poniedziałek, 21 września 2015

Mała, męska syrenka (Aoi x Uruha)

Chyba przerzucimy się z końca na początek. Tak, to całkiem dobre.
Chyba. Zauważyłam też moją tendencję do wciskania Spółki Popierdolonych Artystów gdzie się da. Trudno. Hizaki jest na tyle barwną postacią, że można z nim zrobić wszystko. Dosłownie.  


Dodam, że pisałam w środku nocy, więc wybaczcie wszelkie błędy.
Mniejsza. Oto opowiadanie otwierające serię inspirowaną disneyem. W celu zachowania głównej merytoryki bajek zachowałam wątek miłosny. Witam w świecie gejozy według Koro.
Powitajcie najbardziej zryte fanfiction o Gazetto w sieci.

Ślicznie dziękuję za taką ilość komentarzy pod poprzednim wpisem. Cieszyłabym się niezmiernie, gdyby ten poziom się utrzymał, bo miło jest coś czytać. Dajcie znać, czy pisać tego więcej, czy raczej sobie odpuścić. Wiecie, akcja-reakcja.. Hehe. Okej, Już się zamykam, bo przed Wami jedno z dłuższych opowiadań na tym blogu. Miłego czytania ^^
______________________________________________________

     Dawno, dawno te… Dawno?
     W tym sęk, że nie było to wcale tak dawno. Po prostu z przyzwyczajenia zaczynam tak gadać, bo wszystkie historie, jakie opowiadał mi ojciec w dzieciństwie charakteryzowały się tym, że początek miały identyczny. Kiedy byłem bardzo małym trytonem nie przeszkadzało mi to tak bardzo, ponieważ uwielbiałem, gdy coś mi opowiadał. Jednak z upływem lat zaczęło mnie to nudzić i skupiałem się na wszelkich niedociągnięciach. Ach, ten zmysł perfekcjonisty…
       - Kouyou! Ileż mam cię prosić, żebyś opuszczał deskę jak wychodzisz z kibla? – wrzasnęła moja siostra. Wywróciłem oczami.
       - Przecież opuściłem… - odpowiedziałem. Zawsze musiała się do czegoś doczepić. Właśnie ona była naszą największą udręką. Jedna, jedyna syrena w rodzinie. Mimo, że Ruki był do niej całkiem podobny, to i tak nie był aż tak irytujący. Żyliśmy pod wodą, w końcu się odmoczy.
        - Uruha, zrobiłeś mi syf na łóżku!
No dobrze. Jednak Ruki też był wkurzający.
Popłynąłem na miejsce popełnionej przeze mnie zbrodni i oparłem się o stary koralowiec. Ten mały pryszcz pływał sobie od jednego rogu pokoju do drugiego, nosząc jakieś rzeczy i zamykając w skrzyniach. Cały czas nie rozumiałem tej chorej grawitacji, która panowała w naszym domu. W całym królestwie wszystko – prócz tego że pływaliśmy w wodzie – było jak na lądzie.
        - Nie pruj się, bo obudzisz Masashiego. A on ci nie daruje. – uśmiechnąłem się diabelsko i zrzuciłem na podłogę jakiś pojemnik z jego komody. Mały wyglądał jakby miał zaraz eksplodować ze złości. Zaśmiałem się pod nosem i szybko opuściłem pokój. Okazało się, że jednak byłem w błędzie, bo Masashi wcale nie spał. Z jego pokoju nie dochodziło dzikie chrapanie, a ten jego futrzasty stwór z akwarium na głowie dryfował sobie bezwładnie wokół mnie. Pomiziałem go po brzuszku i zaśmiałem się. Przez nieuwagę uderzyłem w coś twardego. Otrząsnąłem się i spojrzałem na przeszkodę. Przeszkoda miała szerokie barki, kruczoczarne włosy i… różowy ogon mieniący się srebrzystymi, pojedynczymi łuskami. Czyli to, czego Masashiemu tak bardzo zazdrościł Ruki i to, czego brunet tak bardzo nienawidził.
        - Cześć, Masaś – wyszczerzyłem się. Ciemnowłosy złapał kota za ogon i przyciągnął do siebie, mijając mnie z kamiennym wyrazem twarzy. Zmierzał do pokoju Rukiego. Czyli jednak go obudził. Zmyłem się z miejsca zdarzenia jak najszybciej się dało. Po drodze natknąłem się na moich pozostałych braci – Yukiego i Zina. Chyba właśnie robili sobie zawody w puszczaniu bąków. Wolałem nie wnikać. Zależało mi tylko na tym, żeby w końcu znaleźć ojca, którego nie było nigdzie. Zatrzymałem się i popatrzyłem na podłużny przedmiot wciągany do jakiegoś pokoju. Zaciekawiony podpłynąłem do niego. Nieco rozmoczona, złota rzecz, który była kwintesencją tmoich wyobrażeń na temat tego, o czym kiedyś opowiadał mi Kaoru, czyli właśnie ta osobistość, która tak ciężko pracowała.
        - Czy to ta bagażniczka? – zapytałem, patrząc jak krab z wielkim wysiłkiem wciągał przedmiot do swojej kanciapy.
         - Bagietka, Kou, bagietka. – poprawił mnie. – Mógłbyś pomóc starszemu, a nie.
Wyrwałem się z transu i podniosłem lekką bagietkę, wnosząc ja do pokoju i stawiając pod ścianą. – Dziękuję. – krab westchnął przeciągle.
         - Widziałeś gdzieś może tatę?
         - Yoshiki? Wydaje mi się, że śpi…
         - Śpi, powiadasz…
         - Nawet o tym nie myśl!
Jego krzyk brzmiał dla mnie już jak niemalże nieme echo. Wystrzeliłem w czeluści oceanu niemalże jak z procy. Po drodze dołączył się do mnie Teru – mój zaprzyjaźniony delfin. Wypłynęliśmy na powierzchnię. Przysiadłem na skale, chowając ogon za jedną z nich. Tak najlepiej obserwowało się to wszystko. Ludzi, mewy, słońce. Oparłem głowę na skale i zacząłem wyplątywać z włosów jakieś muszelki. Zawsze się wkręcały. Zawsze. I nigdy nie umiałem ich wyciągnąć. W efekcie mógłbym założyć na głowie hotel dla ślimaków.
         - Pięknie tu, prawda? – westchnąłem, układając się wygodnie na skale.
         - Prawda. – odpowiedział Teru. Chwila. To wcale nie był Teru. On miał inny głos.
         - Teru?
         - Pudło. – głos zaśmiał się cicho. – Mam na imię Yuu.
Wydarłem się głośno, widząc przed sobą ryj tego człowieka. Wielkie wary, nos i fryzura na Tarzana po prostownicy. Schowałem ogon pomiędzy skały i odchyliłem się nieco do tyłu.
         - Spokojnie, śliczny. Powiedz lepiej, co tu robisz. – zapytał. Przyglądałem się mu, zapominając o mruganiu.
         - S-siedzę… - zająknąłem się. Po całym czasie, jaki przeznaczyłem na wgapianie się w niego stwierdziłem, że był całkiem przystojny.
         - Oj, zajechało rybą… - brunet skrzywił się i usiadł po drugiej stronie kamienia.
         - SSAKIEM! – fuknął Teru. Wyskoczył z wody, a w locie trzepnął Wielką Warę przez łeb ogonem, co spowodowało że obaj znaleźli się w wodzie, a raczej pod wodą. Skoczyłem za nimi, łapiąc człowieka i widząc, że się krztusi, odruchowo zacząłem ciągnąć do królestwa. Po kilku metrach zorientowałem się, że oddychanie pod wodą ludziom nie wychodzi najlepiej i już nieprzytomnego wyciągnąłem go na powierzchnię. Położyłem go na piasku.
        - Teru… Co zrobimy jak on nie żyje?
        - Zakopiemy. – odparł delfin, zanurzając się z powrotem.
Pochyliłem się nad Yuu i zauważywszy, że nie oddycha już rozchylałem jego usta. Podstawy pierwszej pomocy miałem… głęboko w nosie. Zbliżyłem swoje usta do jego i już miałem wykonywać pierwszy wdech, kiedy brunet zaczął kaszleć.
        - Yuu, słyszysz mnie? – zapytałem, potrząsając lekko jego ręką. Odpowiedział mi atak kaszlu. Mężczyzna podniósł się do siadu i wypluł mnóstwo wody. Z tego wszystkiego zapomniałem, że siedzę obok człowieka na piasku i nie zasłaniam przy tym ogona. Zlustrował mnie spojrzeniem i zemdlał.
        - Kurwa… - bąknąłem pod nosem. Uderzyłem go w twarz po przeciwnej stronie do tej, gdzie trafił Teru. Niestety, nie poskutkowało.
        - Kouyou, nie wyrażaj się tak.
Podskoczyłem ze strachu, usłyszawszy niski głos Kaoru za plecami. Czy on zawsze musiał się tak bezszelestnie skradać? Wszedł na stopę ciemnowłosego i przyjrzał mu się dokładniej.
