niedziela, 27 grudnia 2015

Żyd-zaki i Wigilia Właściwa

        - Reita, upiekłeś już ten sernik? Ile można robić ciasto! – krzyczał Uruha, który dramatycznie potrzebował w tej chwili doprawić barszcz. Stał z garnkiem pod zamkniętymi drzwiami, zza których dochodziły piski i inne dziwne dźwięki, do których emisji zdolni byli tylko basiści. Tymczasem Aoi wspaniałomyślnie poprosił Rukiego o przyniesienie stołu z garażu. Skończyło się to tak, że gitarzysta musiał nieść stół razem z leżącym na nim wokalistą.
        - Powinienem robić ciasto. – prychnął.
        - W kuchni jest miejsce kobiet.
        - A Reita?! – oburzył się niski. – Ach… No dobra. – zreflektował się, kiedy dopatrzył się pobłażającego wyrazu w spojrzeniu przyjaciela. – A w ogóle, czemu ten stół jest z blachy?
        - Kai zaprosił Hizakiego. Jak nie skombinujemy łańcucha i metalowego krzesła to możemy zaprosić jeszcze straż pożarną.
        - Mój Boże! – zapiszczał Ruki, podnosząc się. Aoi nie wytrzymał i upuścił stół na ziemię, przeklinając cicho.
        - Nie wzywaj pana Boga na daremno! – odezwał się Kai, wyglądając przez okno. Yuu wywrócił oczyma. Odprowadził niskiego mężczyznę wzrokiem do garażu, po czym zaczął się siłować ze stołem. Po chwili jednak mebel się podniósł i sam wmaszerował do domu.
       - Och… Na was zawsze mogę liczyć. – uśmiechnął się. Spod stołu zamerdał do niego kozi ogonek.
        Uruha klęczał pod drzwiami od kuchni i mieszał barszcz, dodając do niego wyrzucone przed chwilą przez Reitę z kuchni przyprawy, klnąc pod nosem. Kiedy przeszkodził mu Ruki, ciągnący wielki wór z garażu, wstał i pchnął go w stronę garnka. Dalszej części historii można się już domyślić. Tak właśnie wokalista skończył z czerwonym ombre. W dodatku barszcz był bogatszy o niestandardowy składnik w postaci lakieru do włosów. Niższy odcisnął płyn z końcówek i uciekł razem z workiem w głąb domu. Kiedy Reita w końcu otworzył drzwi, młodszy gitarzysta od razu zajął kuchnię.
      W końcu wszystko było gotowe. Cały zespół stał w przedpokoju w pełnej gotowości na przyjęcie gości. Tyle, że nigdzie nie było Rukiego. Po chwili jednak przymaszerował w masce przeciwgazowej, kasku i kombinezonie podobnym do tych używanych w Czarnobylu.
       - Po co… - zaczął Uruha.
Wszystko stało się jednak jasne, kiedy usłyszał trzask, a w wyłamanych drzwiach stanął Hizaki.
        - O…Otwarte było. – szepnął Reita, chowając się przerażony za Rukim. Ku ich zdziwieniu, księżniczka zaprezentowała się w pięknej, świątecznej sukni, nie zapominając o jakże świątecznym dodatku – brodzie. Nie była ona jednak siwa, a czarna jak smoła.
       - A cóż to za charakteryzacja? – rozpromienił się Kai. Na twarzach reszty przybyłych gości – Kamijo, Teru, Yukiego i Masashiego pojawiło się lekkie zakłopotanie.
       - Charakteryzacja? – Hizaki roześmiał się diabolicznie. – Jest prawdziwa! Pół roku się nie goliłem! – oświadczył z dumą. Miny członków Gazette wyrażały wszystko. Słychać było tylko syk butli z tlenem, którą na chwilę uruchomił Ruki.
        - Nie chcecie wiedzieć jakie stwory tam żyją… - mruknął Kamijo ukradkiem.

