niedziela, 27 grudnia 2015

Żyd-zaki i Wigilia Właściwa

        - Reita, upiekłeś już ten sernik? Ile można robić ciasto! – krzyczał Uruha, który dramatycznie potrzebował w tej chwili doprawić barszcz. Stał z garnkiem pod zamkniętymi drzwiami, zza których dochodziły piski i inne dziwne dźwięki, do których emisji zdolni byli tylko basiści. Tymczasem Aoi wspaniałomyślnie poprosił Rukiego o przyniesienie stołu z garażu. Skończyło się to tak, że gitarzysta musiał nieść stół razem z leżącym na nim wokalistą.
        - Powinienem robić ciasto. – prychnął.
        - W kuchni jest miejsce kobiet.
        - A Reita?! – oburzył się niski. – Ach… No dobra. – zreflektował się, kiedy dopatrzył się pobłażającego wyrazu w spojrzeniu przyjaciela. – A w ogóle, czemu ten stół jest z blachy?
        - Kai zaprosił Hizakiego. Jak nie skombinujemy łańcucha i metalowego krzesła to możemy zaprosić jeszcze straż pożarną.
        - Mój Boże! – zapiszczał Ruki, podnosząc się. Aoi nie wytrzymał i upuścił stół na ziemię, przeklinając cicho.
        - Nie wzywaj pana Boga na daremno! – odezwał się Kai, wyglądając przez okno. Yuu wywrócił oczyma. Odprowadził niskiego mężczyznę wzrokiem do garażu, po czym zaczął się siłować ze stołem. Po chwili jednak mebel się podniósł i sam wmaszerował do domu.
       - Och… Na was zawsze mogę liczyć. – uśmiechnął się. Spod stołu zamerdał do niego kozi ogonek.
        Uruha klęczał pod drzwiami od kuchni i mieszał barszcz, dodając do niego wyrzucone przed chwilą przez Reitę z kuchni przyprawy, klnąc pod nosem. Kiedy przeszkodził mu Ruki, ciągnący wielki wór z garażu, wstał i pchnął go w stronę garnka. Dalszej części historii można się już domyślić. Tak właśnie wokalista skończył z czerwonym ombre. W dodatku barszcz był bogatszy o niestandardowy składnik w postaci lakieru do włosów. Niższy odcisnął płyn z końcówek i uciekł razem z workiem w głąb domu. Kiedy Reita w końcu otworzył drzwi, młodszy gitarzysta od razu zajął kuchnię.
      W końcu wszystko było gotowe. Cały zespół stał w przedpokoju w pełnej gotowości na przyjęcie gości. Tyle, że nigdzie nie było Rukiego. Po chwili jednak przymaszerował w masce przeciwgazowej, kasku i kombinezonie podobnym do tych używanych w Czarnobylu.
       - Po co… - zaczął Uruha.
Wszystko stało się jednak jasne, kiedy usłyszał trzask, a w wyłamanych drzwiach stanął Hizaki.
        - O…Otwarte było. – szepnął Reita, chowając się przerażony za Rukim. Ku ich zdziwieniu, księżniczka zaprezentowała się w pięknej, świątecznej sukni, nie zapominając o jakże świątecznym dodatku – brodzie. Nie była ona jednak siwa, a czarna jak smoła.
       - A cóż to za charakteryzacja? – rozpromienił się Kai. Na twarzach reszty przybyłych gości – Kamijo, Teru, Yukiego i Masashiego pojawiło się lekkie zakłopotanie.
       - Charakteryzacja? – Hizaki roześmiał się diabolicznie. – Jest prawdziwa! Pół roku się nie goliłem! – oświadczył z dumą. Miny członków Gazette wyrażały wszystko. Słychać było tylko syk butli z tlenem, którą na chwilę uruchomił Ruki.
        - Nie chcecie wiedzieć jakie stwory tam żyją… - mruknął Kamijo ukradkiem.

           Nie trzeba było długo czekać, by zjechali się wszyscy goście. Mana-sama zdemolował ogródek swoim czarnym ciągnikiem, co wywołało u Gackta niemalże palpitacje serca. Jak on śmiał się mu pokazywać, po tym jak bezczelnie odjechał JEGO ciągnikiem? Pech chciał, że zostali oni posadzeni naprzeciw siebie. Przez resztę wieczoru po prostu bacznie się obserwowali. Mana uśmiechał się lekko, a Gackt sczerzył zęby, powarkując. Członkowie Mejibray razem z zaprzyjaźnionym D’espairsRay zajęli miejsca przy i pod stołem. Gdzieś w tyle Kamijo próbował podstępem skłonić Hizakiego, żeby usiadł na krześle. Kiedy się udało, Masashi owinął go łańcuchem, pozwalając Yukiemu na zapięcie wszystkiego za pomocą ogromnej kłódki.
       - Co wy robicie, do cholery!? Związali Świętego Mikołaja!
       - Nie jesteś Świętym Miko…
       - Co ty wiesz! Wypuścić mnie!
       - Nie drzyj japy. – mruknął Teru.
       - WYPUŚĆCIE MNIE!
       - ZAMKNIJ. MORDĘ. – warknął pewien wysoki mężczyzna, zapychając otwór gębowy Hizakiego karpiem. – No. Wesołych. – rozpromienił się, klepiąc Hizakiego zatkanego rybą po policzku. Ruki podkręcił nieco butlę tlenową, kiedy spojrzał w stronę krzesła, na którym siedział zdetronizowany już władca.
        - Są Święta, a ty się nadal o wszystko sapiesz. Wrzuć na luz, nikt nie chce twojego terroru. – westchnął Yuki i z litości dla zwierząt wyciągnął świątecznego karpia z ust księżniczki. Już ledwo dyszał. Włożył go do miski z wodą i postawił na podłodze. – Będziesz grzeczny? – zapytał. Hizaki zrobił minę niewinnego szczeniaczka i pokiwał głową.
        - Kamijo, może naprawdę go wypuśćmy? – zaproponował Teru, opierając się o parapet i przyglądając Świętemu Mikołajowi.
        - NIE! ON NAS WSZYSTKICH POZABIJA! – wrzasnął wokalista. Był to moment, w którym Ruki owinął się kocem gaśniczym.
        - Ja? – zapytał Hizaki. – Przecież ja bym muchy nie skrzywdził. Czy facet noszący stringi jest w stanie kogoś zabić?
        - Nosisz stringi?
        - Nie, ale Masashi nosi.
        - A co to ma do rzeczy…?
        - Miałeś nikomu nie mówić! – zaszlochał basista i wybiegł z domu. Yuki i Teru spojrzeli się na siebie porozumiewawczo i poszli za nim.
        - Durne umowy. To za to, że powiedziałeś im, że nie noszę bielizny, debilu! – krzyknął Hizaki za czarnowłosym. Nagle w pokoju zapanowała całkowita cisza. – Powiedział, prawda?
Nikt nie odezwał się słowem.
        - Nie ruszysz się stąd przez resztę wieczoru, dziękuję. – bąknął Kamijo i  odłożył kluczyk do kłódki na parapet za krzesłem, co okazało się jego życiowym błędem. Nie doceniał Hizakiego.

           - Meto wiedzieć, że w krowa żołądek żyć dużo bakteriów?
           - Nie. Meto nie wiedzieć. A Zero wiedzieć że jak włożyć jajko do octu to jajko zmięknąć? – odpowiedział szeptem Meto, by nikt nie zorientował się, że siedzi z najlepszym przyjacielem pod stołem.
           - Meto wiedzieć! Meto robić tak z kościami!
           - Bo Zero pytanie mieć.
           - Zero mówić!
           - Czy jakby włożyć Hizaki do ocet to on też zmięknąć?
           - Pewno tak. Trzeba próba.
           - A nie bać się? – zapytał przerażony Zero, jakby Meto powiedział mu, że zginie za pięć minut.
            - Hizaki być związany, nie ma czego. – Meto wskazał na nogi skrępowane łańcuchami. – A może by zrobić Hizaki miękki?
            - Będzie spokój jak Hizaki zmięknąć!
Zero zaczął się skradać w kierunku drzwi. Przywołał do siebie gestem dłoni przyjaciela i pobiegł do kuchni. Zaczął szybko otwierać wszystkie szafki. W tym czasie do pomieszczenia wszedł nieco zbity z tropu mężczyzna, chodź co do tego można by było mieć wątpliwości ze względu na czarne legginsy w niebieskie brokatowe papryczki chilli, jakie miał na sobie i żółtej przepasce na nosie i jakże dopasowanym do wszystkiego różowym makijażu oczu.
             - Co wy robicie? – zapytał, podążając w stronę piekarnika.
 Intryganci zmierzyli się porozumiewawczymi spojrzeniami.
              - DEZERTER! – krzyknęli i rzucili się na niego.
              - Jesteście gorsi niż kozy tego murzyna. – bąknął Reita.
              - Kogo? – Aoi zajrzał do pokoju, a za nim Tamara, Pan Guziczek, Kluseczka i Pysio przystrojone  gwiazdami Dawida, ponieważ Ruki pomylił ów symbol z pentagramami kiedy zajmował się dekoracjami.
              - Nikogo takiego… - bąknął uziemiony basista. Aoi opuścił kuchnię.
              - Mieć sprawę. Chcemy zrobić Hizaki miękki i potrzebować do tego ocet. – wyjaśnł krótko Meto. – Ocet i wanna.
               - Wszystko jest. Droga wolna, dajcie mi tylko wyjąć sernik… Ocet jest w tamtej szafce. – wskazał basista i podniósł się z podłogi. Meto razem z Zero zabrali ocet i popędzili do łazienki i wlali go do wanny wypełnionej do połowy wodą.
               - Yolo?
               - Yolo.
Już po chwili obaj stali z kluczem przed Hizakim.
               - Cześć Hizaki.
               - Czego? – zapytał oburzony gitarzysta.
               - Chcemy cię zmiękczyć. – Meto pokazał mu klucz i uśmiechnął  się szeroko. Brodatemu zaświeciły się oczy.
               - Zmiękczyć? Jestem na to za twardy, ale możecie spróbować. – zaśmiał się. Meto otworzył kłódkę. Momentalnie Hizaki wyrwał się i powstał  jakby ze zdwojoną siłą. – Ho, ho, ho, gnojki! – zawołał, wskakując na stół.
                - Biegnijcie, głąby. – bąknął w stronę oniemiałych wybawicieli. Reita postawił sernik na stole i rozwinął przepaskę na nos, nakrywając nią twarz.
                - Przyszedł Mikołaj. – Hizaki śmiał się diabolicznie. – Ty! – wskazał długim paznokciem Rukiego, który aż podskoczył. – Byłeś grzeczny w tym roku?
                - Ruchał się z barierką. – uśmiechnął się Uruha.
                - Kyrie Eleison! – wrzasnął Kai, klękając pod obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej namalowanych na ścianie w tyle salonu. Hizaki zaś zorientował się, że wdepnął w sałatkę Gackta.
                 - Jasna cholera, co to za rodzaj lasu? – zapytał siedzący jakby „pod Hizakim”  wokalista, spoglądając w górę. Kaya siedzący obok zlitował się nad nim i zasłonił mu oczy swoim puszystym szalem.
               - Stumilowy. Gdzieś tam jest tygrysek… - szepnął, zawiązując szal.
               - A wiesz, co tygryski lubią najbardziej? – zapytał Hizaki, pochylając się nad Kayą.
               - Niestety tak. Twój tygrysek bryka zawsze w najmniej odpowiednich momentach.
               - Nie narzekam na brak testosteronu, he… - zaśmiał się długobrody, sprawdzając czy lakier na paznokciach nie poodpryskiwał. Zeskoczył ze stołu, wycierając ubrudzoną majonezem stopę w obrus. Kai wstał z klęczek, obrzucił go pełnym nienawiści spojrzeniem i dołożył do sałatki więcej składnika.
               - Czas na prezenty! – oświadczył Mikołaj i poszedł w stronę choinki przyozdobionej gwiazdami Dawida i zeszłorocznymi pentagramami oraz kilkoma brokatowymi pisankami, przy których upierał się Reita z Rukim. Zaczęło się rozdawanie prezentów. Mejibray tak jak D’espairs Ray dostali grupowe prezenty w postaci nowych telewizorów. Kaya uraczony został kijem baseballowym, Gackt nasionami genetycznie modyfikowanej kukurydzy, a Mana akcesoriami Formuły 1 do swojego ciągnika. Dla całego Gazette Hizaki przewidział akwarium pełne szprotek i słoików majonezu poustawianych na dnie.
                - Ty dostaniesz prezent w domu. – spojrzał na Kamijo i uśmiechnął się. Ten skulił się i wbił wzrok w czubki swoich butów, wyglądając przy tym jak ofiara gwałtu. Niedługo później Yuki razem z Teru przyprowadzili Masashiego. Basista był czerwony jak jego stringi i odwracał wzrok za każdym razem, gdy przypadkiem na kogoś spojrzał.
              - Maaaasashi! Zobacz, kupiłem ci staniczek! – wyszczerzył się Hizaki. Masashi rozpłakał się i ponownie wybiegł z pomieszczenia.
              - Dosyć, cholera! – Yuki tupnął i pociągnął Hizakiego za brodę do łazienki. Wszyscy byli pełni podziwu, a Meto i Zero zafascynowani, że ich plan sam się realizuje. Yuki wepchnął przyjaciela do wanny i zgasił światło, po czym zamknął drzwi na kłódkę.  – Wyremontuję to wam, daję słowo – skłonił się przepraszająco przed stojącym Kouyou, który omal nie opluł go winem.
Reszta wieczoru minęłaby całkiem spokojnie, gdyby nie krzyki i dziwne dźwięki dochodzące z łazienki. W końcu narodziny samego Zbawiciela nie mogły być ciche i sielankowe, dlatego pewna osoba taplająca się w occie postanowiła zadbać o część dźwiękową imprezy.