         - Kiedyś się uczyłem, że ludzie mają taki punkt, którego ból powoduje że się budzą i bardzo głośno krzyczą… - zastanowił się przez chwilę. Wlazł pod materiał okrywający nogi mężczyzny i powędrował do miejsca, gdzie jego tułów rozszczepiał się na dwie części tworząc dwa wyrostki umożliwiające mu chodzenie. Usłyszałem chrzęst szczypiec Kaoru, a Yuu zaczął wrzeszczeć w niebogłosy. Zdezorientowany usiłowałem go uspokoić, więc w miejsce, gdzie niedawno był Kaoru przyłożyłem mu pięścią. W skutku znów stracił przytomność. Wkurzyłem się. Policzkowałem go raz za razem z pasją godną wykonywania zajęcia, które raczy największą przyjemnością.
         - Ile można, do cholery, mdleć!? – warknąłem. Zauważyłem, że otwiera oczy. – W końcu. Mięciutki jesteś. Ile można tracić i odzyskiwać przytomność? To twoje hobby?
         - Już, uspokój się…
Dłonią przesunął po moich łuskach w miejscu, w którym skóra zmieniała swoją strukturę. Drgnąłem i już chciałem uciekać w popłochu. On jednak objął mnie i przytrzymał przy swoim ciele. Dziwnie ciepłym. Pod wodą wszystko było chłodne. Spodobało mi się to, więc prawie przykleiłem się do niego.
         - Ty jesteś… Syreną? – zapytał ze zdziwieniem.
         - Jasne… Mam na imię Ariel i szukam swojego księdza. – prychnąłem sarkastycznie.
         - Chyba księcia.
           - Wal się. Nie jestem syreną. Syreny to babsztyle z zadem jak karp. Ja jestem trytonem. Trytony to na twój mały rozumek takie męskie syreny. – odparłem.
            - Ciekawe. Jesteś zimny.
            - Gadasz! To wcale nie dlatego że trzydzieści lat przeżyłem w oceanie! – parsknąłem.
            - Czemu się do mnie przytulasz?
            - Bo nie jesteś mokry, zimny ani oślizgły.
            - To chyba dobrze? – zapytał, wyjmując z moich włosów jakąś muszelkę. Może w końcu uda mi się pozbyć wszystkich.
            - Też tak myślę.
Popatrzyłem na wcześniej poobijane przeze mnie miejsce. Ruszało się….
       Kaoru!
Korzystając z tego, że brunet zajął się moimi włosami, powoli zacząłem orientować się jak uwolnić kraba uwięzionego tam, gdzie światło nie dociera. W pewnej chwili Yuu odskoczył do tyłu, sprawiając, że upadłem na piasek. Odskoczył ode mnie i patrzył na mnie przerażony.
           - Co ci?
           - Wyskoczyłeś z morza. Bijesz mnie, potem się przytulasz a teraz obmacujesz! Co to za popieprzony sen?! – jazgotał.
           - Żaden sen. Masz tam kraba i po prostu chciałem ci go wyjąć…
           - Kraba?!
           - WĘGORZ! SPŁYWAJ, OKRUTNIKU! – zapiszczał Kaoru, intensywniej wiercąc się pod materiałem okrywającym nogi ciemnowłosego, który podskoczył i zaczął piszczeć. Uciął go na sto procent. Ale węgorz? To ludzie przechowują między nogami morskie stworzenia?  Tego bym nie powiedział, ale wszystko było możliwe. Może ludzie są po prostu niedorobionymi syrenami i trytonami, którym stwórca wpakował jakąś  rybę między nogi, bo nie zdołał ich całkowicie nią zastąpić? Jakby moich rozważań było mało, Yuu zrzucił z siebie ten przeklęty materiał i uwolnił przeklinającego na wszelkie możliwe sposoby Kaoru. Krab przydreptał do mnie i wspiął mi się na ramię, chowając się we włosach.
          - Nienawidzę węgorzy. Są ohydne. – bąknął mi do ucha. – Wyglądają jak bagietki, ale nimi nie są i to jest w nich najgorsze.
          - Oj, nie dramatyzuj.
          - Te, Wielkousty. To tam… To takie są wasze genitalia? – zapytał. Zakryłem twarz dłonią, uderzając się w czoło. Kaoru miał przecudowne wyczucie chwili i sytuacji.
          - Kouyou… Co tu się dzieje?! Dlaczego ten krab mówi?! – piszczał brunet.
          - Ty też mówisz i nikt nie narzeka. – wywróciłem oczami.
          - Ale ja jestem normalny!
          - Tak jak my. Uspokój się, Yuu. – bąknąłem. Mężczyzna nieśmiało podszedł bliżej i usiadł na skale.
          - Mógłbyś mi pomóc dostać się do wody? Jestem cały w piasku…
Wykonał moją prośbę i przysiadł na brzegu. Podziękowałem kulturalnie i uśmiechnąłem się szeroko. Spodobał mi się ten człowiek. Nagle na morzu pojawiły się fale. To był znak.
          - Muszę wracać. Spotkajmy się jeszcze kiedyś. – uśmiechnąłem się i już miałem się odwracać, kiedy Yuu złapał mnie za rękę.
          - Jeśli nie jesteś snem, to będę tutaj codziennie.
          - Przynieś mi świeżą bagietkę. – rozkazał Kaoru, wyłaniając się spomiędzy moich włosów.
        Jakiś czas później byliśmy już w domu.
        Zdałem sobie sprawę, że byłem jakoś nienaturalnie szczęśliwy. Cudowne uczucie, sardynki w brzuchu i wieczny uśmiech, który był całkowicie niemożliwy do zdjęcia z twarzy. I tak mijały dni. Codziennie bywałem na powierzchni, wyczekując Yuu. Jednak przez trzy dni nie było go widać. Wróciłem zrezygnowany do domu. Kiedy zauważyli mnie moi bracia – Yuki i Zin – wiedziałem że przed nimi smutku nie ukryję.
          - Kou, a tobie co? – zaczął szatyn, obejmując mnie ramieniem.
          - Gdy ci smutno, gdy ci źle… - zaczął Zin.
          - Wypuść z zadu bąble, uśmiechnij się! – dokończył Yuki, uśmiechając się głupkowato. Nagle obydwaj zaczęli pływać dookoła mnie i puszczać bąki. A później ludzie narzekają, że morza brudne i śmierdzą…
          - Co tu się wyrabia? – usłyszałem głos ojca. Sam Yoshiki przypłynął do własnych synów, by popatrzeć jak wesoło pierdzą, tańcząc. Cudownie.
          - Znaleźli sobie zabawę. – odparłem.
          - Ale to jest takie śmieszne. – parsknął Zin, zatrzymując się. – Zobacz, ojciec. Zepnij się i rozluźnij, a poczujesz ulgę jakiej nigdy nie poczułeś.
Yoshiki postąpił według instrukcji, a za nim pojawiło się kilka mknących w górę baniek. Wywróciłem oczami. Wciągnęli go w to. Zgodnie z konstytucją powinienem uruchomić alarm dotyczący skażeń na podstawie paragrafu dotyczącego królewskich gazów.  Zostawiłem szczęśliwego tatę i jego dwóch zidiociałych synów sam na sam ze swoją zabawą. Po drodze minąłem Masashiego, owijającego swój różowy ogon jakimiś czarnymi glonami, ku niezadowoleniu zazdrosnego Rukiego. Mnie pochłaniał smutek związany z tym, że tyle czasu nie widziałem już Yuu. Zdesperowany popłynąłem w najciemniejszy skrawek oceanu. Tam, gdzie nie ma życia, bo wszystko co się rusza zostało już zjedzone lub przerobione na torebkę.
        Jak mawiali – tam gdzie Hizaki, tam malaria i apokalipsa.
W tym rzecz, że źle mawiali. Nawet bakterie, wirusy i wszelkie inne drobnoustroje bały się żyć w pobliżu tego stwora. Śmiałem twierdzić, że nawet struktura wody mogła być wokół jego miejsca pobytu mniej zwarta ze względu na przerażone cząsteczki wody. Prawdopodobnie wszelkie apokalipsy także bały się przyjść, dlatego każdy koniec świata był zapowiedziany i tylko na zapowiedziach się skończyło. Hizaki był czymś więcej niż apokalipsa. Nie stanowiło dla niego problemu rozpalenie ognia na dnie oceanu.
         - Witaj, słonko… - czerwonooka półkałamarnica wyłoniła się ze swojego koralowca. – Czego ty tu szukasz, jeśli mogę wiedzieć?
         - Ja… Chciałbym zamienić ogon na nogi. – oświadczyłem.
         - Och… Żaden problem, ale ogonek zostaje dla mnie. – zaśmiał się złowieszczo.
         - A bierz go sobie.