           Nie trzeba było długo czekać, by zjechali się wszyscy goście. Mana-sama zdemolował ogródek swoim czarnym ciągnikiem, co wywołało u Gackta niemalże palpitacje serca. Jak on śmiał się mu pokazywać, po tym jak bezczelnie odjechał JEGO ciągnikiem? Pech chciał, że zostali oni posadzeni naprzeciw siebie. Przez resztę wieczoru po prostu bacznie się obserwowali. Mana uśmiechał się lekko, a Gackt sczerzył zęby, powarkując. Członkowie Mejibray razem z zaprzyjaźnionym D’espairsRay zajęli miejsca przy i pod stołem. Gdzieś w tyle Kamijo próbował podstępem skłonić Hizakiego, żeby usiadł na krześle. Kiedy się udało, Masashi owinął go łańcuchem, pozwalając Yukiemu na zapięcie wszystkiego za pomocą ogromnej kłódki.
       - Co wy robicie, do cholery!? Związali Świętego Mikołaja!
       - Nie jesteś Świętym Miko…
       - Co ty wiesz! Wypuścić mnie!
       - Nie drzyj japy. – mruknął Teru.
       - WYPUŚĆCIE MNIE!
       - ZAMKNIJ. MORDĘ. – warknął pewien wysoki mężczyzna, zapychając otwór gębowy Hizakiego karpiem. – No. Wesołych. – rozpromienił się, klepiąc Hizakiego zatkanego rybą po policzku. Ruki podkręcił nieco butlę tlenową, kiedy spojrzał w stronę krzesła, na którym siedział zdetronizowany już władca.
        - Są Święta, a ty się nadal o wszystko sapiesz. Wrzuć na luz, nikt nie chce twojego terroru. – westchnął Yuki i z litości dla zwierząt wyciągnął świątecznego karpia z ust księżniczki. Już ledwo dyszał. Włożył go do miski z wodą i postawił na podłodze. – Będziesz grzeczny? – zapytał. Hizaki zrobił minę niewinnego szczeniaczka i pokiwał głową.
        - Kamijo, może naprawdę go wypuśćmy? – zaproponował Teru, opierając się o parapet i przyglądając Świętemu Mikołajowi.
        - NIE! ON NAS WSZYSTKICH POZABIJA! – wrzasnął wokalista. Był to moment, w którym Ruki owinął się kocem gaśniczym.
        - Ja? – zapytał Hizaki. – Przecież ja bym muchy nie skrzywdził. Czy facet noszący stringi jest w stanie kogoś zabić?
        - Nosisz stringi?
        - Nie, ale Masashi nosi.
        - A co to ma do rzeczy…?
        - Miałeś nikomu nie mówić! – zaszlochał basista i wybiegł z domu. Yuki i Teru spojrzeli się na siebie porozumiewawczo i poszli za nim.
        - Durne umowy. To za to, że powiedziałeś im, że nie noszę bielizny, debilu! – krzyknął Hizaki za czarnowłosym. Nagle w pokoju zapanowała całkowita cisza. – Powiedział, prawda?
Nikt nie odezwał się słowem.
        - Nie ruszysz się stąd przez resztę wieczoru, dziękuję. – bąknął Kamijo i  odłożył kluczyk do kłódki na parapet za krzesłem, co okazało się jego życiowym błędem. Nie doceniał Hizakiego.