_______________________________


          
Co prawda, dodane 66 minut po Świętach.
            Wzmożony opierdalling. I mam wrażenie, że słaby prezent ode mnie dostaliście XD

Jak nie wesołych, to szczęśliwego Nowego Roku! Mam nadzieję, że Wasze święta lepsze były od moich, częściowo spędzonych na pogotowiu. Tak to jest jak się jest mną.
 



sobota, 19 grudnia 2015

S jak surviv... Szkoła (III)

        - Leci Hizaki ponad lasem, wymachuje swym…
        - Atłasem. Tego co pierwsze przychodzi na myśl to raczej nie ma. – roześmiał się Aoi, a zaraz zawtórował mu Uruha. Właśnie przechodzili obok sali od biologii. Nagle stanęło przed nimi To we własnej osobie. Twarz miało nieludzką, pachniało kiszoną kapustą i uśmiechało się złowieszczo.
        - Ja – zaakcentował – nie mam… TEGO?!
Uruha popatrzył na Aoiego z wymalowaną na twarzy świadomością rychłego końca.
        - M-My tak tylko ż-żartujemy… - odezwał się spłoszony czarnowłosy.
        - A opowiedzieć ci coś, podrostku? – syknął Hizaki, stając na palcach niczym Chihuahua próbujący ugryźć dobermana. – Wiesz jak powstała jaskinia Akiyoshi?
Brunet pokręcił głową.
        - Stałem wtedy przodem do góry i zobaczyłem fajną dupę w telefonie. – odparł. Uśmiechnął się z satysfakcją. Zawrócił do swojej sali i zamknął za sobą z hukiem drzwi. Tym właśnie sposobem wpadli na lekcję plastyki spóźnieni. Nauczyciel stojący pod tablicą zmierzył ich nienawistnym wzrokiem, podrzucając puszkę sardynek w dłoni.
         - Siadać. – rozkazał. 
Spóźnialscy szybko zajęli miejsca w ostatnich rzędach, skrywając się przed rybimi ślepiami belfra.
         - Jestem Karyu. Dzisiaj rysujemy martwą naturę. – powiedział, po czym wyciągnął z szafki za biurkiem tacę z wypatroszonym karpiem na talerzu. Jej wyraz twarzy mówił „Pomocy”. – To Andżej. Sam zabiłem. – uśmiechnął się, wbijając w oko ryby pałeczkę. – To doda dramatyzmu scenie. Wczujcie się w to. Chcę widzieć wasze emocje na kartce. Chcę widzieć… Rybi akt! – westchnął przejmująco i wylał na karpia puszkę sardynek. Już dawno odpuścił sobie nauczanie o stylach architektonicznych, malarskich, epokach w sztuce. I tak każdy miał to głęboko gdzieś. W klasie zapadła cisza. Było słychać tylko zawzięte skrobnięcie ołówka o kartkę. Wszystkie głowy zwróciły się w stronę Yukiego, zamaszystymi ruchami kreślącego coś na kartce. Zadowolony Karyu podszedł do niego i popatrzył na rysunek.
          - Widzę tu uczucia… Niesamowita ekspresja! Ta kreska… Szybko się uczysz! – pochwalił ucznia i zmierzwił mu włosy. Mina Yukiego mówiła sama za siebie.
          - Ale panie psorze… To po prostu kutas. – bąknął.
          - Kutas? Ciekawy tytuł… Wędruje na szkolną wystawę przy wejściu! – klasnął w dłonie Karyu. Yuki uderzył głową o blat stołu.
           - No dobrze. Przejdźmy więc do konkretów. Ołówki w dłonie i rysujemy rybki, moje rybeńki! – rozpromienił się Karyu i poszedł usiąść za biurkiem. Na koniec lekcji wszyscy zaczęli składać w rogu jego biurka kartki z męskimi organami płciowymi ukazanymi na wiele sposobów.
          - Żywa natura… Martwa natura… Co za różnica? – westchnął Karyu, zagryzając sardynkę z talerza. Nie trzeba chyba wspominać, że pół godziny później przed drzwiami wejściowymi do szkoły wisiała przepiękna wystawa prac uczniów.
          - No, Yukiś… Błyszczysz talentem! – pochwalił kolegę Masashi, klepiąc lekko szatyna w plecy, czym spowodował, że zaczął się on zastanawiać czy powinien zgłosić się do lekarza z obitymi płucami.
          - Wiem. Ten kolo to debil. – parsknął w odpowiedzi.
          - Spokojnie, teraz niemiecki.
          - NIEMIECKI? KOCHAM NIEMIECKI. – wrzasnął Kamijo. Biednemu Yukiemu zadzwoniło przez to w uszach.
          - Czego ty nie kochasz…
          - Hizakiego. – odparł blondyn.
          - Te, Dżolo! – usłyszeli zza siebie głos Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. – Nie wzywaj imienia Pana Boga swego na daremno.


          - Yo, jestem Yoshiki. – zaczął nauczyciel, zanim jeszcze klasa zdążyła zająć miejsca. – Nauczycie się ze mną szprechać niczym Fuhrer. – uśmiechnął się, siadając na biurku. Kamijo wbijał w niego pełne fascynacji spojrzenie. Oczekiwał tego, że po wyjściu z każdej jego lekcji będzie o krok bliżej napisania piosenki w innym języku niż japoński.
          - A jak będzie „Bonjour Honey” po niemiecku? – zapytał.
          - Guten Morgen, Herzblatt! – odparł Yoshiki. – A co, wolałbyś się witać z ukochaną po niemiecku?
          - Nie… Znudziło mi się już „Bonjour”.
          - No dobrze. Zacznijmy więc lekcję. Będę uczył was praktycznych rzeczy, które przydadzą wam się w życiu. W końcu język to rzecz codzienna… Zapiszcie temat. – odchrząknął. – Dyktuję: Rindfleischetikettierungsüberwachungsaufgabenübertragungsgesetz.
          - Słucham?!
          - Powtórzy pan?
          - Was?
          - Że co?
         - Rindfleischetikettierungsüberwachungsaufgabenübertragungsgesetz. W tłumaczeniu ustawa o przekazywaniu obowiązków nadzoru znakowania mięsa wołowego. Zapiszemy sobie słownictwo związane z tą ustawą, żebyście mogli ją lepiej zrozumieć. – rozpromienił się Yoshiki, zaczynając podśpiewywać sobie „Du hast” pod nosem. Niemiecki był dla niego wszystkim. Wymawiając długie słowa uspokajał się. Uspokajał się, kiedy patrzył na łamiący się język uczniów i konsternację na ich twarzach, kiedy dyktował im kolejną porcję dwudziestoliterowców do wyrycia na pamięć. Był jednak w swoim fachu profesjonalistą. Nagle do sali wpadł Meto. Fizyk rozejrzał się po klasie.
            - Niemiecki być! Fizyka po niemiecki kochać! – ucieszył się i usiadł na śmietniku. – Meto może pomóc!
            - Achtung! – wykrzyknął Yoshiki, składając ręce. Z opresji wyratował klasę dzwonek.

         Edukacja do bezpieczeństwa to bardzo ważny i przydatny w życiu przedmiot. Doskonale wiedział o tym Yuuki, zapisując na tablicy definicję pożaru. Nie mógł wypuścić z sali nikogo bez tej wiedzy.
          - Pożar to niekontrolowany proces spalania materii organicznej lub nieorganicznej. Warunkiem zapoczątkowania pożaru jest utworzenie trójkąta spalania. Pożar stwarza zagrożenie dla życia. Podczas pożaru należy rozpoznać sytuację. W pierwszej kolejności należy określić miejsce i rozmiar zdarzenia. Następnie trzeba wszcząć alarm oraz odciąć dopływ gazu i prądu. Kolejnym punktem jest podjęcie prób ugaszenia ognia i zawiadomienie straży pożarnej. Dopiero na końcu jest ewakuacja. Jakieś pytania?
Cisza. Nikogo nie obchodziło to, co mówił.
           - Dosyć tego! Te, Blondyna! – wskazał na Shinyę, który nie za bardzo wiedział co się dzieje. – Definicja pożaru, ale już!
Jasnowłosy skrzywił się. Myślał nad tym, co powiedzieć. Został właśnie wybudzony z przedpołudniowej drzemki i jego mózg nie był skory do funkcjonowania.
       - Pożar miałem
        Ledwo się wyratowałem
        Trójkąt spalania
        Ku przeznaczeniu ludność skłania
        - Brawo. Mógłbyś zostać wieszczem narodu, ale z EDB piątki nie będzie. Pała. – mruknął Yuuki. – Ktoś jeszcze nie zna definicji?
Toshiya podniósł rękę.
         - Ja z innym pytaniem.
         - Ależ proszę.
         - Do czego nam się ta definicja przyda w życiu? – zapytał z uśmiechem.
         - Kiedyś mi podziękujesz. – Yuuki zmierzył go nienawistnym spojrzeniem. – A teraz sprawdzian z pierwszej pomocy. Zaraz sprawdzę kto tu jeszcze nie zaliczył… No proszę. Numerek ósmy. Chodź, chudzielcu, porobisz mu za poszkodowanego. – Yuuki wskazał palcem Teru. Ten posłusznie wstał, ale widząc, że to Kyo jest numerkiem ósmym zbladł i upał zemdlony na ziemię. Był to jego wróg numer jeden. Czasem zastanawiał się, czy naprawdę tak jest, że gdyby nie fakt, że Kyo bał się dwa razy wyższego Masashiego, to urwałby mu łeb już jakieś dziesięć razy. Łysy uczeń zeskoczył z krzesła i poszedł w kierunku leżącego Teru.
         - Wczuł się. – Yuuki pokiwał głową z podziwem. Obserwował, co Kyo zamierza zrobić. Podszedł od prawej strony do Teru, uklęknął i przyłożył mu parę razy z otwartej dłoni w policzek. Nauczyciel aż się skrzywił. Masashi siedział już w pełnej gotowości do ataku. Miarka się przebrała, kiedy Kyo zaczął układać Teru w pozycji bezpiecznej… nogą. Masashi złapał niskiego za kostki i wstał, unosząc go do góry. Yuuki przyglądał się całej scenie.
         - Goryl, uspokój się. Nic się nie stanie temu chudemu pryszczowi. Możesz mnie puścić.
Czarnowłosy z wielką radością wykonał polecenie i zajął miejsce z powrotem. Kyo upadł bezwładnie na ziemię, powodując przebudzenie się Teru.
         - Piąteczka! – rozpromienił się Yuuki. – Dla całej trójki!
      
        Zaraz po wyjściu z sali Teru uciekał przed Kyo, bo ten miał dzisiaj dzień gangstera. Postanowił wyładować się na srebrzystowłosym, bo skomentował jego technikę udzielania mu pierwszej pomocy. Zdziwił się jednak, kiedy jego czoło zatrzymała jakaś wielka dłoń. Popatrzył w górę i ujrzał Masashiego. Zza niego wychylał się Teru.
        - Na górze róże, na dole leluje. A Kyo dziś w kiblu sobie ponurkuje. – zanucił srebrzystowłosy. Losu Kyo można się było domyślić.