         Obudziłem się na brzegu oceanu. Chłodne, poranne fale obmywały moje stopy. Chwila. Stopy! Dotknąłem moich nowych kończyn, patrząc na nie jak na coś świętego. Zaśmiałem się sam do siebie i spróbowałem wstać. Niestety skończyłem na glebie szybciej niż zdałem sobie sprawę że stoję. To da się opanować. Nagle zauważyłem Yuu. Moje serce zabiło szybciej. Tylko dokąd on biegł? Kawałek dalej, na skale siedział… Siedział ktoś, kto wyglądał niemalże identycznie jak ja do wczorajszego wieczora. Od razu domyśliłem się, o co tu chodziło. To było samo Zło. Hizaki tulił się właśnie do Mężczyzny Moich Marzeń. Podszedłem nieco bliżej. Brunet przypatrywał się uważnie twarzy alternatywnego Kouyou. Przecież było widać, jak mu oko ucieka. No błagam, czy ja naprawdę byłem taki… Nieprzystojny? Powinienem był brać pod uwagę taką ewentualność. Zauważyłem, że sprawy nie miały się dobrze, kiedy Hizaki właśnie przyssał się do tych ogromnych warg. Warknąłem sam do siebie pod nosem.
         - Jakbym jadł śledzia… - mruknął Yuu po pocałunku.
         - Bo jesz. – odpowiedziałem mu. – Hizaki to najbardziej śmierdząca rybą postać w całym oceanie. Jak mogłeś mnie z nim pomylić? – zapytałem z wyrzutem, wyglądając zza skały. Popatrzył na nas ze zdziwieniem. Skrzywił się, patrząc na Hizakiego, który kleił się do niego jak spocony tyłek do lakierowanej ławki. Wyszedłem zza skały i rzuciłem się na mojego księdza.
           - Stęskniłem się. – mruknąłem.
           - Masz gołą dupę. – oświadczył błyskotliwie Yuu.
           - Powinieneś powiedzieć, że też się stęskniłeś.
           - Też się stęskniłem.
           - Teraz już za późno, spaliłeś. – mruknąłem. Uniosłem nieco głowę, by mógł zasmakować mniej rybich ust. Ja przynajmniej nie wpieprzałem pod wodą nałogowo wszystkiego co żyło.
            - A ty trochę takim anchois zajeżdżasz… - bąknął brunet. Wywróciłem oczami. – Idziemy cię ubrać. – stwierdził, podnosząc się. Ja niestety znalazłem się na piasku.
            - Nie umiem jeszcze chodzić. Nowe nogi od tego śmierdziela. – uprzedziłem pytanie. Yuu wzruszył ramionami i przerzucił mnie sobie przez ramię.
Nie byłem do końca pewien, czy właśnie tak kończyły się romantyczne historie, które kiedyś opowiadał mi ojciec. Czułem się raczej jak w jakimś prehistorycznym pornosie dla Neandertalczyków, ale jak się później okazało – nie pomyliłem się. Yuu zdarzało się myślenie prymitywne. Mimo wszystko…

…  i żyli długo i szczęśliwie.


         

poniedziałek, 14 września 2015

Troszkę się tego zebrało, czyli notka informacyjna.

Hej, hej, hej!

