poniedziałek, 30 maja 2016

Jurrasic Park #2

Druga część wita. Hewenajsdej ^^

-----------------------------------------------------


       Spokojnie dotychczas wyglądającym Parkiem Jurajskim wstrząsnął dziki skowyt. Masashi zapiszczał i kolejny już raz wskoczył na ręce Kamijo. Tym razem wokalista przewrócił się, nie wytrzymując ciężaru basisty.
          - Masashi, ty pipo!
          - Słyszałeś to?! – odparł oburzony czarnowłosy, podnosząc się i kuląc pod ścianą.
          - Osobiście – zaczął Teru – uważam, że każde stworzenie zasługuje na byt. Powinniśmy mu pomóc zanim będzie za późno.
          - No proszę, jednak trochę ci go szkoda? – wokalista uniósł brew pytająco.
          - Hizakiego? – prychnął białowłosy - Absolutnie. Mówiłem raczej o tym biednym pterodaktylu. Dlatego nie panikuj, gruby. Przeżyłeś już gorsze rzeczy niż ryk jakiegoś gada.
          - Przeżyłem dużo ryków jednego gada.
          - Otóż to.
          - Musimy po niego iść? – zapytał Yuki – Tak jest dobrze, cicho, spokojnie i nikt mi nie żłopie wódki.
          - TO ON? – zdziwiła się chórem cała pozostała trójka.
          - No… Wór bez dna. Pamiętacie jak byliśmy w Rosji i…
          - Kamijo skończył w szpitalu, ja na wytrzeźwieniówce, Masashi przy kiblu, a Hizaki kąpał się z Ruskimi nago w przerębli. Pamiętamy.
Wokalista wzdrygnął się na dramatyczne wspomnienie.
          - Ale to przecież nasz przyjaciel… - stwierdził pokrótce basista.
          - Przyjaciel… Kat, dzieciaczki, kat!
          - Tobie powinno zależeć, tylko on potrafi nastroić ci gitarę. – skomentował Kamijo.
          - Cholera, miał wam nie mówić…
          - Nam nie powiedział, na Twitterze było. – mruknął Yuki. Teru spąsowiał i spuścił głowę, postanawiając że nie pokaże się już nigdy fanom. Nigdy. Choćby… No dobrze, tylko Hizaki był w stanie go do tego nakłonić.
Po chwili do pokoju wparował Gackt ze strzelbą.
          - Gdzie jest mój kochany przyjaciel? – rozejrzał się radośnie.
          - Tu jest problem. Porwany. – odparł Teru.
          - Boże, przez kogo?! – przeraził się właściciel parku.
          - Wydaje się nam że to pterodaktyl…
          - Pytam kto go porwał, wiem, że to pterodaktyl. I gdzie, do cholery, jest Hizaki?
          - Znaczy… Miałem na myśli, że to Hizakiego porwał pterodaktyl.
          - Na rany Chrystusa, przecież on go zabije!
Masashi od nowa zaczął zanosić się płaczem. Tym razem Gackt usiadł obok niego i zaczął płakać razem z nim.
         - A tak kochałem Pusię… - zawył. Basista odsunął się od niego i wpatrywał się w starszego jak wryty. – Hizaki zrobi jej krzywdę! Musimy iść! – oświadczył.
Kamijo popatrzył na Yukiego. Obaj totalnie nie wiedzieli kogo mają ratować. Wiedzieli jednak, że muszą gdzieś iść. W podobnej sytuacji byli Masashi i Teru.
Około godziny później wyruszyli w drogę.


W tym samym czasie, gdzieś cholernie daleko…

Blondyn przestał w końcu się drzeć, kiedy tylko pterodaktyl odstawił go na stabilną powierzchnię. Otrzepał rękawy bluzy z liści, jakie przyczepiały się do niego, gdy dinozaur zabawowo uderzał nim o gałęzie. Popatrzył z wściekłością na większego od siebie gada.
           - Zadowolony z siebie jesteś?! I na co ci ja? Zeżresz mnie, czy zostawisz tu samego, co? – wrzeszczał. Był zły na to łuskowate stworzenie. Zabrało go bez śniadania z domu, po czym zupełnie bez szacunku rzuciło do jakiegoś dziwnego kosza.
Kosza… Kosz…
Czy to było jego gniazdo?
Hizaki zaklął w myślach.
          - Czy ty wiesz, kim ja jestem?! Mógłbym kupić ciebie całego łącznie z tą zakichaną dżunglą. Trochę szacunku.
Pterodaktyl przekrzywił głowę, po czym odwrócił się i odleciał w dół. Gitarzysta usiadł w gnieździe i skrzyżował ręce na ramionach. Te wszystkie historie nadawały się do jakiegoś niskobudżetowego, komercyjnego programu o ludzkich problemach. Miał już dosyć takiego  życia. Najchętniej znalazłby sobie jakąś kobietę i wyjechał razem z nią na Hawaje.
Nagle centralnie przed nim wylądowała wielka, włochata locha z nadgryzionym gardłem.
Spadłaś mi z nieba, pomyślał. Westchnął ciężko i spojrzał na wpatrującego się w niego z krawędzi gniazda dinozaura. Zdał sobie sprawę, że póki nie zmieni wizerunku, jego życie nie ulegnie żadnej zmianie. Patrzył to na zabitą świnię, to na pterodaktyla. Nie miał pojęcia co zrobić.
           - No i co? Mam to zjeść niby? – prychnął. Popatrzył na wytrzeszczone w grymasie przerażenia oczy martwego zwierzęcia, przy czym sam się skrzywił, i odwrócił głowę, spoglądając na zielone szczyty drzew.
Nie mdlej, Hizaki.
Podskoczył, kiedy usłyszał za sobą jakiś rumor. Pterodaktyl pochłaniał właśnie posiłek. 
***

           - Czy naprawdę to musi być tak zarośnięte? W ogóle nie dbasz o ten swój park. – fuknął Teru, podnosząc swoje chude nogi wytrwale, by nie utknęły w  trawie. Patrząc na gitarzystę można było pomyśleć, że zdmuchnie go pierwszy lżejszy wiatr. Powłoka odleci niczym przebity balonik, a kości z głuchym stukotem opadną na ziemię. W jednej chwili zza ogrodzenia dobiegł ich czyjś śpiew.