      Chemia była kolejną już lekcją, na którą kurduplowaty łysolek wpadł spóźniony i mokry. Jego oczom ukazał się dosyć oryginalnie wystrojony mężczyzna z zakrytą połową twarzy i włosami o odcieniu wody w Morzu Bałtyckim. Na nogach miał wysokie buty i różowe kabaretki zakończone koronką. Korzystając z tego, że był zapatrzony w układ okresowy pierwiastków Kyo pobiegł na tyły sali i usiadł w wolnej ławce.
        - Dzień dobry! Witam na pierwszej lekcji chemii w tym roku! – wrzasnął nagle turkusowowłosy, sprawiając że cała klasa aż podskoczyła. – Zajmiemy się dzisiaj podstawowymi zasadami chemii praktycznej, pozwalającej wam przetrwać w tej szkole. Ja nazywam się Takemasa i jestem najnormalniejszy z całego grona pedagogicznego. – powiedział, opierając nogę o biurko, przy czym podciągnął koronkowe pończochy. – A więc… Naszą instytucję tworzą… Jakby nie patrzeć  sami mężczyźni. Zdajecie sobie sprawę z niebezpieczeństwa zaczadzenia? Powinniście znać budowę większości gazów, jakie Was, drodzy uczniowie, otaczają. Teraz pytanie… W jakiej sali stężenie tlenu w powietrzu jest najmniejsze?
          - Biologia… - odparła zgodnie cała klasa.
          - I muzyka. Tam też lepiej nie oddychać.
Nagle budynek zadrżał. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Hizaki, a zaraz za nim Kaoru.
          - U nas? Nie oddychać?  - zapytał Kaoru oburzony.
          - Po co trzymać bąka w dupie, niech se lata po chałupie! – zaśmiał się Hizaki. Takemasa w tym czasie zasłonił ciaśniej nos i zapalił świeczkę. Postawił ją na stoliku do doświadczeń. Dwójka nauczycieli weszła do sali. Niemal od razu, kiedy biolog dygnął przed klasą, podnosząc sukienkę, świeczka zachowała się jak istny miotacz ognia. Takemasa nie przewidział jednak, że świeca stała zbyt blisko firanek. Zajęły się one ogniem, który rozprzestrzeniał się z ogromną prędkością.
           - Pożar – zaczął Ruki z głębi klasy – to niekontrolowany proces spalania materii, w tym przypadku organicznej.
           - W pierwszej kolejności należy określić miejsce i rozmiar zdarzenia. – dodał Tsuzuku.
           - Rozmiar: 1, 68, około 58 kilogramów. Miejsce… Tylny zderzak. – zakomunikował Aoi.
          - Sugerujesz że płonie mi dupa? – zapytał Hizaki, oglądając się za siebie.
           - Nie tego rozmiar, chromosomie submetacentryczny! Pożar jest duży i w szkole! – poprawił go Kamijo.
          -  Następnie trzeba wszcząć alarm oraz odciąć dopływ gazu i prądu… Ma ktoś szarą taśmę? – wykrzyczał w panice Uruha.
          - Jasne! – odparł Koichi, zaczynając owijać nią Hizakiego od pasa w dół. W tym czasie Takemasa poszedł wyłączyć prąd.
          - Kolejnym punktem jest podjęcie prób ugaszenia ognia i zawiadomienie straży pożarnej. Dopiero na końcu jest ewakuacja.
            - Na czerstwą bagietkę, dzwonię po straż! – pisnął Kaoru i wybiegł z pomieszczenia. Po chwili wszyscy stali przed budynkiem i patrzyli na płomienie pożerające szkołę niczym Hizaki kolejną porcję kurczaka z KFC. Nauczyciel zadzwonił bowiem po straż graniczną. Tłumaczył się, że nie ma ludzi nieomylnych. W końcu wszyscy uznali, że fakt, że jeszcze nie ma blond włosów to tylko oznaka, że jego mózg wciąż walczy. Uwadze zgromadzonych umknął Kyo i Die podlewający płomienie kanistrami z benzyną. Nim wóz faktycznie zdolny do ugaszenia pożaru dojechał na miejsce była ona już właściwie kupką popiołu.
       Tak oto zakończyła się ta piękna historia instytucji niemającej prawa istnienia.
_________________________________________

Last but not least. No dobra. Koniec szkoły. Cieszymy się? :D

Ostatnio mało mnie tu. Naprawdę mało. Nauka mnie zjada, ale cóż, sama chciałam. I to nie tak, że na Święta dla Was nic nie mam, o nie. Coś się jeszcze pojawi, mam nadzieję, że przed Wigilią. Mam nadzieję...
Na wszelki wypadek - Wesołych Świąt! Spędźcie je jak najlepiej się da. ^^

niedziela, 29 listopada 2015

Korozkminy #1 - Męska ciąża

Dobry, dzisiaj nietypowo. A raczej od dzisiaj.

Otóż postanowiłam zapoznać Was, drodzy Pralkowicze, z genezą powstania tego bloga. Mówiąc to mam na myśli wszelkie rzeczy zawarte w fanfickach, które nie dają spać po nocach, przyprawiają o ból głowy, raka czoła, palpitacje serca, rwę kulszo... Dosyć.
Po prostu rzeczy tworzące w głowie lekki alarm, nad którymi być może nigdy się nie zastanawiacie.

A dzisiaj pod magiel idzie...


MĘSKA CIĄŻA.

Ileż to razy zdarzyło się pisać chore roleplaye (tak, mi też) tudzież zabłądzić w internecie... Często kończy się to tak, że patrząc na plakat swojego idola widzisz Matkę Polkę z butelką w jednej ręce, niemowlakiem w drugiej, a na dodatek popychającą wózek nogą obowiązkowo wciśniętą w fikuśne czerwone szpilki.
Chrzanić fakt, że jest facetem.
Pisanie opowiadań daje doskonałą możliwość wyżycia się, pokazania światu tego, co siedzi nam w głowie i absolutnie tego nie krytykuję. Po prostu niektórym pewne rzeczy nie dają spokoju. I do takich osób właśnie należę ja. Do tego wszystkiego swoje trzy grosze dołożył fakt, że moją pasją bez dwóch zdań jest medycyna i kocham uzasadniać wszystko rzeczami przeczytanymi w książkach od biologii, które to przeglądam bardzo szczegółowo. Tak właśnie zaczęła się przygoda z ciążą u mężczyzn.

Ale zacznijmy od podstaw.

Jak prawdopodobnie wie każdy, aby zajść w ciążę potrzebujemy dwóch gamet (komórek rozrodczych), zawierających chromosomy XX i XY. A mężczyzna = XY. Tak więc krzyżówka wyglądałaby iście intrygująco. Jeżeli mówimy o NORMALNYM zapłodnieniu (kobieta i mężczyzna), to mamy po 50% szans na urodzenie się chłopca czy też dziewczynki. Jeżeli połączyłyby się XY i XY zamiast XY i XX, to genotypy potomstwa wyglądałyby tak:
50% dziewczynka, 25% chłopiec i 25%...YY

Otóż to.
Czymże więc jest YY? Tego nikt nie wie. Może po prostu tak rozmnażają się j rockowcy. Może oni wszyscy są YY? Może to po prostu trzecia płeć? Na to pytanie dziś nie (ale kiedyś pewnie tak) będę szukać odpowiedzi.

Po drugie - skoro mężczyzna wytwarza gamety tylko jednego rodzaju, jak miałyby one się ze sobą połączyć?
Odpowiedź jest prosta.
To niemożliwe. A więc dlaczego tak by miało być?
Plemnik składa się z główki, wstawki i witki, ale my zajmiemy się dzisiaj tylko elementem główki odpowiedzialnym za jego wnikanie do komórki jajowej - akrosomem. Zawiera on specjalny enzym umożliwiający właśnie to wnikanie. Ale nie plemnika w plemnik. A więc tę opcję wykluczamy.

No to o co w końcu chodzi?
Jedyną teorią, jaką udało mi się wysnuć przez całe pięć minut napadu weny jest to, że mamy tu przypadek, w którym jeden z organizmów rodzicielskich jest tylko inkubatorem dla zarodka i miejscem zapłodnienia, czyli postać, która uważana jest za matkę ponieważ musi urodzić. To "ojcu" bliżej do kobiety, ponieważ musi on wytwarzać i komórkę jajową i plemniki, które łączą się w organizmie matki czyli takiego fanfickowego uke i zagnieżdżają nie w macicy, a w ścianie jelita grubego. Ot, zaprzeczenie reguły męskiego seme i zniewieściałego uke.

Mamy więc faceta w ciąży. Tego właśnie chcieliśmy. Pozostaje kwestia wypróżniania się delikwenta. Czy jest on zmuszony do rezygnacji z tej czynności przez cały okres ciąży?  Niemożliwe. Dziecko stałoby się rzeźbą z fekaliów. Moim zdaniem zarodek musi wytwarzać hormon odpowiedzialny za zamknięcie większej części jelit, co spowoduje, że ukeś staje się na dziewięć miesięcy jamochłonem. Je i wydala jedną stroną. Kusząco, nieprawdaż?

Warto także wspomnieć, że niemożliwa jest przy takim związku jakakolwiek zmienność genetyczna. To, że dziecko odziedziczy coś po "mamusi" to istny absurd. Równie logiczne byłoby stwierdzenie, że dziecko włożone po narodzinach do pudełka odziedziczy coś po pudełku. Ukeś jest tu tylko pudełkiem.


Jednym słowem - męska ciąża to... No właśnie. Myślę, że wyjaśniłam parę kwestii, nie niszcząc nikomu przy tym za bardzo mózgu.
Żartowałam. Na pewno tak nie jest. Polecam napić się kawy i wyłączyć na chwilę szare komórki...

Nie lepiej po prostu zamienić płeć jednego pana z naszego gejowskiego OTP?
Nie. Przecież mindblow to to, co kochamy, czyż nie? :D



wtorek, 24 listopada 2015

Uwolnieni od codzienności

    Na początek chciałabym się przywitać po niespełna miesiącu absencji. No więc... Witam, witam. ;) Blog niby odwieszony, ale wciąż w stanie względnego zawieszenia. Niestety nie mam możliwości dodawania postów tak jak kiedyś, co tydzień, więc będę tak w miarę możliwości, ale zawsze... Zauważyłam sporą aktywność przy starych postach - dzięki! ^^ Z drugiej strony jakoś dziwnie mi się czyta stare opowiadania. Jakby... Trochę się do teraz pozmieniało.
Jako taką przystawkę wstawiam opowiadanie inspi... Nie. Oparte wręcz w całości o obóz treningowy z moją jakże kochaną drużyną, Kilka drobiazgów to oczywiście dodanie lekkich kolorków całej historii.

Co do komentarzy... Mejibray i Kiryu... No, no. Brakowało mi takiego połączenia. xD

A. Właśnie. Nieco po tym jak Pralce stuknie roczek, czyli w kwietniu żegnamy Masashiego i Yukiego. Panowie stwierdzili, że trzeba się rozwijać i zmienić niektóre rzeczy. Czekamy na następne sławy, które będą towarzyszyć Hizakiemu w próbach zawładnięcia światem. A teraz koniec pierdzielenia i miłego czytania.


_________________________________________________


          Urlop. Ten wspaniały czas, w którym można wypocząć, bawić się, pracować nieco luźniej, ewentualnie zostać wywiezionym na Sybir przez Hizakiego, który zacznie żyć rzeczywistością XX w. Można także wyjechać. Gdziekolwiek tylko się chce, gdziekolwiek się da. Do takich właśnie wniosków doszła grupa muzyków, chcących wyrwać się z niesamowicie barwnej, acz nieco już szarzejącej codzienności. Siedzieli po festiwalu w barze, zapijając się tanimi i nieco droższymi trunkami. Wszystko zakończyło się przyjacielską unią dwóch zespołów – Versailles i niczego nieświadomego, pogrążonego w ciemni własnych przekonań o uprzejmości tegoż zespołu - Nokubury. Ta niewielka libacja doprowadziła do tego, że po tygodniu cała dziesiątka stała z walizkami na błotnistej drodze prowadzącej do dość pokaźnej wielkości dworku. Podczas wyjazdów należy jednak zadbać o kilka ważnych punktów.


Po pierwsze – miejsce.

               - Ładnie tu… - stwierdził Masa, usiłując przekonać do tego miejsca swoją podświadomość.
                - Naprawdę ładnie… - dodał Natsu. Po chwili na głowę spadła mu dachówka. Perkusista zawył cierpiętniczo i upadł prosto w kałużę. Reszta, prócz Hizakiego gwałtownie odsunęła się od budynku.
                - Czego wy się tak boicie? – z dachu zsuwała kolejna dachówka. Kamijo zacisnął zęby. Usłyszał jednak tylko skrobnięcie paznokci o lecącą dachówkę i zobaczył jak Hizaki chwyta ją w dwa palce z niewzruszoną miną. – Tego? – zapytał gitarzysta z pretensją w głosie.
                - Jak ty… - Hiro wytrzeszczył oczy ze zdumienia.
                - Normalnie. Zez rozbieżny czasem się przydaje. -  uśmiechnął się Hizaki, odwracając się i wchodząc do dworku, przedtem otworzywszy z buta drzwi, co spowodowało kolejny deszcz dachówek. Leżący Natsu zaczął wykonywać uniki, które wyglądały jak atak padaczki. Spłoszony wstał i wbiegł za Hizakim do budynku. Reszta poszła w jego ślady.
                - Stop! – zatrzymał ich Kamijo. Spadło jeszcze kilka dachówek. Kiedy było już względnie bezpiecznie, gestem dłoni zaprosił ich jak najszybciej do środka.
               