Dziś tak prosto, cicho i spokojnie.
Mam do Was parę pytań. Jeśli można to tak nazwać?

Okej.

Po pierwsze - dziękuję za ponad 60 komentarzy i ponad 4500 wyświetleń. Ładny wynik jak na pół roku prowadzenia bloga i pisania opowiadań, które pisać kocham. A kolejnym zamkiem w drzwiach mojego epileptycznego psychiatryka jest fakt, że są ludzie, którym się to podoba, yay!

Po drugie - zaaktualizowałam Psychiatryk. Była to dosyć spora aktualizacja, wiążąca się z całkowitym bałaganem na blogu w ubiegły weekend. Udało się wszystko skończyć i ogarnąć. Wiem, że z dodawaniem stron jest tak, że one się dodają, ale nikt o tym nie wie. A po to to robię, żebyście mieli możliwość to czytać, więc... No właśnie. Nie mam pojęcia jak informować Was o zamknięciu nowych psycholi. Niby udostępniam w googlach, ale czy ktoś to widzi?
Czuję się zielona w bloggerze, meh.

Po trzecie - zmienił się też układ bloga, a raczej jego elementy. Kwestia powiadamiania. A przynajmniej o postach, bo nie wiem, czy w przypadku stron to działa. Klikamy "dodaj do obserwowanych" i puf, jest post na pralce - jest na głównej bloggera.



Dalej. Opowiadania. A mianowicie, myślałam nad nową serią powiązaną z Disneyem. Tylko, że disney = wątek miłosny, a wątek miłosny nie równa się pralka. I tu nasuwa się problem. Bo pisząc takie opowiadanie, a w zespołach mając samych facetów wyjdzie mi coś na wzór yaoi. Niestety bez wątku miłosnego, disneyowskie historie nie są już takie same i właściwie nie mają sensu. Ale czy wstawianie PARODII yaoi jest dobrym pomysłem? Już kiedyś o tym myślałam... Powiedzcie, co o tym myślicie. Dodatkowo - seria nie jest pewna, ale raczej więcej mnie jest na tak niż na nie.

I to już chyba tyle...


Na do widzenia zostawiam obrazek, który sprawił, że musiałam wycierać ekran.

czwartek, 10 września 2015

S jak surviv... Szkoła.

A dzisiaj witam Was na górze ^^
Chciałabym poprosić wszystkich krypto czytelników o ujawnienie się w postaci choćby najkrótszego komentarza. Mam wrażenie, że piszę dla trzech osób, a nie sądzę, że to one nabijają te 200 wyświetleń w trzy dni. Taka mała prośba. Chyba nie wymagam dużo, nie? :D

Przed czytaniem uprzedzę.
Historia oparta w dużej mierze na wydarzeniach z mojej szkoły. Właściwie to tylko lekcja WFu... A, nie. To też było, tyle że w podstawówce. Tak, mam ciekawe życie.

Wielkie dzięki mojej chodzącej wenie - Karmen. Jest też ona współautorką dzieła w opowiadaniu. Efekt naszej wspólnej wycieczki nad jeziorko.
Zapraszam tutaj ^^ - karmen.com.pl
____________________________________
       

  - Mamy nadzieję, że w tym roku wypoczęci i z zapasem zapału do nauki wrócicie do szkoły.

Tak. Z pewnością tak będzie. Dajcie jeszcze tylko dziesięć miesięcy wolnego – pomyślał Mia, taszcząc plecak w stronę sali. Rzucił go pod salę, a sam powędrował w stronę ławki, siadając pomiędzy Masashim, a Teru. Oparł się głową o ścianę, chowając coś do kieszeni czarnych spodni. Zdmuchnął kilka kosmyków opadających na twarz.
          - Co ty taki… No. – zaczął nieudolnie Teru.
          - Mam dosyć.
          - Jeszcze się lekcja nie zaczęła, a ty już?
          - Zamknij się. – burknął blondyn. Srebrzystowłosy prychnął i wstał z ławki wyruszając na poszukiwania Yukiego.
           - Siedzisz ze mną, grubasie?
           - Tak… – odparł Masashi.


     Teru szedł przez korytarz w poszukiwaniu przyjaciela, którego z pewnością widział w szkole, ale nie miał zielonego pojęcia co się z nim stało. Nagle poczuł, że wpadł na kogoś niższego.
          - Masz jakiś problem, siwy kapucynie? – warknął niski brunet, podskakując nerwowo. Gdyby to była kreskówka, prawdopodobnie z uszu i z nosa buchałyby mu chmury dymu.
          - Wybacz, Ruki, nie zauważyłem cię… - Teru wywrócił oczami. Szedł dalej, podczas gdy ktoś klepnął go w ramię. Odwrócił się i ujrzał twarz Yukiego z uśmiechem, o którym można by było pomyśleć że był doklejony. Krzyknął, ale zaraz się uspokoił.
           - Debil. – skwitował go brunet. Skierowali się w stronę klasy. Biologię czas zacząć.
Cała klasa leniwie wtaczała się do sali. Masashi, Teru, Yuki, Zin, Uruha, Aoi, Toshiya, Die, Kyo, Shinya, Ruki, Reita, Kamijo, Tsuzuku i Mia, a za nimi Koichi, ciągnący plecak po podłodze. Nauczycielka z uśmiechem witała uczniów. Uczniowie byli bardzo odważni, o czym sami mieli się przekonać.
           - Dzień dobry wszystkim – uśmiechnęła się kobieta – Przypomnimy sobie dzisiaj zasady na moich lekcjach. Po pierwsze – stosuję system kar, bez nagród, bo nagrody rok temu zjadły kozy jakiegoś wariata…
           - To ja mam kozy… - odezwał się Aoi cicho.
           - Mniejsza. – mruknęła nauczycielka. – Czas na pytania. O ile jakieś są.
Zaraz wszystkie ręce były podniesione.
           - Słucham, Zin.
           - Czy będziemy kroić żaby? – zapytał z szerokim uśmiechem blondyn.
           - Zadaj jeszcze raz to pytanie to skopię ci tyłek i nasadzę roślinek. – wyszczerzyła się jasnowłosa kobieta.
           - Proszę pani…
           - CISZA! – wydarła się kobieta nieco bardziej męskim głosem. W klasie było jak makiem zasiał. – Chciałbym, żebyśmy wszyscy tu sobie uświadomili jedną rzecz. W tej szkole nigdy nie postanie noga żadnej kobiety. Rozumiemy się?! – ryknęło Coś, stojące na środku sali. Nawet niedbający totalnie o nic Masashi patrzył na To z szeroko rozdziawionymi ustami. – I przejdźmy na „ty”. Nie lubię jak ktoś mnie postarza. Mam na imię Hizaki.

To imię rozpętało prawdziwą rewolucję.