           - Meto wiedzieć, że w krowa żołądek żyć dużo bakteriów?
           - Nie. Meto nie wiedzieć. A Zero wiedzieć że jak włożyć jajko do octu to jajko zmięknąć? – odpowiedział szeptem Meto, by nikt nie zorientował się, że siedzi z najlepszym przyjacielem pod stołem.
           - Meto wiedzieć! Meto robić tak z kościami!
           - Bo Zero pytanie mieć.
           - Zero mówić!
           - Czy jakby włożyć Hizaki do ocet to on też zmięknąć?
           - Pewno tak. Trzeba próba.
           - A nie bać się? – zapytał przerażony Zero, jakby Meto powiedział mu, że zginie za pięć minut.
            - Hizaki być związany, nie ma czego. – Meto wskazał na nogi skrępowane łańcuchami. – A może by zrobić Hizaki miękki?
            - Będzie spokój jak Hizaki zmięknąć!
Zero zaczął się skradać w kierunku drzwi. Przywołał do siebie gestem dłoni przyjaciela i pobiegł do kuchni. Zaczął szybko otwierać wszystkie szafki. W tym czasie do pomieszczenia wszedł nieco zbity z tropu mężczyzna, chodź co do tego można by było mieć wątpliwości ze względu na czarne legginsy w niebieskie brokatowe papryczki chilli, jakie miał na sobie i żółtej przepasce na nosie i jakże dopasowanym do wszystkiego różowym makijażu oczu.
             - Co wy robicie? – zapytał, podążając w stronę piekarnika.
 Intryganci zmierzyli się porozumiewawczymi spojrzeniami.
              - DEZERTER! – krzyknęli i rzucili się na niego.
              - Jesteście gorsi niż kozy tego murzyna. – bąknął Reita.
              - Kogo? – Aoi zajrzał do pokoju, a za nim Tamara, Pan Guziczek, Kluseczka i Pysio przystrojone  gwiazdami Dawida, ponieważ Ruki pomylił ów symbol z pentagramami kiedy zajmował się dekoracjami.
              - Nikogo takiego… - bąknął uziemiony basista. Aoi opuścił kuchnię.
              - Mieć sprawę. Chcemy zrobić Hizaki miękki i potrzebować do tego ocet. – wyjaśnł krótko Meto. – Ocet i wanna.
               - Wszystko jest. Droga wolna, dajcie mi tylko wyjąć sernik… Ocet jest w tamtej szafce. – wskazał basista i podniósł się z podłogi. Meto razem z Zero zabrali ocet i popędzili do łazienki i wlali go do wanny wypełnionej do połowy wodą.
               - Yolo?
               - Yolo.
Już po chwili obaj stali z kluczem przed Hizakim.
               - Cześć Hizaki.
               - Czego? – zapytał oburzony gitarzysta.
               - Chcemy cię zmiękczyć. – Meto pokazał mu klucz i uśmiechnął  się szeroko. Brodatemu zaświeciły się oczy.
               - Zmiękczyć? Jestem na to za twardy, ale możecie spróbować. – zaśmiał się. Meto otworzył kłódkę. Momentalnie Hizaki wyrwał się i powstał  jakby ze zdwojoną siłą. – Ho, ho, ho, gnojki! – zawołał, wskakując na stół.
                - Biegnijcie, głąby. – bąknął w stronę oniemiałych wybawicieli. Reita postawił sernik na stole i rozwinął przepaskę na nos, nakrywając nią twarz.
                - Przyszedł Mikołaj. – Hizaki śmiał się diabolicznie. – Ty! – wskazał długim paznokciem Rukiego, który aż podskoczył. – Byłeś grzeczny w tym roku?
                - Ruchał się z barierką. – uśmiechnął się Uruha.
                - Kyrie Eleison! – wrzasnął Kai, klękając pod obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej namalowanych na ścianie w tyle salonu. Hizaki zaś zorientował się, że wdepnął w sałatkę Gackta.
                 - Jasna cholera, co to za rodzaj lasu? – zapytał siedzący jakby „pod Hizakim”  wokalista, spoglądając w górę. Kaya siedzący obok zlitował się nad nim i zasłonił mu oczy swoim puszystym szalem.
               - Stumilowy. Gdzieś tam jest tygrysek… - szepnął, zawiązując szal.
               - A wiesz, co tygryski lubią najbardziej? – zapytał Hizaki, pochylając się nad Kayą.
               - Niestety tak. Twój tygrysek bryka zawsze w najmniej odpowiednich momentach.
               - Nie narzekam na brak testosteronu, he… - zaśmiał się długobrody, sprawdzając czy lakier na paznokciach nie poodpryskiwał. Zeskoczył ze stołu, wycierając ubrudzoną majonezem stopę w obrus. Kai wstał z klęczek, obrzucił go pełnym nienawiści spojrzeniem i dołożył do sałatki więcej składnika.
               - Czas na prezenty! – oświadczył Mikołaj i poszedł w stronę choinki przyozdobionej gwiazdami Dawida i zeszłorocznymi pentagramami oraz kilkoma brokatowymi pisankami, przy których upierał się Reita z Rukim. Zaczęło się rozdawanie prezentów. Mejibray tak jak D’espairs Ray dostali grupowe prezenty w postaci nowych telewizorów. Kaya uraczony został kijem baseballowym, Gackt nasionami genetycznie modyfikowanej kukurydzy, a Mana akcesoriami Formuły 1 do swojego ciągnika. Dla całego Gazette Hizaki przewidział akwarium pełne szprotek i słoików majonezu poustawianych na dnie.
                - Ty dostaniesz prezent w domu. – spojrzał na Kamijo i uśmiechnął się. Ten skulił się i wbił wzrok w czubki swoich butów, wyglądając przy tym jak ofiara gwałtu. Niedługo później Yuki razem z Teru przyprowadzili Masashiego. Basista był czerwony jak jego stringi i odwracał wzrok za każdym razem, gdy przypadkiem na kogoś spojrzał.
              - Maaaasashi! Zobacz, kupiłem ci staniczek! – wyszczerzył się Hizaki. Masashi rozpłakał się i ponownie wybiegł z pomieszczenia.
              - Dosyć, cholera! – Yuki tupnął i pociągnął Hizakiego za brodę do łazienki. Wszyscy byli pełni podziwu, a Meto i Zero zafascynowani, że ich plan sam się realizuje. Yuki wepchnął przyjaciela do wanny i zgasił światło, po czym zamknął drzwi na kłódkę.  – Wyremontuję to wam, daję słowo – skłonił się przepraszająco przed stojącym Kouyou, który omal nie opluł go winem.
Reszta wieczoru minęłaby całkiem spokojnie, gdyby nie krzyki i dziwne dźwięki dochodzące z łazienki. W końcu narodziny samego Zbawiciela nie mogły być ciche i sielankowe, dlatego pewna osoba taplająca się w occie postanowiła zadbać o część dźwiękową imprezy.