Wnętrze dworku było… Nie za specjalne. Po lewej i po prawej były wejścia do pokojów z łazienkami, a na środku widać było wąskie, wysokie schody na górę. Do jednego pokoju skręcił Hizaki, ciągnąc za sobą Kamijo (którego mina przypominała minę niewinnego prowadzonego na ścięcie). W drugim ulokowali się Cazqui i Natsu, biorąc ze sobą Masashiego. Na górze ulokowali się Teru z Yukim, a do pokoju obok poszli Masa i Daichi. Dla Hiro nie zostało już żadne łóżko. Tłukł się z dołu na górę i z powrotem, szukając łóżka.
                - O ile wiem, to Hizaki i Kamijo mają jeszcze wolne miejsce… - powiedział mu Masa, gdy był już na górze. Teru i Yuki popatrzyli na siebie porozumiewawczo. Jasnowłosy wstał z łóżka, podszedł do Hiro i poklepał go po ramieniu pokrzepiająco.

Po drugie – podział łóżek

             - Ja nie wierzę! – Hizaki tupnął zirytowany nogą. Kamijo zajrzał do pokoju. W środku stało wielkie, małżeńskie łóżko. – Znowu! – spojrzał na wokalistę zrezygnowany. W pokoju jednak znajdowało się jeszcze przejście do jego drugiej części odgrodzonej przesuwanymi drzwiami. Stało tam jedno łóżko i parę krzeseł. Kamijo rzucił się pędem na większe łóżko przeznaczone rzekomo dla nich obydwu. Zaśmiał się złowieszczo, widząc minę gitarzysty.
            - Nie zawsze można mieć to co się chce – uśmiechnął się zwycięsko do przyjaciela, który z indiańskim okrzykiem rzucił się na niego i zaczął okładać go pięściami, niczym prawdziwy samiec alfa walczący o terytorium. Założył Kamijo dźwignię na ramię, którą wokalista z łatwością zdjął, korzystając z wieloletniego doświadczenia w walce z Hizakim. Zarzucił na nich kołdrę, wykorzystując fakt, że młodszy kiepsko widział w ciemności. Po chwili już siedział na Hizakim okrakiem, przygwoździwszy jego nadgarstki do materaca. Zarzucił głową i pozbył się kołdry, zasłaniającej mu niemal całkowicie oblicze długowłosego i resztę pola widzenia. Łącznie z zakłopotanym Hiro stojącym w rogu pokoju.
             - Ekhem… - chrząknął wokalista. – Nie przeszkadzajcie sobie, ja tylko zajmę to małe łóżko… - mruknął i schował się w dalszej części pokoju. Hizaki skorzystał z szansy i kopnął Kamijo z całej siły, przerzucając go sobie przez głowę, a co za tym idzie powodując, że Szpetny Czterdziestoletni spadł z łóżka.
             - Znowu będą gadać, że pedałujemy.

Po trzecie – eksploracja

             - Yuki… Tam są drzwi. – powiedział Teru, wskazując na ścianę. Ten przyjrzał się temu, co było za szafą i popatrzył na gitarzystę.
             - Wiesz co to oznacza? – zapytał, unosząc porozumiewawczo brew.
             - Eksplorację! – wykrzyknęli chórem, lecąc w stronę szafy bez drzwi. Yuki zaczął odsuwaćmebel, który przechylił się i runął na Teru, który skulił się w jednej z jej komór. Wyglądało to tak, jakby srebrzystowłosego wcale pod szafą nie było. Yuki otworzył drzwi, za którymi znajdował się kawałek styropianu. Teru zaczął kopać szafę i krzyczeć, żeby ktoś go łaskawie uwolnił. Yuki wywrócił oczami i odsunął jeszcze bardziej mebel do tyłu.
            - Masa, Daichi! – zawołał, a mężczyźni za chwilę pojawili się w pokoju. – Ochraniajcie mi tyły. – polecił. Zapalił świecę, którą wyjął ze świecznika stojącego na stoliku i wszedł do środka. W niewielkim, skośnym pomieszczeniu nie było nic. Nawet podłogi. Był widoczny strop z desek  i ocieplenie ścian i dachu folią i wełną mineralną plus kilka styropianowych, brudnych płyt. Daichi zajrzał do środka.
             - Wow. To żyje własnym życiem.
             - Niedługo konstytucję podpiszą. – stwierdził Masa.
Teru zaczął uderzać w szafę z całej siły i jak najszybciej się dało. Po jakimś czasie został uwolniony przez basistę. Wstał i poszedł przyłożyć Yukiemu. Daichi wycofał się, a raczej został przez srebrzystowłosego wypchnięty z miejsca zbrodni. Słysząc, jak gitarzysta robi Yukiemu wyrzuty i łamie na nim kolejne partie styropianu, razem z Masą postawili szafę z powrotem na swoje miejsce, zasuwając tym samym drzwi.

             - Teru…
             - Coś tak zbladł? Boisz się mnie? Boisz się? – Teru podskakiwał w pozycji wyrażającej pełną gotowość do walki.
              - Nie. Zamknęli nas. – oświadczył perkusista. Jasnowłosy zatrzymał się i popatrzył na drzwi. Rozejrzał się po „pokoju”.
              - Robisz za moje łóżko. Boję się pająków…
             

               W tym samym czasie wartości turystyczne dworku postanowił sprawdzić także Masashi razem z Natsu, który wypuścił jego kota przez okno.
               - Cudownie. I jak my go teraz złapiemy? – zapytał brunet załamany.
               - Spokojna głowa, stary. Jest tak gruby, że pewnie orze za sobą trawnik brzuchem…
Perkusista ani się obejrzał i już wisiał kilkanaście centymetrów nad powierzchnią ziemi, unoszony za marynarkę przez wyższego basistę. W jego oczach można było zobaczyć żarzące się płomieniem gniewu węgle zemsty.
               - Jeszcze raz nazwiesz moje małe kizi-mizi-cizi „grubym”, to zablokuję cię na Twitterze. Rozumiemy się? – wycedził rozgniewany brunet.
            - T-tak…
Masashi odstawił Natsu na podłogę i wyskoczył z gracją przez okno, wpadając przy okazji w różany krzew pod nim rosnący.
           - Wiesz, że mamy drzwi?
           - Jestem typem kociarza…
Perkusista zdecydował się jednak wybrać mniej inwazyjną metodę znalezienia się z drugiej strony ściany. Wyszedł przez frontowe drzwi i popatrzył na podnoszącego się z grządki Masashiego.
           - Jaki pan taki kot. Zobacz jaki krater mamy pod oknem.
Basista obrzucił go pełnym nienawiści spojrzeniem. Odwrócił się na pięcie i podążył szlakiem przeoranej przez Piisuke trawy. Prowadziła ona do otwartych drzwi umieszczonych w jakimś wzgórzu. Brunet otworzył je szerzej. Jego oczom ukazał się korytarz.
          - Idziemy. – polecił. – Ty pierwszy.
          - Ja? To twój kot.
          - Idź!
          - Nie.
          - No prooszę. – basista uklęknął przy nim i popatrzył na niego wzrokiem małej dziewczynki.
          - A dlaczego?
          - Ja… Boję się ciemności.
Natsu wszedł bez wahania do środka, a za nim drobnym kroczkiem podreptał dwumetrowy Masashi. Drzwi zatrzasnęły się za nimi. Ośrodkiem wczasowym wstrząsnął przeszywający pisk.
           - Możesz się nie drzeć? – Natsu zakrył usta towarzysza, wywracając oczami. Sprawdził po omacku, gdzie jest klamka. Nie było jej. – No pięknie…

Po czwarte – rozrywka w wolnym czasie

              - Masa, Daichi! Mam grę! Zagrajmy w grę! – wołał radośnie Cazqui, pędząc ze zdobionym w azteckie wzory pudełkiem do pokoju kolegów z zespołu.
              - Pokaż co to takiego… - westchnął Masa, zabierając siwemu przedmiot. Otworzył pudełki i wyjął z niego instrukcję i niewielki, drewniany totem oraz talię kolorowych kart.
- „Najpierw pokłoń się totemowi. Wymów przy tym modlitwę „alu badżur badżur buczirgudżab””. – tu popatrzył z pobłażaniem na gitarzystę, który ochoczo wykonywał polecenia.  Z dalszych wskazówek wynikało, że główną zasadą gry jest przechwycenie totemu po zorientowaniu się, że wśród wyłożonych kart znajduje się pewnego rodzaju komplet. „Kto pierwszy dotknie totemu, do tego on należy.” głosiła druga zasada. Jednak tę pominięto podczas rozgrywki. W efekcie po godzinie cała trójka wyglądała jak bokserzy na ringu. Używali zębów, paznokci, pięści, byleby dostać co ich – totem.

Po piąte – środki transportu           
               Tej części na miejscu wypoczynku trzeba poświęcić nieco czasu. Niektóre ośrodki oferują przejażdżki bryczką, ale to Hizaki jest mistrzem w wymyślaniu mechanizmów, ładunków wybuchowych, urządzeń i narzędzi z użyciem jako bazy tylko i wyłącznie jednego – Kamijo. Tym razem był to zaprzęg skonstruowany z pozahaczanych od siebie stołków połączonych sznurkiem na pranie. Pomiędzy nimi umiejscowiono wyjęte z szafy półki, tworząc dwie komfortowe przestrzenie pasażerskie. Był to pojazd typowo patrolowy napędzany siłą mięśni Kamijo, które co prawda nie dorównywały w najmniejszym stopniu masie mięśniowej samego pasażera, ale wystarczały do poruszania się z niewielką prędkością. Hizakiemu nie chodziło o zdobywanie podium na rajdach Dakar, a na spokojnym zwiedzaniu okolicy. Wyjechał wozem na trawnik przed dworek. Hiro wyszedł pieszo za pojazdem.
            - Hiro… Chcesz się przejechać?
            - A co to? – zapytał wokalista zdziwiony.
            - Pendolino. Wskakuj, chciałem żebyś nauczył mnie growlować.
Hiro rozpromienił się i zajął pozostałe miejsce, na utrapienie Kamijo.
            - Hajda, na północ! Albo śpisz na podłodze. – Hizaki machnął rajstopami zawiązanymi na wieszaku, robiącymi w tej chwili za bat. Najstarszy westchnął ciężko i pociągnął Pendolino przed siebie, słuchając jak Hiro w duecie z Hizakim śpiewają piosenki Versailles w aranżacji death metalowej. 

piątek, 23 października 2015

AGD też śpi...

Dzisiaj przychodzę do was z być może niefajną notką. Na pewno ci, co tu zaglądają nie na to czekali.
Ach, no trudno...

Pralka zapada w sen zimowy.  
Jesienią.

 Samej mi się to nie podoba, ale zwyczajnie nawet nie mam kiedy napisać czegokolwiek w sytuacji, kiedy nie mam nawet czasu na spanie. Tym bardziej czasu brakuje na wymyślanie planów wydarzeń, więc proces twórczy nie zachodzi. A przez przygotowanie do przedmiotowego z biologii zaczynam pieprzyć przez sen o rybitwach rzecznych. Miałam nadzieję, że teraz coś dodam, ale nie udało się, więc piszę tego posta. Nawet nie wiem, czy mam wenę ._. To, co napisałabym w obecnym stanie przy siedzeniu nad niemieckim, angielskim, biologią, treningami byłoby kompletną chałą. Bełkotem padniętego zwłoka Koro. I oczywiście stałoby się przez to totalnie przeciwne założeniom bloga.

Sen zimowy potrwa maksymalnie miesiąc. Zbiorę trochę pomysłów, materiału, napiszę w wolnej chwili parę opowiadań na zapas... Paradoksalnie od maja mam mniej więcej gotowy plan na to, co wstawię w grudniu.
Jest opcja, że obudzimy się szybciej, nawet za tydzień, ale to zależy od tego, czy ogarnę plan tygodnia w stopniu wyższym i wymasteruję sobie wykorzystywanie każdej sekundy jak najproduktywniej. W końcu powiedziało się "A", to nie wypada nie skończyć alfabetu.

Tak więc see you soon, entschuldigung, ich liebe dich! 

Jeżeli oczywiście chcecie, żebym napisała tak specjalnie dla kogoś z Was jakiś dziwny twór z konkretnym zespołem, może nawiązujący do czegoś konkretnego - piszcie w komentarzu. Więcej pomysłów = szybciej nowe opowiadanie, heh.


sobota, 10 października 2015

Nie taki diabeł straszny...