        - A teraz powtarzajcie za mną. „Tak jest, Hizaki!”
        - Tak jest, Hizaki! – powtórzyła chórem klasa.
        - Czarnuch! – ryknął Hizaki, idąc w stronę przerażonego Masashiego.
        - Ale ja nic…
        - Rozmawiałeś z różowym.
        - Nie odezwałem się…
Hizaki nie znał litości. Związał obojgu włosy we wspólny warkocz jak najciaśniej się dało. Zauważył podniesioną rękę. Dopuścił Kyo do głosu.
        - A co jakbyśmy my rozmawiali? – zapytał niski chłopak, na którego głowie nie było nawet za co złapać, wskazując na Reitę.
        - Zgadnij co ci zwiążę. Pęseta i mikroskop stoją na szafce. – uśmiechnął się uroczo blondyn.        
        - Ahm... - mruknął Reita, dając koledze z ławki sygnał, by zamknął jadaczkę. Hizaki uśmiechnął się lekko i wrócił na swoje miejsce. Kątem oka zobaczył jak z jednego rogu klasy jakiś świstek leci na drugi. Odwrócił się i uderzył pięścią w ławkę, powodując, że Teru nieomal nie dostał zawału. 
        - Proszę mi to dać! - polecił. 
Zin potulnie pokazał karteczkę nauczycielowi.

"on ma zeza
ale spoko tyłek
no"

        - Że niby ja mam zeza? - zapytał nauczyciel, obserwując jednocześnie to co było przed nim i po jego lewej stronie. - I fajny tyłek? -  Zin spuścił głowę i nie odezwał się już więcej. 
        - Dziękuję. - Hizaki parsknął śmiechem. - Ej, ty! Odwróć się. Co jest takiego interesującego w twoim koledze? - zapytał, wpatrując się centralnie w oczy Kamijo.
        - N… Nic. – odparł zdezorientowany blondyn.
        - Jesteś pewien? Przeproś.
        - Prze…praszam…?
        - Nie tak.
        - A jak?
        - Kamijo kochany, padnij na swe glany przed panem od biologii, by wąchać mu nogi. – wyrecytował Hizaki, czując się widocznie jak na scenie. Kamijo popatrzył na niego niepewnie, po czym uklęknął ze strachu przed nauczycielem. 
         - Jaja sobie robisz? – parsknął Hizaki. 
         - Nie. 
         - A. To wstawaj. 
Lekcję wprowadzającą przerwał dzwonek. Mimo, że było go słychać bardzo wyraźnie, klasa ani drgnęła. Jedyny odważny i uśmiechnięty Teru wstał i podszedł do nauczyciela. 
         - Narysowałem pa… Ci portret! – uśmiechnął się, po czym położył na biurku kartkę i uciekł ile sił w nogach z sali. Hizaki wziął kartkę do ręki i uniósł brew. 
         - Zejdźcie mi z oczu. Nie chcę was widzieć. 
Na kartce widniał przepiękny i iście realistyczny portret. 

            Następną lekcją w planie było wychowanie fizyczne. Nie dając zbyt dużo czasu, trener od razu zebrał całą klasę i dosłownie zapędził ich do szatni. Ze względu na zasady panujące w tej szkole dzięki samemu Ojcu Dyrektorowi, wszyscy po upływie maksymalnie pięciu minut musieli stać przed wejściem do sali w dwuszeregu. Dokładnie po trzystu sekundach cała klasa stawiła się we wskazanym miejscu. Nauczyciel byłby w pełni zadowolony, gdyby nie fakt,  że jeden z uczniów nie zmienił ubrania. 
           - Czarny olbrzym, wystąp!
           - Tak jest…
           - Czemuś się nie przebrał?
           - Zapomniałem stroju. – Masashi wzruszył ramionami.
           - Fascynujące. Kot ci zjadł? Poczekaj. – wuefista odwrócił się na pięcie i przyniósł brunetowi torebkę z jakimś strojem. – Ktoś kiedyś zostawił. Masz trzy minuty na przebranie się. Biegiem! – podczas gdy Masashi wykonywał polecenie, nauczyciel przechadzał się wzdłuż szeregu i można by rzec, że oceniał uczniów. W pewnym momencie zatrzymał się.
           - Mówią mi Gackt. – zaczął. – Pan Gackt. – dodał. – Trzy minuty minęły. Siwy, idziesz po niego. – wskazał na Teru. Srebrzystowłosy pobiegł do szatni, a reszta później słyszała już tylko niezdatny do opanowania śmiech chłopaka. Po chwili wyciągnął z szatni Masashiego. Przez dwuszereg przeszła fala chichotu. Brunet stał przed nimi w niebieskich legginsach i za małej żółtej koszulce ze słoneczkiem, naciągając ją na krocze tak bardzo jak tylko się dało.
            - I jest idealnie. – uśmiechnął się złowrogo Gackt.

Po lekcji, która – jak to pierwsza godzina – nie była zbyt wyczerpująca… Wróć. Dla większości nie była. Teru, Ruki, Kyo i Zin wynieśli Masashiego za kończyny na korytarz i położyli na korytarzu. Gackt zmuszał go do morderczych ćwiczeń na drążku, przez co brunet niemalże kopnął w kalendarz. Skończyło się tak, że siadła mu tylko psychika pozostawiając serce sprawne, aczkolwiek dość mocno wykończone. Masashi dyszał ciężko, patrząc się w sufit. Teru usiadł obok niego ze skrzyżowanymi nogami, wlepiając w kolegę pełne współczucia spojrzenie.
          - Czas na fizykę. Odpoczniesz sobie. – uśmiechnął się.
          - A z kim mamy?
          - Meto, czy jak mu tam…

Meto na lekcję wparował uwięziony w kurtce, od której zaciął się ekspres. Zaczął podskakiwać i wydawać z siebie dziwne odgłosy, licząc że ktoś zrozumie o co mu chodzi.
           - Meto chcieć pomoc! Pomoc! Uwolnić Meto!
Aoi jednym ruchem rozpiął kurtkę, uwalniając rozczochranego profesorka.
           - Dziękować.
           - Proszę bardzo. – odparł brunet i wrócił na miejsce.
Profesorek wskoczył na ławkę, założył okulary i odchrząknął parokrotnie.
           - Ja być Meto. Dzisiaj być fizyka. A to być wektor. – oświadczył, wyciągając przed siebie ręce. Zaczął biegać po klasie z wyciągniętymi splecionymi rękami. Gdy zwolnił, zgiął ręce, sprawiając że wektor stał się krótszy. – Wektor być krótszy jak Meto być wolno. Pytać. – zatrzymał się.
           - A czemu profesor tak mówi? – zapytał Mia.
           - To być fizyka. Wy i tak nic nie rozumieć. – Meto wywrócił oczami i kontynuował bieg.
         