_______________________________


          
Co prawda, dodane 66 minut po Świętach.
            Wzmożony opierdalling. I mam wrażenie, że słaby prezent ode mnie dostaliście XD

Jak nie wesołych, to szczęśliwego Nowego Roku! Mam nadzieję, że Wasze święta lepsze były od moich, częściowo spędzonych na pogotowiu. Tak to jest jak się jest mną.
 



sobota, 19 grudnia 2015

S jak surviv... Szkoła (III)

        - Leci Hizaki ponad lasem, wymachuje swym…
        - Atłasem. Tego co pierwsze przychodzi na myśl to raczej nie ma. – roześmiał się Aoi, a zaraz zawtórował mu Uruha. Właśnie przechodzili obok sali od biologii. Nagle stanęło przed nimi To we własnej osobie. Twarz miało nieludzką, pachniało kiszoną kapustą i uśmiechało się złowieszczo.
        - Ja – zaakcentował – nie mam… TEGO?!
Uruha popatrzył na Aoiego z wymalowaną na twarzy świadomością rychłego końca.
        - M-My tak tylko ż-żartujemy… - odezwał się spłoszony czarnowłosy.
        - A opowiedzieć ci coś, podrostku? – syknął Hizaki, stając na palcach niczym Chihuahua próbujący ugryźć dobermana. – Wiesz jak powstała jaskinia Akiyoshi?
Brunet pokręcił głową.
        - Stałem wtedy przodem do góry i zobaczyłem fajną dupę w telefonie. – odparł. Uśmiechnął się z satysfakcją. Zawrócił do swojej sali i zamknął za sobą z hukiem drzwi. Tym właśnie sposobem wpadli na lekcję plastyki spóźnieni. Nauczyciel stojący pod tablicą zmierzył ich nienawistnym wzrokiem, podrzucając puszkę sardynek w dłoni.
         - Siadać. – rozkazał. 
Spóźnialscy szybko zajęli miejsca w ostatnich rzędach, skrywając się przed rybimi ślepiami belfra.
         - Jestem Karyu. Dzisiaj rysujemy martwą naturę. – powiedział, po czym wyciągnął z szafki za biurkiem tacę z wypatroszonym karpiem na talerzu. Jej wyraz twarzy mówił „Pomocy”. – To Andżej. Sam zabiłem. – uśmiechnął się, wbijając w oko ryby pałeczkę. – To doda dramatyzmu scenie. Wczujcie się w to. Chcę widzieć wasze emocje na kartce. Chcę widzieć… Rybi akt! – westchnął przejmująco i wylał na karpia puszkę sardynek. Już dawno odpuścił sobie nauczanie o stylach architektonicznych, malarskich, epokach w sztuce. I tak każdy miał to głęboko gdzieś. W klasie zapadła cisza. Było słychać tylko zawzięte skrobnięcie ołówka o kartkę. Wszystkie głowy zwróciły się w stronę Yukiego, zamaszystymi ruchami kreślącego coś na kartce. Zadowolony Karyu podszedł do niego i popatrzył na rysunek.
          - Widzę tu uczucia… Niesamowita ekspresja! Ta kreska… Szybko się uczysz! – pochwalił ucznia i zmierzwił mu włosy. Mina Yukiego mówiła sama za siebie.
          - Ale panie psorze… To po prostu kutas. – bąknął.
          - Kutas? Ciekawy tytuł… Wędruje na szkolną wystawę przy wejściu! – klasnął w dłonie Karyu. Yuki uderzył głową o blat stołu.
           - No dobrze. Przejdźmy więc do konkretów. Ołówki w dłonie i rysujemy rybki, moje rybeńki! – rozpromienił się Karyu i poszedł usiąść za biurkiem. Na koniec lekcji wszyscy zaczęli składać w rogu jego biurka kartki z męskimi organami płciowymi ukazanymi na wiele sposobów.
          - Żywa natura… Martwa natura… Co za różnica? – westchnął Karyu, zagryzając sardynkę z talerza. Nie trzeba chyba wspominać, że pół godziny później przed drzwiami wejściowymi do szkoły wisiała przepiękna wystawa prac uczniów.
          - No, Yukiś… Błyszczysz talentem! – pochwalił kolegę Masashi, klepiąc lekko szatyna w plecy, czym spowodował, że zaczął się on zastanawiać czy powinien zgłosić się do lekarza z obitymi płucami.
          - Wiem. Ten kolo to debil. – parsknął w odpowiedzi.
          - Spokojnie, teraz niemiecki.
          - NIEMIECKI? KOCHAM NIEMIECKI. – wrzasnął Kamijo. Biednemu Yukiemu zadzwoniło przez to w uszach.
          - Czego ty nie kochasz…
          - Hizakiego. – odparł blondyn.
          - Te, Dżolo! – usłyszeli zza siebie głos Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. – Nie wzywaj imienia Pana Boga swego na daremno.