        Kiedy w mieście jakimś cudem giną z piekarni wszystkie bagietki należy wiedzieć, że albo Kaoru odczuwał ból egzystencjalny i musiał poprawić sobie humor poczuciem się jak prawdziwa dusza towarzystwa, albo… No właśnie. Albo.
Gitarzysta i lider Dir en Grey świetnie czuł się w towarzystwie wyrobów pszennych. Można powiedzieć, że jego religia była monopoliteistyczną pasją i miłością. W końcu bagietki powstają z tego samego ciasta, ale to, jak bardzo boskie będą zależy od stopnia wypieczenia, wilgotności i masy innych czynników, na które tylko prawdziwy koneser zwraca uwagę. Więc to ciasto jest tym Największym. Mimo to – nie umywa się do swoich potomków.
Tajemniczym „albo” był pewien dzień w roku. A mianowicie mowa tutaj o Halloween. Gdzie tam dynie, lepsze  lampiony i  kapcie z chleba, miecze świetlne z bagietek i tym podobne gadżety. Tak wystrojony, przyprószony obficie mąką Kaoru był zajęty pisaniem na murze różowym sprejem jakichś wyrazów, które tym razem wyjątkowo miały jakikolwiek sens. Brunet rozejrzał się wokół siebie i zmył się dokładnie tak samo szybko, jak Die nie umie posprzątać po sobie brudnych skarpet z podłogi, utwardzonych już do tego stopnia, że spokojnie można było nimi wybić okno. Pozostawił na murze parę koślawych liter formujących się w zdanie i popędził do pracy.

 „Versailles robi herbatę z wody po makaronie”



          Tym czasem niczego nieświadoma Spółka szykowała się do wieczornego wyjścia na miasto. Kamijo przebrany tradycyjnie za wampira, Hizaki bez ciężkiego makijażu – Teru bowiem stwierdził, że jeśli się mocniej umaluje nie będzie wystarczająco przerażający, Yuki za Voldemorta, a Masashi… No właśnie. Brunet stwierdził, że przełamie stereotypy i postanowił przebrać się za ogromną kuwetę, dopasowując się tym samym do uroczego stroju zespołowego kociaka – Teru. Tak właśnie woziło się Versailles po mieście. Księżniczka w wersji light, wampir, kotek, Voldemort i potykająca się o własne nogi, tłukąca się za nimi z hukiem kuweta.
            - Masashi, psujesz nasz moment. – stwierdził Kamijo.
            - Przepraszam, ale żwirek włazi mi w spodnie. – fuknął brunet, a za nim rozniosło się po kuwecie dosyć spore echo.
             - Przestańcie pieprzyć. Wchodzimy. – Hizaki zatrzymał się przed wejściem do jakiegoś domku udekorowanego różnymi dziwnymi rzeczami. Zapukał. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem niepamiętającego żadnego mazidła zawiasu.
              - Cukierek albo psikus! – rozpromienił się jasnowłosy. Kobieta, która właśnie wyjrzała z domu popatrzyła na niego z pobłażaniem.
              - To Halloween. Nie noc poprzebieranych pedofili. – mruknęła, splatając ręce na piersi. W Hizakim krew się zagotowała. Przynajmniej mina kobiety złagodniała, kiedy zaczął się do niej łasić puszysty kociak, a z drugiej strony napastowała ją kuweta. Prawdziwy, gruby kot przebrany za własną kupę wyskoczył z przebrania właściciela i zaczął ocierać się Japonce o nogi. Kobieta roześmiała się i wrzuciła Teru do koszyka parę niewielkich paczuszek. Schowała się do domu i zamknęła za sobą drzwi. Białowłosy podszedł do Hizakiego i zaczął naprędce malować mu oczy i rozcierać kredkę.
             - Przynajmniej pomyślą że te twoje zmarchy to celowy zabieg… - mruknął.
             - Dobre sobie… - prychnął Kamijo, gładząc się po czterdziestoletnim policzku. Hizaki obrzucił go nienawistnym spojrzeniem.

Następnym w kolejce domem był dom niemalże całkowicie różowy. Gdy Hizaki zapukał, otworzyła mu kobieta w tlenionych włosach, ubrana prawie całkowicie w odcienie różu. Pierwszą reakcją na zobaczenie umazanej na twarzy maszkary przez kobietę był zamaszysty ruch torebki. Księżniczka po chwili leżała na betonie. Blondynka cisnęła w leżącą postać lizakiem i zatrzasnęła drzwi. Teru podszedł do Hizakiego.
             - No... Przynajmniej jest lizak… - wziął się za zmywanie szybkiej charakteryzacji i malowanie kolegi po fachu tak, jak on sam robił to na każdy występ. Dokleił Hizakiemu sztuczne rzęsy, nie dbając o lekką krzywiznę - w końcu gitarzysta i tak miał zeza. Teraz księżniczka rzuciła się do kolejnego domu. Radośnie przywaliła kilkakrotnie pięścią w drzwi, wyładowując nieco swojej frustracji.
           - Cukierek albo…
           - No, w końcu pani przyszła! - ucieszył się mężczyzna, wciągając długowłosego do mieszkania i zatrzaskując drzwi. Teru przełknął głośno ślinę, przewidując swój los, kiedy tylko jego przyjaciel wyjdzie z tamtego domu.

            Hizaki rozejrzał się niepewnie po przedpokoju. Nie wiedział o co chodzi. Ba! Nie miał zielonego pojęcia w jakim celu ten mężczyzna prowadzi go do salonu. W jego głowie przerażenie biło się z wolą walki. Przerażenie zwyciężyło, w momencie, w którym zrozumiał, co się święci.
            - Pani opiekunka! – pisnęła radośnie dziewczynka, biegnąc do Hizakiego i tuląc się do jego sukienki.
            - Naprawdę cudownie, że pomyślała pani żeby dać dzieciakom jakąś atrakcję. – uśmiechnął się mężczyzna i popatrzył na swoją córkę. Hizaki odwzajemnił uśmiech, nie odzywając się. Bał się słów cisnących mu się na usta. Nagle z łazienki wyszła kobieta, najprawdopodobniej żona mężczyzny. Przywitała się, by za chwilę się pożegnać i opuścić dom. Hizaki przez otwierane na kilka sekund drzwi rzucił Teru ostatnie, tęskne spojrzenie.
           - Aiko, Kumi, chodźcie! – pisnęła mała, na oko siedmioletnia dziewczynka spoglądając na Hizakiego. – Jesteś prawdziwą księżniczką? – zapytała, chwytając rączką falbanę jego sukni.
          - Tak. – odparł, starając się brzmieć jak prawdziwa księżniczka.
          - To dobrze. – rozpromieniła się dziewczynka, ciągnąc zdobycz za totalnie nieksiężniczkową, dużą dłoń do pokoju. Hizaki usłyszał tupot małych nóg biegnących z ponaddźwiękową prędkością po schodach. Uklęknął  na dywanie w pozycji typowej przyzwoitki z dłoniami złożonymi na kolanach. Za chwilę jednak leżał na podłodze pod w sumie około pięćdziesięciokilogramowym obciążeniem. „Zawsze lepiej niż pod kotem Masashiego…” – pomyślał, wzdychając ciężko. O ile w stosunku do rówieśników wiedział doskonale jak się zachować i co zrobić, by traktowano go z należytym szacunkiem, tak jeśli chodzi o płeć przeciwną i w dodatku młodszą o jakieś trzydzieści lat – nie miał pojęcia. Pamiętał tylko, kiedy Kamijo dawał mu lekcje z opieki nad dziećmi. Mówił coś o darmowych cukierkach i kotkach w piwnicy. Gitarzysta nie zapamiętał nic poza tym.
Dziewczynki kleiły się do niego jak muchy do lepu. Hizaki z trudem podniósł się do siadu. Jedna z dziewczynek rozpuściła mu włosy upięte w kok i zaczęła się nimi bawić. Chwilę później dołączyły pozostałe dwie. Blondyn nieco zirytowany czekał aż dziewczynkom się znudzi. W końcu nadeszła ta chwalebna chwila.
           - Możesz wstać i się przejrzeć.
Gitarzysta wstał i podszedł do lustra. To, co zobaczył upewniło go, że to właśnie dzisiaj jest Halloween. Z tyłu jego głowy coś się poruszyło. Przeciągnął po owej rzeczy ręką. Czując ból i słysząc syczenie, zabrał dłoń. Spojrzawszy na swoją dłoń podrapaną przez kocią łapkę, co do czego nie miał wątpliwości, zaczesał grzywkę do tyłu. Starał się nie dbać o to, że te trzy małe sadystki wplotły mu we włosy rudego kota.
            Nagle rozległ się głośny dźwięk dzwonka do drzwi. Jasnowłosy zamarł, , a kot zaczął prychać. Atmosfera gęstniała z każdą sekundą. Hizaki poszedł do drzwi i wyjrzał przez wizjer, lecz nikogo tam nie zobaczył. Wziął z komody porcelanowego Buddę i w pozycji obronnej zaczął rozglądać się po domu. Nagle dotarł do jego bębenków bardzo głośny huk. Odrzucił buddę w stronę kanapy, trafiając jedną z dziewczynek w czoło i powodując tym samym jej omdlenie. Wyciągnął spod sukienki swoje nowe M-16, przeładował i wycelował w stronę źródła hałasu – nierozpalonego kominka. Coś zagrzmiało, zadzwoniło i wydało z siebie przejmujący jęk. Nagle na palenisko posypały się bagietki, a na nie wysypał się mężczyzna cały czarny od sadzy. Spojrzał  przed siebie, prosto w lufę karabinu. Przeniósł wzrok na osobę trzymającą broń i zaczął piszczeć tak, że Hizaki nigdy w życiu nie miał okazji słyszeć takiego hałasu. Mężczyzna z komina rozpłakał się i zaczął błagać  o litość.
           - Monsieur, błagam, je vous prie!
           - Kaoru? Co ty tu robisz?
           - Monsieur, mógłbym zadać to samo pytanie.
Hizaki zabezpieczył broń i schował z powrotem na miejsce, ukazując przez chwilę obficie owłosione nogi.
           - Mon Dieu! Ogólże się czasem, bezbożniku!
           - Masz jakiś problem? Nie ja właśnie wpakowałem się przez komin do czyjegoś domu. –  prychnął młodszy i odwrócił się od przybysza. Kaoru zaczął zbierać swoje bagietki i wygrzebywać się z paleniska. W tym czasie Hizaki oblał dziewczynkę zestrzeloną posążkiem lodowatą wodą i przywrócił ją do życia. Na czole Aiko widniał wielki guz, więc przykleił szarą taśmą do jej główki znalezionego w zamrażalniku kurczaka i przytulił na pocieszenie. Poprowadził ją do sióstr, żeby mogła kontynuować zabawę z nimi.
           - Zabierasz mi fuchę, monsieur... – westchnął Kaoru, otrzepując się z węgla.
           - Czyli to przez ciebie mnie w to wciągnęli?
           - Wciągnęli?
           - Dosłownie.
           - To dlatego pod drzwiami Kamijo skakał z radości, dookoła jakiejś wielkiej kuwety… Nie wiem o co chodziło, przestraszyłem się Voldemorta z kotem i postanowiłem wejść kominem…
Słysząc o reszcie swojej bandy, Hizaki podbiegł do okna i krzyknął do nich, by podeszli do okna. Teru zjawił się błyskawicznie, patrząc z przerażeniem na lidera. Za chwilę dołączyła cała reszta, pomijając kuwetę.
           - Człowieku, wyglądasz jeszcze gorzej niż zwykle. – stwierdził Yuki.
           - Zamknij się, pomóżcie mi stąd wyjść. – polecił Hizaki i zaczął gramolić się na parapet. Jednak dziewczynki były szybsze. Dwie zdrowe wciągnęły go do domku z powrotem, a ta z kurczakiem przy czole wyjrzała przez okno, tuląc się do ramienia muskularnej księżniczki.
           - Znasz ich? – zapytała. Długowłosy przytaknął i spuścił głowę w dół, powodując, że kot wpleciony w jego włosy utracił równowagę i zwymiotował prosto na nie mogącego wytrzymać ze śmiechu Kamijo.
           - Dziewczynko? – zaczął Teru zaciekawiony.
           - Co?
           - Czemu masz na głowie kurczaka?
Hizaki trzymany przez siostry rannej zaczął gestykulować, patrząc na Teru błagalnie. Srebrzystowłosy od razu zrozumiał. – Hizaś, przydałby ci się kurs pierwszej pomocy.
            - Za chwilę tobie przyda się pierwsza pomoc. – syknął mężczyzna uwięziony na parapecie. Uchylił jedną z falban przy gorsecie, ukazując koledze błyszczący w świetle latarnii scyzoryk.
            - Psik! Akysz! Won ode mnie! – krzyknął Masashi z oddali. Wzrok całej siódemki powędrował w kierunku biegnącej kuwety i wyskakującej z niej w popłochu gromady kotów. Z wnętrza kostiumu Masashiego bił niemiłosierny smród.
             - Czy…
             - Nie pytaj… - warknął czarnowłosy.
             - Mama! Tata! – zapiszczały dziewczynki i pobiegły w głąb mieszkania, powodując, że Hizaki bezwładnie runął przez okno.
              - Madame! Monsieur! To nie ja! Przysięgam! – jęczał Kaoru, zbierający właśnie – kulturalniej mówiąc – zażalenia od rodziców dziewczynek. Hizaki pozbierał rzeczy, które wypadły spod sukienki i wstał z ziemi.
              - Zwijamy się. – oświadczył. – No już! – ponaglił.

