sobota, 20 czerwca 2015

Deszcze i sztormy (II)

      Różowowłosy uniósł kubek do ust. Napił się czystej, chłodnej wody dla orzeźwienia po ciężkiej nocy. Za chwilę jednak zakasłał i wypluł wszystko, co znalazło się w jego ustach. Woda smakowała tak, jakby ktoś wsypał do niej minimum piętnaście łyżeczek soli. Zamrugał kilkakrotnie. Zorientował się, że w dłoni trzyma połówkę kokosa, siedzi na środku plaży, a jego poduszką był brzuch Meto. Oderwał banana z jego owocowego kapelusza i przystąpił do konsumpcji. Opadł z powrotem na szczupłe ciało perkusisty, wzdychając i wlepiając wzrok w lazurowy odcień błękitu, zlewający się na horyzoncie z granatową taflą spokojnego oceanu. Ich katusze na wyspie trwały więc już drugi dzień. Koichi powstał z zamiarem przejścia się brzegiem morza, jednak niemal od razu wyrżnął z gracją o piasek, potykając się o pomidory obronne Mii. Gitarzysta nalegał na obwarowania w razie przyjścia wrogo nastawionej zwierzyny, więc obstawił posłanie z liści doniczkami z sadzonkami warzyw. Wszyscy bali się protestować, więc tak zostało. Różowowłosy zaklął pod nosem, podniósł się i wyruszył na spacer.
        - Tsuzuuuuuś… - zaczął Mia przymilnie. Nie widząc żadnej reakcji zmienił jednak ton. – Tsuzuku, tłuczku! – finezyjnie chlasnął wokalistę otwartą dłonią.
        - Czego chcesz… - wymamrotał lider pod nosem, nie kusząc się nawet na otwarcie oczu.
        - Posuń się.
        - Niech przyjdą i zabiorą te książki…
        - Jakie książki?
        - No książki i mleko…
        - Kurwa, nie obchodzą mnie twoje książki! Posuń się!
        - Ale ja jestem posunięty…
        - Nie jesteś, tłuku parowy. P o s u ń  s i ę! – wycedził Mia.
        - Powiedz skurwysynom, żeby sobie poszli. Moje książki.
 Mia wywrócił oczami, kopnął Tsuzuku z całej siły w tylnią część ciała, po czym zbulwersowany wstał i otworzył puszkę z koncentratem pomidorowym. Wlał sobie trochę do ust, przypadkowo upuszczając kroplę na czoło Meto. Ten wydarł się, zerwał gwałtownie i uciekł na drzewo. Mia dokończył koncentrat i poszedł w kierunku miejsca ucieczki perkusisty.
       - Meto, to tylko pomidory.
Meto cisnął w niego kokosem. Gitarzysta upadł na piasek, mdlejąc.
       - Mia, to tylko kokos. – westchnął Koichi, pojawiając się za nim znikąd i podnosząc orzech. Rzucił nim w stronę „bazy” i zaciągnął tam też Mię.
       - Koichi, jesteś… - westchnął Tsuzuku. Podniósł się.
       - No jestem.
       - I już są ofiary.
       - Meto go skasował.
       - Kokos?
       - Kokos. Prześpi się i wstanie, z doświadczenia powinieneś wiedzieć. – basista ukierunkował  spojrzenie na rękę wokalisty, przeczesującą ciemne włosy. Tak jak przewidywał, za chwilę twarz Tsuzuku wykrzywiła się w bólu. – Ma chłopak cela, nie? – wyszczerzył się dumnie. Lider spojrzał na niego z politowaniem, ale jego uwagę odwrócił Meto, usiłujący zabić kraba bananem.
        - Co on… - wyciągnął powoli palec w stronę pola bitwy. Koichi już tam pędził, niczym zatroskana matka.
        - Meto! Fe! To nie sushi! – piszczał. Po drodze potknął się jednak o doniczkę i upadł. Skorupiak zdążył uciec przed owocem. Meto z miną niewiniątka podszedł do Koichiego i ugryzł go w udo. Usiadł na piasku i przekrzywiając głowę, wpatrywał się w kipiącego złością basistę.
        - Meto, pomidorka? – uśmiechnął się lider i pokazał perkusiście warzywo. Siedzący obok Koichiego prychnął z dezaprobatą i rzucił w niego bananem, który przed chwilą był niezwykle niebezpieczną bronią. Różowowłosy podniósł się i wypluł kamyczki pomieszane z muszelkami.
       - Musimy naprawić tą łódkę i stąd spadać. Zasięgu brak. – otrzepał piasek z policzków i upewnił się, że na wyświetlaczu telefonu nie pojawiła się żadna kreska nadziei. – Dobra, Tsu. Ty zostaniesz z Mią i spróbujesz wywrócić łódź na bok, a my pójdziemy do lasu skombinować jakieś patyki na ognisko.