         W międzyczasie Kyo razem z Daisuke poszli do łazienki na papierosa. Niższy chciał postraszyć czerwonowłosego, więc zwinął mu z mieszkania mydło. Wszystko po to, by nawiązać do sytuacji, gdy rozsadził przyjacielowi toaletę. Mydło było przezroczyste i na pierwszy rzut oka przypominało czysty chlorek sodu.
          - Ej, Die, patrz! – Kyo z uśmiechem psychopaty cisnął kostką mydła do otwartej muszli klozetowej.
           - Kyo, debilu! – zapiszczał Die, uciekając. Kyo zaczął się śmiać, po czym usłyszał głośny hałas i wstrząs. Tak jak ostatnim razem, ubikację wbiło w sufit. Tylko że teraz stało się to przy użyciu zwykłego mydła, jak sądził. No właśnie.
Jak sądził, a Kyo sędzią idealnym nie był. Teraz był już pewny, że kradzież mydła z domu Daisuke nie była wcale dobrym pomysłem.
Właściciel narzędzia zbrodni zdążył obrzucić sprawcę pełnym złości spojrzeniem, gdy do pomieszczenia wpadł nauczyciel muzyki. Kaoru we własnej osobie razem ze swoją towarzyszką życia - Antoinette.
         - Na piekarnianego guru, cóż się tu zadziało? – złapał się za głowę. – To wasza sprawka!
         - Niestety tak, proszę pana. – odparł potulnie Kyo, przyznając się do własnej pomyłki. Wewnętrzny głos widocznie miał rację w swoim twierdzeniu, że jeśli mydło piecze w dłonie to najprawdopodobniej mydłem nie jest.
         - A znasz przynajmniej równanie reakcji NaCl + H2O?
         - NaCl + H2O to będzie wielkie, kuźwa, pierdut. – odparł. Kaoru poprowadził oboje do sali, w której aktualnie mieli mieć lekcje. Miał zamiar rozliczyć się z nimi po lekcjach.
         - Witam wszystkich na mojej lekcji! Ja mam na imię Kaoru i będę uczyć was muzyki. Moją piękną asystentką jest Antoinette. – wskazał na krzesło z torbą, z której to wystawała połówka bagietki.
          - Ale tam nikogo nie ma… - odezwał się ktoś z głębi sali.
          - Jak to nie? Ta śliczna kobieta obok mnie to właśnie Antoinette.  – uśmiechnął się Kaoru. Odgrodził usta dłonią od krzesła z torbą. – Jest bagietką – szepnął i pogłaskał pieczywo po skórce.
 Po chwili czułości odwrócił  się z powrotem w stronę klasy i wyszczerzył się.
          - No dobrze, nie będę was zanudzał. Zagram wam mój nowy utwór. – rozpromienił się, wyciągając zza krzesła gitarę akustyczną. – Oto „Oda do bagietki”
Kiedy rozległy się pierwsze metaliczne dźwięki uczniowie byli nieco zdezorientowani. Nie wiedzieli czy się śmiać, czy nie. Kiedy jednak Kaoru zaczął śpiewać, doskonale wiedzieli co mają robić.
          
             Och, bagietko, boski tworze
             Kwiecie piekarnianych ziem
             Zapach twej chrupiącej skórki
             Rozkochał w sobie zmysł węchu mój

             Chrupkość twoja wszystko zaćmi
             Złączy, co rozdzielił nóż
             Wszyscy ludzie będą piekli
             Tam gdzie dotrze zapach twój…

           - To ty! – wrzasnął ktoś, otwierając drzwi i z łomotem pakując się do sali. Był to nikt inny jak sam Hizaki. Kaoru przerwał grę i popatrzył na przybyłego.
            - Przerywasz mi. Zadowolony z siebie jesteś?
            - A ty z siebie? – Hizaki odwrócił się, ukazując dziurę w materiale spodni i bokserek, która – można by rzec, że dumnie – eksponowała jego pośladki.
            - Jak niedopieczona kajzerka! – parsknął Kaoru. – Idź się dopiecz i dopiero porozmawiamy. – zaśmiał się.
            - Ja ci zaraz dopiekę… - syknął długowłosy i wziął do ręki Antoinette. Odgryzł jej spory kawałek i zaczął przeżuwać go tak, jak lew przeżuwałby nogę upolowanej gazeli. Kaoru obserwował tylko tę scenę z rozdziawionymi ustami. Wstał i rzucił się na Hizakiego. Wojna się rozpoczęła.
            - Skrzywdziłeś ją!
            - To za moją dumę!
            - W nosie mam twoją dumę! – ryczał Kaoru, okładając do niedawna zaprzyjaźnionego belfra własną gitarą. Klasa podzieliła się na dwie części. Na tych kibicujących Kaoru i na tych, którzy postawili na Hizakiego. Tymczasem, do sali zajrzał Meto.
           - Hizaki nie lubić kawał? – zapytał smutnym głosem.
           - METO! – wydarł się nauczyciel biologii i wybiegł z sali w pogoni za fizykiem.
Ręce uczniów opadły, a sami oni zaczęli wpatrywać się w cierpiącego nauczyciela muzyki, tulącego do siebie aktualnie ranną bagietkę i wylewającego morza łez. Aoi był tą sceną poruszony do tego stopnia, że wypuścił kozę z plecaka, która podbiegła do nauczyciela i zaczęła skrupulatnie wylizywać jego ucho.
         - Idźcie do domu. Nie chcę was widzieć... - jęknął Kaoru, odwracając się tyłem do klasy.
_______________

Wracając i przypominając - CICHY CZYTELNIKU, POKAŻ SIĘ! :)

czwartek, 3 września 2015

Sabotaż (II)

         W ciepły jesienny dzień, ku zachodzącemu słońcu maszerował człowiek. Pogrążony w głębokiej melancholii ciągnął za sobą obudowę od plastikowego telewizora.

         - Zero, tłuczek być niemożliwy! – jęknął Meto, wpadając do tymczasowego miejsca pobytu nowego przyjaciela, które zresztą z nim dzielił.
         - My odzyskać tłuczek! – zakrzyknął wojowniczo basista.
         - Nie dać rady. Telewizor bum. – perkusista wzruszył ramionami, przecierając smutno oczka, co sprawiło że makijaż stał się jeszcze bardziej rozmazany niż przed chwilą. Zero zagwizdał pod nosem i przytulił Meto w pierwszym odruchu, nie wiedząc jak go pocieszyć.
         - Zero śmierdzieć banan. – zaszlochał niższy, odpychając od siebie przyjaciela. Po chwili położył się twarzą do podłogi i wydał z siebie odgłos prawdziwego bólu.
         - Meto być spokój, tłuczek być niedługo nasz! – basista usiadł przy nim i poklepał go po plecach. Gdy jednak nie zauważył żadnej reakcji ze strony Meto, postanowił spróbować smakowicie różowej kokardki przy jego sukience. Pochylił się i już chwycił ją w zęby, gdy właściciel odzienia gwałtownie się podniósł, wykręcając przy tym głowę Zero i kładąc go w nienaturalnej pozycji na podłodze. Z kokardką w zębach.
        - Nadzieja wrócić! – rozpromienił się Meto, machając radośnie znalezioną szczotką.