          - Yo, jestem Yoshiki. – zaczął nauczyciel, zanim jeszcze klasa zdążyła zająć miejsca. – Nauczycie się ze mną szprechać niczym Fuhrer. – uśmiechnął się, siadając na biurku. Kamijo wbijał w niego pełne fascynacji spojrzenie. Oczekiwał tego, że po wyjściu z każdej jego lekcji będzie o krok bliżej napisania piosenki w innym języku niż japoński.
          - A jak będzie „Bonjour Honey” po niemiecku? – zapytał.
          - Guten Morgen, Herzblatt! – odparł Yoshiki. – A co, wolałbyś się witać z ukochaną po niemiecku?
          - Nie… Znudziło mi się już „Bonjour”.
          - No dobrze. Zacznijmy więc lekcję. Będę uczył was praktycznych rzeczy, które przydadzą wam się w życiu. W końcu język to rzecz codzienna… Zapiszcie temat. – odchrząknął. – Dyktuję: Rindfleischetikettierungsüberwachungsaufgabenübertragungsgesetz.
          - Słucham?!
          - Powtórzy pan?
          - Was?
          - Że co?
         - Rindfleischetikettierungsüberwachungsaufgabenübertragungsgesetz. W tłumaczeniu ustawa o przekazywaniu obowiązków nadzoru znakowania mięsa wołowego. Zapiszemy sobie słownictwo związane z tą ustawą, żebyście mogli ją lepiej zrozumieć. – rozpromienił się Yoshiki, zaczynając podśpiewywać sobie „Du hast” pod nosem. Niemiecki był dla niego wszystkim. Wymawiając długie słowa uspokajał się. Uspokajał się, kiedy patrzył na łamiący się język uczniów i konsternację na ich twarzach, kiedy dyktował im kolejną porcję dwudziestoliterowców do wyrycia na pamięć. Był jednak w swoim fachu profesjonalistą. Nagle do sali wpadł Meto. Fizyk rozejrzał się po klasie.
            - Niemiecki być! Fizyka po niemiecki kochać! – ucieszył się i usiadł na śmietniku. – Meto może pomóc!
            - Achtung! – wykrzyknął Yoshiki, składając ręce. Z opresji wyratował klasę dzwonek.