______________________

Udaje mi się póki co pisać dosyć często. I bardzo mnie cieszy, że tak dużo osób tu zagląda!
100 wyświetleń dziennie to naprawdę fajne statystyki ^^
Tyle że...
Tak.
Wiecie, naprawdę miło jest przeczytać komentarz. Wyświetlenia to tylko znak, że ktoś wszedł. Mógł wyjść po sekundzie, duh. Mam wrażenie, że pomimo to, że staram się dodawać wpisy tak często jak mogę to naprawdę, że nikt nie czyta tego co piszę, czyli że równie dobrze mogę zostawić sobie moje twory na dysku i pisać dla siebie, prawda?
Nie lubię takiego typowego "jak nie będzie kommciuff to zamykam blogaska ; (((", ale ludki, pokażcie się, pokażcie, że żyjecie ;) Piszę dla ludzi, czy dla robotów?
Myślę, że jednak dla ludzi. Bo ludzie kiedyś się odzywali i to całkiem sporo ich było, a pod ostatnimi postami cisza jak przed nadejściem SPA.

I takie dodatkowe info - notka pisana pod konkurs na grupie na facebooku o nazwie >>J-rockowe opowiadania<<. Jeśli piszecie - zajrzyjcie, może wena Was złapie jak i mnie i  uda się Wam coś stworzyć.
Do następnego!


sobota, 3 października 2015

S jak surviv... Szkoła (II)

      - NIE, NIE, NIE! 
To słowo powtórzone trzy razy zatrząsło budynkiem z siłą bliską wybuchowi elektrowni atomowej. Elektrownia ta znajdowała się w mózgu Kaoru i prawdopodobnie właśnie miała awarię reaktora. Nikt nie wiedział co się stało i sądząc po tonie głosu - wiedzieć raczej nie chciał. 
     - A więc kontynuujmy... - uspokoił klasę Miyavi, uczący niespokojną klasę francuskiego. - Dzień dobry! - uśmiechnął się szeroko. 
     - Haaaaa, Bonjour Honey! - odpowiedział Kamijo swoim najwyższym głosem, co spowodowało, że reszta uczniów zwróciła twarze w jego stronę. 
     - Ka... Kamijo... – zaczął nieco zaskoczony nauczyciel, kierując się w stronę bardzo zadowolonego z siebie blondyna. – Czy profesor Kaoru zauważył twoje zdolności? – zapytał.
      - Nie… - odparł uczeń. – Powiedział, że powinienem się zamknąć na ciemnym strychu i zapchać usta skarpetkami… - spuścił wzrok.
       - Miał skubaniec rację. – uśmiechnął się Miyavi i powrócił na miejsce. – Co nie zmienia faktu, że akcent masz niezły.
      - Naprawdę? – Kamijo uniósł gwałtownie głowę, a w jego oczach dało się dostrzec radosny błysk. – Bonjour Hoooooooo…
      - On mi chce pokazać ptaka! – zapłakał Kaoru, wpadając do klasy ubrany w beret, koszulkę w granatowe paski wciągniętą w czarne spodnie i standardowo z bagietką pod pachą.
       - Ptasznika, żabojadzie. – prychnął Hizaki, stając w drzwiach. Na dłoniach spoczywał mu ogromny pająk. Owinął swoje odnóża wokół dłoni nauczyciela biologii, kiedy ten delikatnie go pogłaskał. – Widzisz, Pimpuś? Nie chcą się z tobą bawić… - powiedział do pająka.
        - Zabierz stąd to nieboskie stworzenie! – wydyszał Kaoru, przykładając wierzchnią stronę dłoni do czoła. – Antoinette już prawie zczerstwiała ze strachu…
         - Nie obrażaj Pimpusia!
         - Będę! To potwór!
         - Zżera takie bagietki na śniadanie!
Kaoru zapowietrzył się i omal nie zemdlał.
         - Bierzże swe siedzisko w troki i idź strzyc Szwedów w Warszawie! – fuknął. Przez ten jakże dobitny pocisk Hizaki zaniemówił. Położył sobie pająka na ramieniu i wyszedł z sali, trzaskając drzwiami jak to miał w zwyczaju.
         - Razem z Antoinette zawsze chcieliśmy zamieszkać we Francji… - rozmarzył się właściciel ciemnobrązowej czupryny i iście francuskiego wąsika. – Mamy nadzieję, że profesor nie będzie miał nic przeciwko żebyśmy zostali na lekcji?
Miyavi w tej sytuacji nie za bardzo wiedział jak zareagować. Nie zdążył jeszcze zapoznać się z całym gronem pedagogicznym. W jego oczach instytucja ta, dumnie zwana szkołą, nie była niczym więcej niż spędem psychopatów, którzy uważali że potrafią uczyć. Fizyk po lekcji chował się pod kartonem obszytym sztucznym futrem i wydawał dźwięki silnika biegając po całym pokoju nauczycielskim. Biolog… biolożka… biolog…  Mniejsza. Według Miy
aviego owe coś zachowywało się jak terminator, było jednocześnie mężczyzną i kobietą. Prawdopodobnie rozmnażało się bezpłciowo, przez pączkowanie lub podział komórki. Miyavi nie zdziwiłby się, gdyby okazało się, że komórki mózgu Hizakiego wyglądają identycznie jak komórki drewna o których uczy – zgrubiałe ściany, komórka martwa, pusta w środku. Sądząc po jego elastyczności, w jego zbudowanych ze zwarcicy kości znajdowała się jedynie miazga… Hizaki według nauczyciela francuskiego był wieczną zagadką. Był jednocześnie gigantyczną komórką bakteryjną, która obrażała się gdy ktoś zarzucił jej brak jąder, jak i fałszywym muchomorem. Jeśli chodzi o Kaoru – nie miał zdania. Bał się tego, co nauczyciel i pasjonat sztuki wyczynia z nazwaną ludzkim imieniem bułką. O reszcie słyszał tylko plotki. Na przykład takie że geograf nosi mapę pod spódniczką, a historyk nie posiadł umiejętności mówienia. Drugiego nie potrafił ocenić, ponieważ dostojnik z kruczoczarną, bujną fryzurą faktycznie nigdy nie uraczył nikogo niczym więcej, prócz  ostentacyjnego beknięcia, kilku niemieckich wykrzykników, czy też innego toksycznego wyziewu, co w gronie pedagogicznym było już normą. Co do chemika – wiedział tylko, że to prawdopodobnie on tworzy wszystkie te  środki, z których nauczyciele przygotowują sobie herbatkę. Gość był też jedynym w całej Japonii, który nosi koszulki z napisami takimi jak „5’rybonukleotydy disodowe”, ewentualnie ubiera się w sklepie z merchem Gangu Albanii. 
Tak właśnie rozmyślając, Miyavi skończył dyktować notatkę na temat gramatyki. Krótki dźwięk dzwonka zakończył lekcję i wywołał u niego westchnienie ulgi.

Jeśli chodzi o ulgę, to na pewno nie odczuł jej żaden z uczniów z uwagi na to, że następną lekcją była pierwsza w tym roku godzina geografi. Nie mieli pojęcia czego i kogo się spodziewać, nie wiedzieli czy zakładać maski tlenowe, czy może kaski. Ciężko było wybrać, dlatego Kamijo profilaktycznie wsunął ochronną szufladę do jamy ustnej. Nie pomylił  się w predykcjach, za to pożałował wyboru. Wchodząc jako pierwszy do klasy oberwał prosto w szczękę globusem. Złapał go Ruki i poległ pod wyższym przyjacielem. O nich potknął się Kyo, a cały karambol zwieńczał Masashi niczym stukilogramowa wisienka na torcie. Jeśli chodzi o Rukiego, to wyglądał jakby natychmiast potrzebował reanimacji.
          - Zajmijcie miejsca! – wydarł się nauczyciel. Żeby była jasność – był to kolejny przypadek, kiedy płeć dało się rozpoznać wyłącznie po głosie. Na środku sali pod tablicą stał czarnowłosy mężczyzna w wysokich, białych butach na kilkunastocentymetrowym obcasie, ubrany w obficie zdobioną suknię sięgającą niewiele za kolana. Była w kolorze pudru z elementami pastelowego błękitu i miało się wrażenie, że pochłania osobę wewnątrz, ze względu na swoje kolosalne wręcz rozmiary. Teru zaczął się zastanawiać jakim cudem geograf mieści się w kabinie prysznicowej
 Karambol zaczął powoli powracać do pionu. Zanim Uruha namówił Masashiego plastikowym widelcem do podniesienia tyłka z reszty, Ruki był już na granicy wytrzymałości. Kyo podniósł się jak oparzony, zrzucając wpółprzytomnego Kamijo z drugiego najniższego w towarzystwie.
         - Bo… Bonjour Honey… - wydyszał najbardziej poszkodowany.
         - Honziuh… - odparł Kamijo, podnosząc się powoli i rozcierając bolącą szczękę. Szuflada chroniąca go przed uszczerbkami w uzębieniu chroniła teraz jego język przed umożliwieniem mu prawidłowego wypowiadania się.
         - Zająć miejsca! Bez dyskusji! – wywarczał nauczyciel, tupiąc nogą. Ranni zostali usunięci, a reszta klasy faktycznie wykonała zadanie.
         - Mam na imię Kaya. Będę was uczył o tym, jak piękna jest nasza planeta, jak cudowne są lą…
         Kayi przerwał Meto śmiejący się dziko i hałasujący przy toczeniu globusa przez korytarz. Mężczyzna wyszedł z sali w celu złapania fizyka za włosy i zaciągnięcia go do środka. Ten oczywiście narobił więcej krzyku niż faktycznie  było trzeba.
          - Wieszaj się. Potrzymasz mapę. – rozkazał prowadzący lekcję, wskazując na drążek umieszczony na suficie. Meto podskoczył, przekręcił się na drążku parę razy i zaczepił się o niego kolanami, pozostawiając ręce w pełnym zwisie. – W porządku. Teraz sprawdzimy waszą wiedzę. Kurdupel, do tablicy.
Zin, Ruki i Kyo wstali jednocześnie. 
          - Który? – zapytali chórem.
          - Wszyscy, do cholery. Pomożecie mu. Dwóch staje po mojej lewej i prawej, a trzeci wskaźnik do ręki. – odparł nauczyciel, wygrzebując z falbanek jakiś sznureczek. Podał go Meto. Wiszący podciągnął go, podnosząc suknię belfra do góry. Zin z Rukim odsunęli się na boki, zostawiając Kyo na pastwę losu. Oczom uczniów ukazała się piękna mapa Japonii. – Trzymać boki, głąby!
Salę wypełniły szepty nieco zdezorientowanych uczniów.
            - Pokaż mi górę Fuji.
Kyo wytrzeszczył oczy, odnalazłszy miejsce, w którym góra się znajdowała. Łatwo było przewidzieć, że szczyt ten zostanie przez nauczyciela umieszczony właśnie na gaciach i to w ich bezdyskusyjnym epicentrum. Kyo niepewnie dotknął wskaźnikiem Fuji.
            - Boże, jakby nie było czerwone to byś nie znalazł… - skomentował bezmyślnie Teru, powodując nagły atak śmiechu Meto i reszty klasy. Fizyk puścił sznureczek, odsłaniając poczerwieniałą ze złości twarz Kayi.
             - Powiem Hizakiemu jak mnie traktujecie i nie będzie wam do śmiechu. – fuknął. – A ty, kolego… Bania.
             - Ale…
             - Bez dyskusji. I wyjmij nogi z kieszeni.
Kyo wzruszył ramionami i na wszelki wypadek wyjął ręce z kieszeni. Wrócił do ławki, by zaraz potem wstać i wybiec z klasy ze względu na dzwonek. Prosto na…

Historię.