     Po niecałej godzinie wrócili na plażę z suchymi gałęziami. Koichi uśmiechnął się do siebie, widząc, że Tsuzuku wykonał wszystko to, o co go poprosił. Wygrzebał ze swojej torby taśmę izolacyjną i zaczął owijać nią łódź. Jeśli dobrze pójdzie, zdążyliby dopłynąć nią do portu. Wtem przerwał mu czyjś śpiew.

Ja, rybak bez przyszłości…
Jedzący ryby bez ości
Płynę przez ocean we flaucie pogrążony
Ja, facet wymarzony
Och, Bonnie, to nie zachód słońca…
To moja klata gorąca!
Słyszę twe westchnienia z daleka
Czyżbyś potrzebowała faceta?
Pędzę do ciebie
Z moim rumakiem
Będziemy wspólnie trząść zielonym krzakiem


      - Proszę, cóż to za niewiasta! Nie zwiedziesz mnie swym śpiewem, syrenko. – zakrzyknął żeglarz z satysfakcją, spoglądając na Koichiego. – Ale przespać się możemy. – dodał cicho, podpływając do bardziej stromego brzegu swoją żaglówką.
      - Nie śpiewaj więcej, alfonsie. – warknął Koichi swoim najbardziej męskim głosem. Żeglarz pobladł, a jego źrenice zmniejszyły się do rozmiarów ziarna gorczycy.
      - Syrenko, czyżbyś…
      - Nie mów do mnie „syrenko”, alfonsie. Jestem Koichi. Mógłbyś nas stąd wyciągnąć? – przerwał mu basista beznamiętnie.
      - A ty do mnie alfonsie. Oto ja. Ja, Hiro. Hiro, dzięki któremu wiele potomstwa na świat przyszło, przez którego nawet ryby dostają spazmatycznych dreszczy! – oświadczył dumnie. Koichi popatrzył na Tsuzuku i wzruszył ramionami. „Najwyżej go wywalimy za burtę”- mówiły jego oczy. Meto przekrzywiał głowę raz po raz, zastanawiając się w którą stronę należy patrzeć na twarz Hiro.
     - Dobra, alfonsie. A czy w takim razie mógłbyś nas stąd zabrać? – powtórzył basista, odrywając sobie od ręki taśmę.
     - Nie „alfonsie”! Ja, piękny ja zwę się Hiro!
     - Okej, już dobrze, alfonsie. Zabierzesz nas na łajbę i przyświecisz klatą?
     - ALE JA JESTEM HIRO! Przystojny, urokliwy i…
     - SŁYSZAŁEM, ALFONSIE.
Hiro westchnął i przeczesał włosy zaplecione w małe warkoczyki ręką.
     - Tak… Co was tu zaprowadziło? – zwrócił się do Meto. On jednak, jak zwykle nieskory do rozmowy, pokazał zęby i przyszykował banana do obrony. Hiro skrzywił się zdziwiony i zwrócił się do Tsuzuku.
     - On tak zawsze ma?
     - Od urodzenia. – przytaknął lider.
     - Dobra, to jest Tsuzuku i Meto. Jesteśmy tu przez tego idiotę, na którego patrzysz bo prowadząc łódź pomylił wyspy. Dalej leży Mia po oberwaniu w czapę kokosem. Chcemy wrócić do portu i błagam, pomóż nam. – Koichi złożył ręce w modlitewnym geście. Zależało mu na powrocie do domu i uwolnieniu się od inwazji pomidorów, deszczy kokosów i bananowej broni.
       - Hiro zawsze do usług! Na łódź, majtki!
Podpłynął do łagodniejszego zejścia i wyciągnął łódź na plażę. Wyśmiał umiejętności „Mac Gyvera z taśmą” i pomógł załadować bagaże i Mię na pokład. Dosyć ciężko było także namówić Meto do znalezienia się na nim. Kiedy w końcu się udało, Hiro ustawił odpowiednio żagle i popłynęli ku blademu horyzontowi, zostawiając za sobą większość pomidorów.