        Niestety, maszerując ulicą Meto nie przewidział że obudowa od telewizora może być nieco zbyt nachalnie rzucającym się w oczy obiektem dla wścibskiego obywatela.  Karyu postanowił, że w końcu powinien zyskać taką świadomość. Po rozmowach z członkami Mejibray nie miał wątpliwości, że to właśnie Meto jest sprawcą obydwu zdarzeń. A że Zero także bardziej przypomina zwierzę aniżeli człowieka? Pewnie siedzą gdzieś razem i knują coś przeciwko nim. Wszedł do apartamentu, gdzie właśnie trwało zgromadzenie, z którego udało mu się wyjść za potrzebą kupna ryb do dzisiejszego sushi. Poczuł smród co najmniej ośmiotygodniowej bielizny i kilograma podpsutych bakłażanów. Coś jak…

 Tsukasa.

Zatkał nos świeżym kawałkiem łososia i zrzucił buty, wchodząc do pomieszczenia, w którym zabawa trwała w najlepsze. Niedawno umyte przez Hizumiego okna przysłonięte były czarnymi roletami. W kręgu ustawionym ze świec na podłodze leżał Mia i Koichi. Ich ciała krzyżowały się pod kątem prostym. Dookoła nich rozłożono po dwie karteczki z napisem „yes” i „no”.
             - Charlie, Charlie, are you here? – wypowiedział drżącym głosem Tsuzuku. Mia klepnął się w tyłek, sprawiając że wokalista z dzikim piskiem wskoczył Tsukasie na plecy. |
             - Boże święty, Mia! Chciałeś żebym dostał zawału?
             - Komar gryzł mnie w dupę… - syknął gitarzysta, drapiąc się po pośladku.
             - Traktuj to poważnie! Ty masz być pośrednikiem ducha, który pomoże nam znaleźć telewizor.
             - Telewizor? Myślałem, że raczej Meto szukamy… - wymamrotał Koichi, podnosząc się do siadu. Siadu na plecach Mii, czym spowodował  napad kaszlu u blondyna.
             - Zabieraj ten kościsty tyłek! – wycharczał gitarzysta, napinając mięśnie grzbietu w daremnych próbach zrzucenia z siebie basisty. Różowowłosy wywrócił oczami i podniósł się, uwalniając przyjaciela, który odetchnął z ulgą i opadł bezwładnie  na podłogę, tworząc podmuch wiatru na tyle silny, by zgasić kilka świeczek. Nagle zgasły wszystkie. W pokoju zapanowała niezupełna ciemność, gdyż ciemne rolety pomimo swojej barwy przepuszczały jeszcze trochę światła dziennego. Zaraz po zgaszeniu świec Tsukasa zaczął piszczeć i pobiegł z Tsuzuku na plecach do łazienki. Tam podniósł jeszcze większy raban, prawdopodobnie na widok mydła. Kiedy wrócił do pokoju, kręcąc się w amoku, Tsuzuku zeskoczył z niego i zestresowany kopnął go z całej siły w kostkę. Był przerażony faktem, że nie za bardzo wiedział co się właśnie wydarzyło. Kręciło mu się w głowie, więc przewrócił się na kanapę.
            - Śmierdzi tu. – stwierdził nieprzyzwyczajony jeszcze do osobliwego zapachu perkusisty do niedawna wrogiego zespołu Koichi.
            - O nie. – zaszlochał Tsukasa. Hizumi uśmiechnął się ze złowrogą radością.
            - O tak. – wypowiedział mrocznym tonem. Zaczął zbliżać się do perkusisty powolnym krokiem. – O tak. – powtórzył.
            - Nie!
            - Tak…
            - Nie.
            - Tak…
            - Błagam, nieeeee! – rozpłakał się Tsukasa.
            - Ale o co chodzi? – zapytał Mia, podnosząc się z pomiędzy świec i kartek.
            - Chodzi o ten smród, złotko. – odpowiedział mu Hizumi, nie odrywając wzroku od swojej ofiary.
            - Ja nie śmierdzę! – zaszlochał perkusista.
            - Nie, wcale… - Karyu wywrócił oczami.
            - Jestem jeszcze młody! Nie chcę umierać!
            - Wyluzuj, mydło i woda cię nie zabije. – wywrócił oczami jedyny przytomny wokalista. – Karyu, szykuj wannę. Mia, Koichi… Musicie mi pomóc.
Karyu bez narzekania wykonał polecenie, gdyż jemu również doskwierał smród. Pozostali otoczyli perkusistę i schwycili jego ciało odbierając mu jakąkolwiek możliwość poruszenia się.
            - Ja chcę żyć! – zawyła ofiara.
            - Będziesz żył. Przynajmniej bez przeszkadzania innym… - westchnął Hizumi, unosząc do góry nogi Tsukasy. W trójkę zanieśli go do wanny, gdzie Karyu wsypał proszek do prania i wlał żel do kąpieli do wanny. Wrzucili go do wanny w ubraniach, przykrywając ją specjalnie zamówioną pokrywą. Kneblując ciemnowłosego zostawili go do wymoczenia się. Po fakcie po kolei starannie umyli ręce. Należało to raczej do konieczności niż czynności dobrowolnej. Usiedli spokojnie w salonie, przedtem otwierając na oścież wszystkie okna. Bez wyjątków.
             - Widziałem Meto. Myślę, że to wszystko to ich sprawka… - zaczął ściszonym głosem Karyu.
             - Meto i Zero? – dopytał Tsuzuku, przebudziwszy się z niespokojnego snu.
             - Dokładnie oni. Meto ciągnął obudowę od waszego telewizorka… - mruknął.
             - Zbieramy się i prowadzisz nas tam. – Hizumi uderzył ręką w stół.
             - Tylko uwolnij Tsukasę. – wymamrotał gitarzysta.