            - Teru, nienawidzę cię. – Kyo pociągnął za włosy kolegę z klasy.
            - O co ci chodzi? Prawdę powiedziałem.
            - Ale mam kolejną jedynkę. – prychnął. – Nurkujesz, słoneczko.
            - Kto nurkuje? – cień przysłonił niską sylwetkę Kyo i przyprawił go o drżenie swoją barwą. Masashi złapał niższego za ramię i pociągnął w stronę toalety. Bez ceregieli pochylił się, zginając Kyo wpół i wpychając jego głowę do wnętrza muszli. Teru z satysfakcją spuścił wodę.

          Takim oto cudem Kyo wpadł na lekcję spóźniony i z mokrą głową. Teru przybił tylko żółwika ze swoim ochroniarzem i posłał Kyo szeroki uśmiech pełen złośliwości, którą dostrzegał w jego małych oczach tylko i wyłącznie jej adresat.
              - Przepraszam za spóźnienie…
Tu pojawiło się zdziwienie. Historyk ubrany w gotycką suknię i z mocnym makijażem wbił drętwe spojrzenie w ucznia i nagle przeniósł wzrok na ławkę. Powrócił do patrzenia na Kyo i odprowadził go ciemnymi tęczówkami na miejsce. Kiedy spóźniony usiadł, historyk zaklaskał w dłonie, ale jego twarz pozostała kamienna. Mężczyzna podszedł do tablicy i napisał na niej drukowanymi literami:
 „MANA-SAMA”
Wskazał na róg sali, w którym nie wiadomo kiedy pojawił się facet, który faktycznie wyglądał jak facet.
            - Witam klasę. Nazywam się Juka i będę pełnić na tej lekcji rolę tłumacza.
Mężczyzna wstał i usiadł przy biurku. Mana napisał na tablicy wielkie cyfry.
„1939-1945”
Zaczął przechadzać się po klasie. Powoli, dostojnie. Nagle wycelował paznokciem prosto w czoło Toshiyi.
             - Schneller! – warknął. Czarnowłosy na skinienie głową Juki powstał i pobiegł na środek sali. Nauczyciel w gotyckim makijażu wyciągnął z buta niezbyt długi bat. Strzelił nim za rzędem ławek pod ścianą, chcąc przez to powiedzieć osobom z tamtego właśnie rzędu, by ustawiły się pod tablicą. Sam Mana poszedł za nimi. Ustawił się w pozycji strzeleckiej i zaczął strzelać onomatopejami. Z jego ust wydobywały się przerażające dźwięki imitujące wystrzały, wybuchy, eksplozje, krzyki ranionych. Przyłożył ręce złożone na wzór pistoletu do czoła Die’a i wydał odgłos strzału. Die popatrzył się na prowadzącego lekcję, później na rozpaczliwie próbującego mu przekazać żeby upadł Jukę. Niestety informacja nie zdołała dotrzeć, gdyż czerwonowłosy po upływie ułamka sekundy leżał podcięty przez Manę na podłodze. Po chwili podłoga usłana była trupami. Mana dopiero się rozkręcał. Starł datę z tablicy i powiesił na niej mapę starożytnego Egiptu. Zaczął owijać jedynego stojącego Toshiyę bandażami, a kiedy skończył, dla pewności owinął go jeszcze prześcieradłem. Juka spojrzał na zegarek. Wstał i odsunął czarnowłosego od uczniów, sadzając na krześle. Chwycił za jeden róg prześcieradła i zaczął odkręcać i tak już porządnie zakręconego Toshiyę.
             - A więc z dzisiejszej lekcji mieliście wynieść… Może wy mi powiecie co?
Teru podniósł rękę.
             - Kamijo? – wskazał na zemdlonego przyjaciela.
             - Nie do końca… Mieliście wynieść że w sumie to była wojna i Egipt, ale Egipt był wcześniej i był też na wojnie, czyli w sumie to Mezopotamia nie istniała, bo Aleksander Wielki stracił konia… Rozumiecie?
              - Tak jest, panie psorze. – odezwały się zwłoki. Odkręcony Toshiya upadł obok nich zmarnowany i wyczerpany mękami życia codziennego.
_______________________
Wracam z notką po dłuższej niż ostatnio nieobecności. Dodałabym ten post w zeszły czwartek gdyby nie fakt, że przy czterech treningach tygodniowo, wiecznym truciu że nie dostanę się do wybranego LO i paru innych sprawach wracam do domu i nie mam siły ruszać palcami na klawiaturze. To lenistwo... :'') A pomysł w głowie siedział, tylko czasu było brak.
Nie mam pojęcia jak wyjdzie z następnym opowiadaniem. Myślę, że powinno być najpóźniej za dwa tygodnie, nah. Fizyko, biologio, chemio, dziękuję.

A, no i jest jeszcze jedna mała sprawa. Stuknęło 5 000, oł je. *otwiera szampana*
Dziękuję i zapraszam do tej rubryczki przeznaczonej na Wasz komentarz. Do napisania ^^

poniedziałek, 21 września 2015

Mała, męska syrenka (Aoi x Uruha)

Chyba przerzucimy się z końca na początek. Tak, to całkiem dobre.
Chyba. Zauważyłam też moją tendencję do wciskania Spółki Popierdolonych Artystów gdzie się da. Trudno. Hizaki jest na tyle barwną postacią, że można z nim zrobić wszystko. Dosłownie.  


Dodam, że pisałam w środku nocy, więc wybaczcie wszelkie błędy.
Mniejsza. Oto opowiadanie otwierające serię inspirowaną disneyem. W celu zachowania głównej merytoryki bajek zachowałam wątek miłosny. Witam w świecie gejozy według Koro.
Powitajcie najbardziej zryte fanfiction o Gazetto w sieci.

Ślicznie dziękuję za taką ilość komentarzy pod poprzednim wpisem. Cieszyłabym się niezmiernie, gdyby ten poziom się utrzymał, bo miło jest coś czytać. Dajcie znać, czy pisać tego więcej, czy raczej sobie odpuścić. Wiecie, akcja-reakcja.. Hehe. Okej, Już się zamykam, bo przed Wami jedno z dłuższych opowiadań na tym blogu. Miłego czytania ^^
______________________________________________________