Fale fale
A na falach ja
Spocony w tym upale
W blasku dnia
Kołyszę się na łodzi
Płynę do ciebie
Bo kto ci dziecko spłodzi?
Twoje małe bejbe

       - Głębokie – mruknął Koichi, zakrywając uszy Meto, żeby nie przyszło mu do głowy wskakiwanie do wody.
        - No nie? Jak to morze! – ucieszył się Hiro i kontynuował piosenkę.

Pięknaś, ma gwiazdo
Choć nie jeździsz Mazdą
Nie mów nic więcej...
I tak cię przelecę.
    
         - Ty tak na bieżąco? – zapytał Tsuzuku.
         - Tak.
         - To zmień program.

Hej po wodzie, po wodzie
Płynie złodziej, złodziej
Skradnie cnotę, skradnie serce
Grosza nie zostawi w ręce

      - O kim śpiewasz? I kim jesteś? – zaciekawił się Mia, budząc się.
      - Śpiewam o Hiro. O pięknym i cudownym mężczyźnie. Szczęściu każdej kobiety.
      - Czad… A kim jesteś?
      - Hiro. Miło poznać. – uśmiechnął się. Mia wywrócił oczami.
      - Mia. – podali sobie ręce. – Koi-chan, mam ochotę poćwiczyć… Czy my jedziemy do domu?
      - Płyniemy, debilu. – westchnął różowowłosy i oparł się o burtę. Myślami siedział już w rozgrzanej wannie z pianą. Zamknął oczy.
      - Sok pomidorowy masz w mojej torbie. – mruknął Tsuzuku. – Hiro, błagam, zamknij się już.
      - Śnisz. No to co następne? Może o moich włosach, tego jeszcze nie było.
      - NIE! – krzyknęli jednocześnie Mia i Tsuzuku. Meto wrzasnął głośno i wyciągnął z kieszeni pałeczki.
      - Nie wrzeszcz, Meto… - jęknął Koichi. Był już tym wszystkim zmęczony. Perkusista jednak nie dawał za wygraną. Rzucił się na Hiro, kiedy autor wielu utworów muzycznych otworzył usta. Zaczął okładać go pięściami. Ofiara wyrywała się w dramatycznych próbach obrony. W końcu się wyrwała. Hiro zawisł na burcie na chwilę, po czym można było usłyszeć spory plusk. Wrzask i zachłyśnięcie się pomieszane z diabolicznym śmiechem satysfakcji Meto dawały wspólnie ciekawy efekt, a przynajmniej przyjemniejszy dla ucha niż śpiewy Hiro.

Topię się, topię!
Piękny Hiro tonie!
Jeździłem już na mopie
I na twojej żonie

Po usłyszeniu tej zwrotki przez członków zespołu przeszło westchnienie zażenowania.
       - I jak on jeszcze jest w stanie wyć? – zdziwił się Mia, tupiąc w pokład i łapiąc się za głowę.
      
Wyciągnijcie przyjaciela
Zmienicie go w dręczyciela!
Hiro majestatycznego
Niedumnie tonącego

     - Zamknij się! – warknął Koichi. Meto zaczął kołysać łodzią. Można było usłyszeć kaszel.