         Edukacja do bezpieczeństwa to bardzo ważny i przydatny w życiu przedmiot. Doskonale wiedział o tym Yuuki, zapisując na tablicy definicję pożaru. Nie mógł wypuścić z sali nikogo bez tej wiedzy.
          - Pożar to niekontrolowany proces spalania materii organicznej lub nieorganicznej. Warunkiem zapoczątkowania pożaru jest utworzenie trójkąta spalania. Pożar stwarza zagrożenie dla życia. Podczas pożaru należy rozpoznać sytuację. W pierwszej kolejności należy określić miejsce i rozmiar zdarzenia. Następnie trzeba wszcząć alarm oraz odciąć dopływ gazu i prądu. Kolejnym punktem jest podjęcie prób ugaszenia ognia i zawiadomienie straży pożarnej. Dopiero na końcu jest ewakuacja. Jakieś pytania?
Cisza. Nikogo nie obchodziło to, co mówił.
           - Dosyć tego! Te, Blondyna! – wskazał na Shinyę, który nie za bardzo wiedział co się dzieje. – Definicja pożaru, ale już!
Jasnowłosy skrzywił się. Myślał nad tym, co powiedzieć. Został właśnie wybudzony z przedpołudniowej drzemki i jego mózg nie był skory do funkcjonowania.
       - Pożar miałem
        Ledwo się wyratowałem
        Trójkąt spalania
        Ku przeznaczeniu ludność skłania
        - Brawo. Mógłbyś zostać wieszczem narodu, ale z EDB piątki nie będzie. Pała. – mruknął Yuuki. – Ktoś jeszcze nie zna definicji?
Toshiya podniósł rękę.
         - Ja z innym pytaniem.
         - Ależ proszę.
         - Do czego nam się ta definicja przyda w życiu? – zapytał z uśmiechem.
         - Kiedyś mi podziękujesz. – Yuuki zmierzył go nienawistnym spojrzeniem. – A teraz sprawdzian z pierwszej pomocy. Zaraz sprawdzę kto tu jeszcze nie zaliczył… No proszę. Numerek ósmy. Chodź, chudzielcu, porobisz mu za poszkodowanego. – Yuuki wskazał palcem Teru. Ten posłusznie wstał, ale widząc, że to Kyo jest numerkiem ósmym zbladł i upał zemdlony na ziemię. Był to jego wróg numer jeden. Czasem zastanawiał się, czy naprawdę tak jest, że gdyby nie fakt, że Kyo bał się dwa razy wyższego Masashiego, to urwałby mu łeb już jakieś dziesięć razy. Łysy uczeń zeskoczył z krzesła i poszedł w kierunku leżącego Teru.
         - Wczuł się. – Yuuki pokiwał głową z podziwem. Obserwował, co Kyo zamierza zrobić. Podszedł od prawej strony do Teru, uklęknął i przyłożył mu parę razy z otwartej dłoni w policzek. Nauczyciel aż się skrzywił. Masashi siedział już w pełnej gotowości do ataku. Miarka się przebrała, kiedy Kyo zaczął układać Teru w pozycji bezpiecznej… nogą. Masashi złapał niskiego za kostki i wstał, unosząc go do góry. Yuuki przyglądał się całej scenie.
         - Goryl, uspokój się. Nic się nie stanie temu chudemu pryszczowi. Możesz mnie puścić.
Czarnowłosy z wielką radością wykonał polecenie i zajął miejsce z powrotem. Kyo upadł bezwładnie na ziemię, powodując przebudzenie się Teru.
         - Piąteczka! – rozpromienił się Yuuki. – Dla całej trójki!
      
        Zaraz po wyjściu z sali Teru uciekał przed Kyo, bo ten miał dzisiaj dzień gangstera. Postanowił wyładować się na srebrzystowłosym, bo skomentował jego technikę udzielania mu pierwszej pomocy. Zdziwił się jednak, kiedy jego czoło zatrzymała jakaś wielka dłoń. Popatrzył w górę i ujrzał Masashiego. Zza niego wychylał się Teru.
        - Na górze róże, na dole leluje. A Kyo dziś w kiblu sobie ponurkuje. – zanucił srebrzystowłosy. Losu Kyo można się było domyślić.