             Kiedy perkusista na powrót cieszył się wolnością i z przekleństwami cisnącymi się na usta zmienił ubranie na czyste oraz został skrupulatnie zabezpieczony antyperspirantem i perfumami przez wokalistę, wyskoczył z mieszkania śpiewając „Mydełko Fa”. Hizumi przekrzywił głowę, skupiając na nim swoją uwagę. Ta kąpiel odbiła mu się na psychice. Karyu poprowadził swoją trasą całą zgraję muzyków złaknionych telewizora i oczywiście zemsty. Kiedy gitarzysta wszedł na drogę, którą wcześniej podążał Meto, od razu w oczy rzucił im się szałas ze szczotek i powygryzanych w fantazyjne wzorki dziecięcych kaloszy. Takich apartamentów nie tworzy nikt inny, poza dwojgiem ludzi na całym wielkim, długim i szerokim świecie.
Jednak mimo małego talentu architektonicznego ponadprzeciętną zdolnością Meto okazała się obserwacja. Podniósł alarm w postaci wymachiwania spódniczką w górę i w dół, co przyprawiło Zero o mdłości.
          - Meto nie robić porno, prosić.
          - Zero słuchać, musieć uciekać!
To  słysząc, basista zwinął swoje kalosze i wybiegł z szałasu. Zaraz za nim biegł Meto, ciągnąc za sobą dwie taktyczne szczotki. Niestety nie przewidział, że jeśli zabierze choćby najmniejszy patyczek z i tak już niestabilnej konstrukcji, spowoduje jej runięcie. Niewiele myśląc obejrzał się za siebie i ujrzał Karyu. Gitarzysta był za blisko. ciemnowłosy wydał z siebie bojowy okrzyk i pieprznął go kijem od szczotki, zbierając się do ucieczki. Nikt nie miał z nim szans. Nawet Zero i jego kalosze, pomimo faktu, że szczotki daleko miały do Nimbusa 2000. (dop. aut. miotła z HP, jakby kto nie wiedział). Bieg był heroicznym dla nich wyczynem. Minęli Kayę, wysypując mu z wiadra gwoździe. Po drodze nieomal zabili również Kaoru, który właśnie wyprowadzał Antoinette na spacer. Obrzucił ich jakimiś francuskimi obelgami, ale mało ich to ruszyło. Gdy Meto już gasł, tracił nadzieję na koniec maratonu, Zero dał mu sygnał, że wróg został zgubiony. Obaj z ulgą zatrzymali się. Los chciał, że postój miał miejsce przy drzwiach pewnego baru. Było już dosyć późno, o czym świadczyło zachodzące słońce i większe zgromadzenie osób wokół barmana. Weszli do środka, ogarniając szybko wzrokiem pomieszczenie. Zauważyli normalnych ludzi, spokojnie pijących piwo i śmiejących się między sobą. W kącie siedzieli jednak trochę dziwniejsi ludzie. Jeden z nich charakteryzował się niemalże zupełnie siwą czupryną, drugi ponadprzeciętnym wzrostem, trzeci leżał pijany pod stołem, ale wciąż patrzył na kolegów z wyższością, a czwarty wyglądał jak dinozaur. Podeszli do nich niepewnie.
           - Móc siadać? – zapytał Zero, bawiąc się kaloszem.
           - Jasne, siadajcie. – odezwał się dinozaur i wskazał wolne miejsca, które basista z perkusistą bez słowa zajęli.
           - Dziękować. – odparł Meto, stawiając swoje szczotki obok krzesła.
           - Ja być Zero, to być Meto. Kto wy być?
           - Łełkym tu Wełusaył! – zawył mężczyzna leżący pod stołem, na co białowłosy kopnął go w bok.
           - To miało być „Welcome to Versailles”, głąbie. – wywrócił oczami.
           - Jestem Yuki, to jest Teru, Masashi i… Kamijo.
           - Bonjour, honey!* – rozdarł się blondyn, podnosząc się z podłogi, po drodze uderzywszy czołem o blat. Pozwoliło mu to zapaść w dłuższy sen.
           
            Tymczasem dwójka wokalistów, gitarzystów i nieszczęśni basista z perkusistą właśnie dotarli pod ten sam bar, w którym właśnie przesiadywali Meto i Zero.
           - Widzisz ich?
           - Są tam?
           - Siedzą?
           - Nie tylko oni… - mruknął Hizumi.
           - Nie są sami? Przegrupowali się! – zapiszczał Mia.
           - Gorzej. Tam jest Armia Czerwona.
           - Kto?! – pisnął Koichi.
           - Banda Hizakiego. – odparł ponuro wokalista, odwracając się tyłem do okna, jednocześnie stając przodem do swojej załogi. – Bez samego Cthulhu.
           - Kim, kuźwa, jest Hizaki? – zapytał Tsukasa.
           - No właśnie, kim? – dopytywała reszta.
           - Nie znacie go?
           - Nie. – burknął Karyu.
           - A więc opowiem wam historię… Otóż pewnego dnia, gdy Słońce ułożyło się w jednej linii z Księżycem narodził się On. Ten, którego imię budzi ptaki do lotu. Ten, którego imię wybudza niedźwiedzie ze snu zimowego. Ten, który włada śmiercią i nie boi się nikogo.
Jest jak bazyliszek. Potrafi jednocześnie podążać wzrokiem za osobami idącymi w dwie różne strony. Jak kameleon. Dostosowuje ubarwienie do otoczenia i nie sposób go wykryć. Potrafi obserwować cię jednym okiem. Jedyne czego nie umie to przewlekanie nici przez dziurkę w igle. To naprawdę niebezpieczny człowiek. Legenda głosi, że sam się spłodził. Mawiają, że wybudował dom, w którym przyszedł na świat.

Hizumi odetchnął, gdy skończył opowiadanie.  Miał wrażenie, że na ten moment cały świat się zatrzymał, a czas stanął w miejscu. Szkoda, że nie wiedział o tym, że Cthulhu właśnie maluje sobie paznokcie szczebiocząc przez telefon z najlepszym przyjacielem.
              - Trzeba uratować Meto! – Koichi wyrwał się do drzwi, jednak Tsuzuku złapał go za ramię.
              - Narażasz życie!
              - Dla przyjaciela zrobię wszystko! Nie zatrzymasz mnie!
              - Koichi? – zaczął Mia.
              - Co?
              - Rozmazałeś się… O, tu. – jasnowłosy wskazał na kącik swojego oka.
              - Jezu Chryste, daj mi lusterko!
              - Tyle wyszło z ratowania… - skomentował Karyu. Wszedł do baru, wyciągnął Zero i Meto za włosy nim się zorientowali i dał im świeżym pstrągiem po twarzach.
          - Telewizory! Gdzie są telewizory?! – zapytał pretensjonalnym tonem jedyny w miarę przytomny perkusista w towarzystwie.
          - Nie ma. Hizaki i bum. – oświadczył Meto, rozkładając bezradnie rączki.
          - Mówiłem, że jest niebezpieczny… - Hizumi pokręcił głową. Koichi i Mia byli tak zaaferowani poprawianiem makijażu basisty, że nawet nie zauważyli co się właśnie wydarzyło.
          - A ty coś wiesz? – Tsukasa zwrócił się już nieco łagodniej do Zero. Spotkał się jednak tylko z niemym kręceniem głową.
          - Idziecie do roboty. Kaoru szukał pomocników. – mruknął Karyu, który zauważył w rybnym ogłoszenie dotyczące pracy. Meto i Zero popatrzyli po sobie jak zbite szczenięta.
          - A Meto chcieć tylko tłuczek…


___________

*>>Bonjour Honey<< - Kamijo i jego piosenka.

Wróciłam, tarararira. I zostaję. Laba się skończyła, nie będę leniuchować. Nie było mnie, bo nie było też czasu ani weny. A tu nagle się pojawiła, pewnie przyszła razem z poautografowanym plakatem Jupitera i w raptem półtorej godzinki powstało to powyżej. Czujecie to? Mam autograf Zła Wcielonego!
Muszę wprowadzić małą zmianę.
Co dwa tygodnie post, żeby Was tu nie oszukiwać. Między wpisami aktualizacja psychiatryka i tworzenie profili zespołów.
Przeżyjcie rok szkolny, jeszcze tylko 295 dni!

Z tej okazji wolałabym nie zapadać na brak weny... Zmiana planów co do szkolnej serii, tego się nie da pisać. Wymyślę coś innego xD

No to miłego dnia, wieczora, nocy wszystkim.