Nie podtapiaj mnie, zuchwalcu
Usmażę cię na smalcu
Marynarzu, marynarzu
Okaż litość, mój żeglarzu


      - WYCIĄGAMY GO, DO CHOLERY! – Mii puściły nerwy. Pociągnął Tsuzuku za włosy do roboty i skierował się do burty. Wychylili się i po chwili wywlekli przemoczonego Hiro na pokład.

Och dziękuję, och dziękuję… - urwał, gdyż Meto przyłożył mu w twarz.
Głupie chuje… - dodał po chwili. – Nie będę już śpiewał przy was, no sorki.
Koichi klasnął w dłonie.
      - W końcu, cholera…
     
- Możesz też zrobić przysługę ludzkości i nigdy więcej nie otwierać japy. – burknął Mia, siadając. Hiro milczał już do końca drogi. Nie było to problemem ze względu na to, że podróż trwała jeszcze tylko piętnaście minut.

Po wydostaniu się na ląd w porcie, wypakowaniu bagażu i jakże krótkim pożegnaniu z Hiro, cała załoga wsiadła z powrotem do samochodu.

     - Bagaże? – sprawdzał Mia.
     - Są. – odparł Tsuzuku.
     - Meto?
     - Jest! – uśmiechnął się Koichi, zatrzaskując perkusistę w bagażniku.
     - Jedze… Właśnie… Gdzie. Są. Moje. Sadzonki? – Mia zaplótł ręce na piersi i wypchnął biodro w bok.
     - One… Nie zmieściły się na łódź… - przyznał Koichi. Wsiadł szybko do samochodu, by uniknąć ataku nerwowego gitarzysty.
     - No nie… Zabraliśmy Tsuzuku, a pomidorów nie? Co za ludzie…
     - Dzięki… - wymamrotał lider, siadając za kierownicą. Zaprosił Mię gestem do środka i odjechali w stronę domu. Dobrze wiedzieli, że finał mógł być o wiele gorszy. Nagle Koichiemu zadzwonił telefon. Odebrał.

Och, Mała Syrenko
Tak krótko cię znam
Mimo wszystko kocham
Ależ ze mnie cham…

Basista odkręcił szybę i wyrzucił urządzenie z samochodu. Oplótł się rękami i spojrzał porozumiewawczo na wystającego zza foteli Meto, który krzyknął przerażony.
       - Spokojnie, więcej go nie usłyszysz.
W tej chwili Meto zadzwonił telefon… Perkusista skrzywił się i rzucił nim o podłogę bagażnika.
       - Nigdy więcej nie jadę z wami na wakacje. – westchnął Mia. 


_____________
Wena była, komputera nie było. Cóż. Ale - jeden wieczór i notka jest! 
INFO ----> Niedługo, naprawdę niedługo pojawi się zakładka "Psychiatryk" albo coś w tym stylu. Będą tam satyryczne opisy głównych gwiazd opowiadań i co nieco o zespołach. Wszystko w "wypranym" stylu.

Aha. I dla dowodu, że nie należę do normalnych - poematy Hiro to poematy moje. Kiedyś będę rapować... 

2 komentarze:

  1. Idealny początek dnia ;)
    Poematy były bajeczne.
    Będę czekać z niecierpliwością na nową zakładkę (≧∀≦)

    OdpowiedzUsuń
  2. To było boskie. XD
    I jeszcze to Hiro - alfons XDDDD
    A Twoje ,,poematy'' nawet by pasowały do piosenek NCBL, jakby tak spojrzeć chociażby na ,,Something is better than nothing'' z
    ,,Punch me if you can'' ;P
    Nawet są ambitniejsze. XD
    A ,,Topię się, topię!
    Piękny Hiro tonie!
    Jeździłem już na mopie
    I na twojej żonie''
    Mnie rozwaliło.
    Dziękuję <3
    Weny życzę! ^^
    ~Saggie

    OdpowiedzUsuń

Skoro już to czytasz, może byłoby warto coś po sobie zostawić? :D