     Dawno, dawno te… Dawno?
     W tym sęk, że nie było to wcale tak dawno. Po prostu z przyzwyczajenia zaczynam tak gadać, bo wszystkie historie, jakie opowiadał mi ojciec w dzieciństwie charakteryzowały się tym, że początek miały identyczny. Kiedy byłem bardzo małym trytonem nie przeszkadzało mi to tak bardzo, ponieważ uwielbiałem, gdy coś mi opowiadał. Jednak z upływem lat zaczęło mnie to nudzić i skupiałem się na wszelkich niedociągnięciach. Ach, ten zmysł perfekcjonisty…
       - Kouyou! Ileż mam cię prosić, żebyś opuszczał deskę jak wychodzisz z kibla? – wrzasnęła moja siostra. Wywróciłem oczami.
       - Przecież opuściłem… - odpowiedziałem. Zawsze musiała się do czegoś doczepić. Właśnie ona była naszą największą udręką. Jedna, jedyna syrena w rodzinie. Mimo, że Ruki był do niej całkiem podobny, to i tak nie był aż tak irytujący. Żyliśmy pod wodą, w końcu się odmoczy.
        - Uruha, zrobiłeś mi syf na łóżku!
No dobrze. Jednak Ruki też był wkurzający.
Popłynąłem na miejsce popełnionej przeze mnie zbrodni i oparłem się o stary koralowiec. Ten mały pryszcz pływał sobie od jednego rogu pokoju do drugiego, nosząc jakieś rzeczy i zamykając w skrzyniach. Cały czas nie rozumiałem tej chorej grawitacji, która panowała w naszym domu. W całym królestwie wszystko – prócz tego że pływaliśmy w wodzie – było jak na lądzie.
        - Nie pruj się, bo obudzisz Masashiego. A on ci nie daruje. – uśmiechnąłem się diabelsko i zrzuciłem na podłogę jakiś pojemnik z jego komody. Mały wyglądał jakby miał zaraz eksplodować ze złości. Zaśmiałem się pod nosem i szybko opuściłem pokój. Okazało się, że jednak byłem w błędzie, bo Masashi wcale nie spał. Z jego pokoju nie dochodziło dzikie chrapanie, a ten jego futrzasty stwór z akwarium na głowie dryfował sobie bezwładnie wokół mnie. Pomiziałem go po brzuszku i zaśmiałem się. Przez nieuwagę uderzyłem w coś twardego. Otrząsnąłem się i spojrzałem na przeszkodę. Przeszkoda miała szerokie barki, kruczoczarne włosy i… różowy ogon mieniący się srebrzystymi, pojedynczymi łuskami. Czyli to, czego Masashiemu tak bardzo zazdrościł Ruki i to, czego brunet tak bardzo nienawidził.
        - Cześć, Masaś – wyszczerzyłem się. Ciemnowłosy złapał kota za ogon i przyciągnął do siebie, mijając mnie z kamiennym wyrazem twarzy. Zmierzał do pokoju Rukiego. Czyli jednak go obudził. Zmyłem się z miejsca zdarzenia jak najszybciej się dało. Po drodze natknąłem się na moich pozostałych braci – Yukiego i Zina. Chyba właśnie robili sobie zawody w puszczaniu bąków. Wolałem nie wnikać. Zależało mi tylko na tym, żeby w końcu znaleźć ojca, którego nie było nigdzie. Zatrzymałem się i popatrzyłem na podłużny przedmiot wciągany do jakiegoś pokoju. Zaciekawiony podpłynąłem do niego. Nieco rozmoczona, złota rzecz, który była kwintesencją tmoich wyobrażeń na temat tego, o czym kiedyś opowiadał mi Kaoru, czyli właśnie ta osobistość, która tak ciężko pracowała.
        - Czy to ta bagażniczka? – zapytałem, patrząc jak krab z wielkim wysiłkiem wciągał przedmiot do swojej kanciapy.
         - Bagietka, Kou, bagietka. – poprawił mnie. – Mógłbyś pomóc starszemu, a nie.
Wyrwałem się z transu i podniosłem lekką bagietkę, wnosząc ja do pokoju i stawiając pod ścianą. – Dziękuję. – krab westchnął przeciągle.
         - Widziałeś gdzieś może tatę?
         - Yoshiki? Wydaje mi się, że śpi…
         - Śpi, powiadasz…
         - Nawet o tym nie myśl!
Jego krzyk brzmiał dla mnie już jak niemalże nieme echo. Wystrzeliłem w czeluści oceanu niemalże jak z procy. Po drodze dołączył się do mnie Teru – mój zaprzyjaźniony delfin. Wypłynęliśmy na powierzchnię. Przysiadłem na skale, chowając ogon za jedną z nich. Tak najlepiej obserwowało się to wszystko. Ludzi, mewy, słońce. Oparłem głowę na skale i zacząłem wyplątywać z włosów jakieś muszelki. Zawsze się wkręcały. Zawsze. I nigdy nie umiałem ich wyciągnąć. W efekcie mógłbym założyć na głowie hotel dla ślimaków.
         - Pięknie tu, prawda? – westchnąłem, układając się wygodnie na skale.
         - Prawda. – odpowiedział Teru. Chwila. To wcale nie był Teru. On miał inny głos.
         - Teru?
         - Pudło. – głos zaśmiał się cicho. – Mam na imię Yuu.
Wydarłem się głośno, widząc przed sobą ryj tego człowieka. Wielkie wary, nos i fryzura na Tarzana po prostownicy. Schowałem ogon pomiędzy skały i odchyliłem się nieco do tyłu.
         - Spokojnie, śliczny. Powiedz lepiej, co tu robisz. – zapytał. Przyglądałem się mu, zapominając o mruganiu.
         - S-siedzę… - zająknąłem się. Po całym czasie, jaki przeznaczyłem na wgapianie się w niego stwierdziłem, że był całkiem przystojny.
         - Oj, zajechało rybą… - brunet skrzywił się i usiadł po drugiej stronie kamienia.
         - SSAKIEM! – fuknął Teru. Wyskoczył z wody, a w locie trzepnął Wielką Warę przez łeb ogonem, co spowodowało że obaj znaleźli się w wodzie, a raczej pod wodą. Skoczyłem za nimi, łapiąc człowieka i widząc, że się krztusi, odruchowo zacząłem ciągnąć do królestwa. Po kilku metrach zorientowałem się, że oddychanie pod wodą ludziom nie wychodzi najlepiej i już nieprzytomnego wyciągnąłem go na powierzchnię. Położyłem go na piasku.
        - Teru… Co zrobimy jak on nie żyje?
        - Zakopiemy. – odparł delfin, zanurzając się z powrotem.
Pochyliłem się nad Yuu i zauważywszy, że nie oddycha już rozchylałem jego usta. Podstawy pierwszej pomocy miałem… głęboko w nosie. Zbliżyłem swoje usta do jego i już miałem wykonywać pierwszy wdech, kiedy brunet zaczął kaszleć.
        - Yuu, słyszysz mnie? – zapytałem, potrząsając lekko jego ręką. Odpowiedział mi atak kaszlu. Mężczyzna podniósł się do siadu i wypluł mnóstwo wody. Z tego wszystkiego zapomniałem, że siedzę obok człowieka na piasku i nie zasłaniam przy tym ogona. Zlustrował mnie spojrzeniem i zemdlał.
        - Kurwa… - bąknąłem pod nosem. Uderzyłem go w twarz po przeciwnej stronie do tej, gdzie trafił Teru. Niestety, nie poskutkowało.
        - Kouyou, nie wyrażaj się tak.
Podskoczyłem ze strachu, usłyszawszy niski głos Kaoru za plecami. Czy on zawsze musiał się tak bezszelestnie skradać? Wszedł na stopę ciemnowłosego i przyjrzał mu się dokładniej.
         - Kiedyś się uczyłem, że ludzie mają taki punkt, którego ból powoduje że się budzą i bardzo głośno krzyczą… - zastanowił się przez chwilę. Wlazł pod materiał okrywający nogi mężczyzny i powędrował do miejsca, gdzie jego tułów rozszczepiał się na dwie części tworząc dwa wyrostki umożliwiające mu chodzenie. Usłyszałem chrzęst szczypiec Kaoru, a Yuu zaczął wrzeszczeć w niebogłosy. Zdezorientowany usiłowałem go uspokoić, więc w miejsce, gdzie niedawno był Kaoru przyłożyłem mu pięścią. W skutku znów stracił przytomność. Wkurzyłem się. Policzkowałem go raz za razem z pasją godną wykonywania zajęcia, które raczy największą przyjemnością.
         - Ile można, do cholery, mdleć!? – warknąłem. Zauważyłem, że otwiera oczy. – W końcu. Mięciutki jesteś. Ile można tracić i odzyskiwać przytomność? To twoje hobby?
         - Już, uspokój się…
Dłonią przesunął po moich łuskach w miejscu, w którym skóra zmieniała swoją strukturę. Drgnąłem i już chciałem uciekać w popłochu. On jednak objął mnie i przytrzymał przy swoim ciele. Dziwnie ciepłym. Pod wodą wszystko było chłodne. Spodobało mi się to, więc prawie przykleiłem się do niego.
         - Ty jesteś… Syreną? – zapytał ze zdziwieniem.
         - Jasne… Mam na imię Ariel i szukam swojego księdza. – prychnąłem sarkastycznie.
         - Chyba księcia.
           - Wal się. Nie jestem syreną. Syreny to babsztyle z zadem jak karp. Ja jestem trytonem. Trytony to na twój mały rozumek takie męskie syreny. – odparłem.
            - Ciekawe. Jesteś zimny.
            - Gadasz! To wcale nie dlatego że trzydzieści lat przeżyłem w oceanie! – parsknąłem.
            - Czemu się do mnie przytulasz?
            - Bo nie jesteś mokry, zimny ani oślizgły.
            - To chyba dobrze? – zapytał, wyjmując z moich włosów jakąś muszelkę. Może w końcu uda mi się pozbyć wszystkich.
            - Też tak myślę.
Popatrzyłem na wcześniej poobijane przeze mnie miejsce. Ruszało się….
       Kaoru!
Korzystając z tego, że brunet zajął się moimi włosami, powoli zacząłem orientować się jak uwolnić kraba uwięzionego tam, gdzie światło nie dociera. W pewnej chwili Yuu odskoczył do tyłu, sprawiając, że upadłem na piasek. Odskoczył ode mnie i patrzył na mnie przerażony.
           - Co ci?
           - Wyskoczyłeś z morza. Bijesz mnie, potem się przytulasz a teraz obmacujesz! Co to za popieprzony sen?! – jazgotał.
           - Żaden sen. Masz tam kraba i po prostu chciałem ci go wyjąć…
           - Kraba?!
           - WĘGORZ! SPŁYWAJ, OKRUTNIKU! – zapiszczał Kaoru, intensywniej wiercąc się pod materiałem okrywającym nogi ciemnowłosego, który podskoczył i zaczął piszczeć. Uciął go na sto procent. Ale węgorz? To ludzie przechowują między nogami morskie stworzenia?  Tego bym nie powiedział, ale wszystko było możliwe. Może ludzie są po prostu niedorobionymi syrenami i trytonami, którym stwórca wpakował jakąś  rybę między nogi, bo nie zdołał ich całkowicie nią zastąpić? Jakby moich rozważań było mało, Yuu zrzucił z siebie ten przeklęty materiał i uwolnił przeklinającego na wszelkie możliwe sposoby Kaoru. Krab przydreptał do mnie i wspiął mi się na ramię, chowając się we włosach.
          - Nienawidzę węgorzy. Są ohydne. – bąknął mi do ucha. – Wyglądają jak bagietki, ale nimi nie są i to jest w nich najgorsze.
          - Oj, nie dramatyzuj.
          - Te, Wielkousty. To tam… To takie są wasze genitalia? – zapytał. Zakryłem twarz dłonią, uderzając się w czoło. Kaoru miał przecudowne wyczucie chwili i sytuacji.
          - Kouyou… Co tu się dzieje?! Dlaczego ten krab mówi?! – piszczał brunet.
          - Ty też mówisz i nikt nie narzeka. – wywróciłem oczami.
          - Ale ja jestem normalny!
          - Tak jak my. Uspokój się, Yuu. – bąknąłem. Mężczyzna nieśmiało podszedł bliżej i usiadł na skale.
          - Mógłbyś mi pomóc dostać się do wody? Jestem cały w piasku…
Wykonał moją prośbę i przysiadł na brzegu. Podziękowałem kulturalnie i uśmiechnąłem się szeroko. Spodobał mi się ten człowiek. Nagle na morzu pojawiły się fale. To był znak.
          - Muszę wracać. Spotkajmy się jeszcze kiedyś. – uśmiechnąłem się i już miałem się odwracać, kiedy Yuu złapał mnie za rękę.
          - Jeśli nie jesteś snem, to będę tutaj codziennie.
          - Przynieś mi świeżą bagietkę. – rozkazał Kaoru, wyłaniając się spomiędzy moich włosów.
        Jakiś czas później byliśmy już w domu.
        Zdałem sobie sprawę, że byłem jakoś nienaturalnie szczęśliwy. Cudowne uczucie, sardynki w brzuchu i wieczny uśmiech, który był całkowicie niemożliwy do zdjęcia z twarzy. I tak mijały dni. Codziennie bywałem na powierzchni, wyczekując Yuu. Jednak przez trzy dni nie było go widać. Wróciłem zrezygnowany do domu. Kiedy zauważyli mnie moi bracia – Yuki i Zin – wiedziałem że przed nimi smutku nie ukryję.
          - Kou, a tobie co? – zaczął szatyn, obejmując mnie ramieniem.
          - Gdy ci smutno, gdy ci źle… - zaczął Zin.
          - Wypuść z zadu bąble, uśmiechnij się! – dokończył Yuki, uśmiechając się głupkowato. Nagle obydwaj zaczęli pływać dookoła mnie i puszczać bąki. A później ludzie narzekają, że morza brudne i śmierdzą…
          - Co tu się wyrabia? – usłyszałem głos ojca. Sam Yoshiki przypłynął do własnych synów, by popatrzeć jak wesoło pierdzą, tańcząc. Cudownie.
          - Znaleźli sobie zabawę. – odparłem.
          - Ale to jest takie śmieszne. – parsknął Zin, zatrzymując się. – Zobacz, ojciec. Zepnij się i rozluźnij, a poczujesz ulgę jakiej nigdy nie poczułeś.
Yoshiki postąpił według instrukcji, a za nim pojawiło się kilka mknących w górę baniek. Wywróciłem oczami. Wciągnęli go w to. Zgodnie z konstytucją powinienem uruchomić alarm dotyczący skażeń na podstawie paragrafu dotyczącego królewskich gazów.  Zostawiłem szczęśliwego tatę i jego dwóch zidiociałych synów sam na sam ze swoją zabawą. Po drodze minąłem Masashiego, owijającego swój różowy ogon jakimiś czarnymi glonami, ku niezadowoleniu zazdrosnego Rukiego. Mnie pochłaniał smutek związany z tym, że tyle czasu nie widziałem już Yuu. Zdesperowany popłynąłem w najciemniejszy skrawek oceanu. Tam, gdzie nie ma życia, bo wszystko co się rusza zostało już zjedzone lub przerobione na torebkę.
        Jak mawiali – tam gdzie Hizaki, tam malaria i apokalipsa.
W tym rzecz, że źle mawiali. Nawet bakterie, wirusy i wszelkie inne drobnoustroje bały się żyć w pobliżu tego stwora. Śmiałem twierdzić, że nawet struktura wody mogła być wokół jego miejsca pobytu mniej zwarta ze względu na przerażone cząsteczki wody. Prawdopodobnie wszelkie apokalipsy także bały się przyjść, dlatego każdy koniec świata był zapowiedziany i tylko na zapowiedziach się skończyło. Hizaki był czymś więcej niż apokalipsa. Nie stanowiło dla niego problemu rozpalenie ognia na dnie oceanu.
         - Witaj, słonko… - czerwonooka półkałamarnica wyłoniła się ze swojego koralowca. – Czego ty tu szukasz, jeśli mogę wiedzieć?
         - Ja… Chciałbym zamienić ogon na nogi. – oświadczyłem.
         - Och… Żaden problem, ale ogonek zostaje dla mnie. – zaśmiał się złowieszczo.
         - A bierz go sobie.


         Obudziłem się na brzegu oceanu. Chłodne, poranne fale obmywały moje stopy. Chwila. Stopy! Dotknąłem moich nowych kończyn, patrząc na nie jak na coś świętego. Zaśmiałem się sam do siebie i spróbowałem wstać. Niestety skończyłem na glebie szybciej niż zdałem sobie sprawę że stoję. To da się opanować. Nagle zauważyłem Yuu. Moje serce zabiło szybciej. Tylko dokąd on biegł? Kawałek dalej, na skale siedział… Siedział ktoś, kto wyglądał niemalże identycznie jak ja do wczorajszego wieczora. Od razu domyśliłem się, o co tu chodziło. To było samo Zło. Hizaki tulił się właśnie do Mężczyzny Moich Marzeń. Podszedłem nieco bliżej. Brunet przypatrywał się uważnie twarzy alternatywnego Kouyou. Przecież było widać, jak mu oko ucieka. No błagam, czy ja naprawdę byłem taki… Nieprzystojny? Powinienem był brać pod uwagę taką ewentualność. Zauważyłem, że sprawy nie miały się dobrze, kiedy Hizaki właśnie przyssał się do tych ogromnych warg. Warknąłem sam do siebie pod nosem.
         - Jakbym jadł śledzia… - mruknął Yuu po pocałunku.
         - Bo jesz. – odpowiedziałem mu. – Hizaki to najbardziej śmierdząca rybą postać w całym oceanie. Jak mogłeś mnie z nim pomylić? – zapytałem z wyrzutem, wyglądając zza skały. Popatrzył na nas ze zdziwieniem. Skrzywił się, patrząc na Hizakiego, który kleił się do niego jak spocony tyłek do lakierowanej ławki. Wyszedłem zza skały i rzuciłem się na mojego księdza.
           - Stęskniłem się. – mruknąłem.
           - Masz gołą dupę. – oświadczył błyskotliwie Yuu.
           - Powinieneś powiedzieć, że też się stęskniłeś.
           - Też się stęskniłem.
           - Teraz już za późno, spaliłeś. – mruknąłem. Uniosłem nieco głowę, by mógł zasmakować mniej rybich ust. Ja przynajmniej nie wpieprzałem pod wodą nałogowo wszystkiego co żyło.
            - A ty trochę takim anchois zajeżdżasz… - bąknął brunet. Wywróciłem oczami. – Idziemy cię ubrać. – stwierdził, podnosząc się. Ja niestety znalazłem się na piasku.
            - Nie umiem jeszcze chodzić. Nowe nogi od tego śmierdziela. – uprzedziłem pytanie. Yuu wzruszył ramionami i przerzucił mnie sobie przez ramię.
Nie byłem do końca pewien, czy właśnie tak kończyły się romantyczne historie, które kiedyś opowiadał mi ojciec. Czułem się raczej jak w jakimś prehistorycznym pornosie dla Neandertalczyków, ale jak się później okazało – nie pomyliłem się. Yuu zdarzało się myślenie prymitywne. Mimo wszystko…

…  i żyli długo i szczęśliwie.