      Chemia była kolejną już lekcją, na którą kurduplowaty łysolek wpadł spóźniony i mokry. Jego oczom ukazał się dosyć oryginalnie wystrojony mężczyzna z zakrytą połową twarzy i włosami o odcieniu wody w Morzu Bałtyckim. Na nogach miał wysokie buty i różowe kabaretki zakończone koronką. Korzystając z tego, że był zapatrzony w układ okresowy pierwiastków Kyo pobiegł na tyły sali i usiadł w wolnej ławce.
        - Dzień dobry! Witam na pierwszej lekcji chemii w tym roku! – wrzasnął nagle turkusowowłosy, sprawiając że cała klasa aż podskoczyła. – Zajmiemy się dzisiaj podstawowymi zasadami chemii praktycznej, pozwalającej wam przetrwać w tej szkole. Ja nazywam się Takemasa i jestem najnormalniejszy z całego grona pedagogicznego. – powiedział, opierając nogę o biurko, przy czym podciągnął koronkowe pończochy. – A więc… Naszą instytucję tworzą… Jakby nie patrzeć  sami mężczyźni. Zdajecie sobie sprawę z niebezpieczeństwa zaczadzenia? Powinniście znać budowę większości gazów, jakie Was, drodzy uczniowie, otaczają. Teraz pytanie… W jakiej sali stężenie tlenu w powietrzu jest najmniejsze?
          - Biologia… - odparła zgodnie cała klasa.
          - I muzyka. Tam też lepiej nie oddychać.
Nagle budynek zadrżał. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Hizaki, a zaraz za nim Kaoru.
          - U nas? Nie oddychać?  - zapytał Kaoru oburzony.
          - Po co trzymać bąka w dupie, niech se lata po chałupie! – zaśmiał się Hizaki. Takemasa w tym czasie zasłonił ciaśniej nos i zapalił świeczkę. Postawił ją na stoliku do doświadczeń. Dwójka nauczycieli weszła do sali. Niemal od razu, kiedy biolog dygnął przed klasą, podnosząc sukienkę, świeczka zachowała się jak istny miotacz ognia. Takemasa nie przewidział jednak, że świeca stała zbyt blisko firanek. Zajęły się one ogniem, który rozprzestrzeniał się z ogromną prędkością.
           - Pożar – zaczął Ruki z głębi klasy – to niekontrolowany proces spalania materii, w tym przypadku organicznej.
           - W pierwszej kolejności należy określić miejsce i rozmiar zdarzenia. – dodał Tsuzuku.
           - Rozmiar: 1, 68, około 58 kilogramów. Miejsce… Tylny zderzak. – zakomunikował Aoi.
          - Sugerujesz że płonie mi dupa? – zapytał Hizaki, oglądając się za siebie.
           - Nie tego rozmiar, chromosomie submetacentryczny! Pożar jest duży i w szkole! – poprawił go Kamijo.
          -  Następnie trzeba wszcząć alarm oraz odciąć dopływ gazu i prądu… Ma ktoś szarą taśmę? – wykrzyczał w panice Uruha.
          - Jasne! – odparł Koichi, zaczynając owijać nią Hizakiego od pasa w dół. W tym czasie Takemasa poszedł wyłączyć prąd.
          - Kolejnym punktem jest podjęcie prób ugaszenia ognia i zawiadomienie straży pożarnej. Dopiero na końcu jest ewakuacja.
            - Na czerstwą bagietkę, dzwonię po straż! – pisnął Kaoru i wybiegł z pomieszczenia. Po chwili wszyscy stali przed budynkiem i patrzyli na płomienie pożerające szkołę niczym Hizaki kolejną porcję kurczaka z KFC. Nauczyciel zadzwonił bowiem po straż graniczną. Tłumaczył się, że nie ma ludzi nieomylnych. W końcu wszyscy uznali, że fakt, że jeszcze nie ma blond włosów to tylko oznaka, że jego mózg wciąż walczy. Uwadze zgromadzonych umknął Kyo i Die podlewający płomienie kanistrami z benzyną. Nim wóz faktycznie zdolny do ugaszenia pożaru dojechał na miejsce była ona już właściwie kupką popiołu.
       Tak oto zakończyła się ta piękna historia instytucji niemającej prawa istnienia.
_________________________________________

Last but not least. No dobra. Koniec szkoły. Cieszymy się? :D

Ostatnio mało mnie tu. Naprawdę mało. Nauka mnie zjada, ale cóż, sama chciałam. I to nie tak, że na Święta dla Was nic nie mam, o nie. Coś się jeszcze pojawi, mam nadzieję, że przed Wigilią. Mam nadzieję...
Na wszelki wypadek - Wesołych Świąt! Spędźcie je jak najlepiej się da. ^^