Zakosiłem czarny ciągnik
Zakosiłem czarny ciągnik
SIEDEM JEDEN MA DO SETKI!
Gackt rzucił kamieniem w stronę palisady. Poczerwieniał ze złości
          - Masz odpowiedź. – syknął. Białowłosy wolał nie zadawać więcej pytań.
          - Po co miałby kosić trawę? Tu żyją dinozaury, debilu.
          - Teraz już dinozaury i Hizaki.
          - Jeden gwizd. Gady.
Szli tak dosyć długo, rozmawiając o byle czym. W pewnym momencie Gackt stanął i uniósł dłoń, każąc wszystkim zrobić to samo. Zrobiło się cicho. Jedynie w krzakach coś zaszeleściło. Wszyscy zwrócili głowy w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Nagle na ziemię upadło pół bagietki. Gackt odsunął się od miejsca, z którego mogło wyskoczyć potencjalne zagrożenie.
           - Co to może być za dinozaur? – zapytał Kamijo szeptem.
           - Nie mam pojęcia… - odparł Gackt. Teru znudzony kucaniem usiadł na trawie.
           - Pewnie to nic specjalnego a szykujecie się jakbyście znaleźli jakiegoś smoka. – prychnął. Oparł się o drzewo.
           - Cśśśśś! – odezwało się drzewo. Teru popatrzył do góry i omal nie dostał zawału. Krzyknął przenikliwie, łamiąc chyba wszystkie zasady dotyczące zachowania w tym miejscu.
Z zarośli wypadł długowłosy, brodaty mężczyzna w berecie.
           - Wiedziałem, że tu jesteście! – krzyknał, podnosząc z ziemii bagietkę. Rozejrzał się wokół. – Na wszystkie moje croissanty, co tu robicie? I gdzie macie tego nieziemskiego stwora? – zapytał przybysz z przerażeniem.
Masashi już prawie płakał z nerwów.
           - C-co to za gatunek…? - zapytał, wyglądając przez palce dłoni, którymi przed chwilą zasłonił twarz.
           - To tylko Kaoru. – uspokoił wszystkich Kamijo, patrząc z niepewnością na szatyna. – Co tu robisz?
           - Układam sobie życie. – odwarknął. – Widzieliście gdzieś resztę mojego zespołu?
           - Nie.
           - D-d-d-d-d… - jąkał się Teru. Wszyscy przyglądali mu się ze zdziwieniem.
            - Co?
            - D-d-dinozaur! – pisnął i wycofał się w stronę Masashiego, piszczeć razem z przyjacielem.
            - Nie dinozaur, tylko Kyo na Toshim. – bąknął Kaoru. Podniósł z ziemi jakiś pniak i cisnął nim w obiekt, który jęknął boleśnie, po czym skróciwszy się o połowę głucho rąbnął o ziemię. – Die, Shinya, do cholery!
W pewnej chwili poruszył się wielki czerwony kwiat, który okazał się być włosami gitarzysty oraz jego liście, pod którymi chował się perkusista.
           - Czy ja naprawdę wyglądam na dinozaura? – Kyo pokazał się Teru w całej swojej półtorametrowej osobie.
            - Chyba n-nie…
            - Z twarzy trochę… - zauważył Masashi. Niski odpowiedział mu cichym warknięciem.
            - Okej, dlaczego tu jesteście? – zapytał Gackt zirytowany już tym wszystkim.
            - Oni chcieli iść na spacer. Wrzucili mi tu Antoinette, więc musiałem ją uratować. I trochę się zgubiliśmy… - wyjaśnił Kaoru.
Jeszcze przez chwilę Gackt burczał coś o zabezpieczeniach i dziurawym ogrodzeniu. Westchnął ciężko i policzył do dziesięciu. 

***

Hizaki nie mógł już tego wszystkiego znieść. Kiedy pterodaktyl przytargał mu kolejne martwe zwierzę, obryzgując przy okazji obfitą ilością krwi, jasnowłosy postanowił się stamtąd zmywać. Wyjrzał za gniazdo. Z jednej strony była przepaść, z drugiej… Skała. Przez cały czas mógł stąd wyjść. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie zrobił tego ze względu na swój odwieczny idiotyzm. Wyszedł z gniazda i powędrował w dół góry po jej łagodniejszym stoku. Był naprawdę zdenerwowany. Już planował jak bardzo złoi skórę Kamijo za to, że tylko się przypatrywał całej scenie porwania. Przez kilka dni żywił się owocami, kąpał się w strumieniu, powodując tym samym, że żadne zwierzę nie było w stanie napić się z niego wody bez uszczerbku na zdrowiu. Woń ulubionych perfum na koszulce od dawna zakłócał odór zeschniętej krwi, potu i sam Bóg wie czego jeszcze, ale z pewnością było to gorsze niż to, czym zwykł pachnieć Hizaki gdy podczas urlopu zostawał sam w domu z meksykańskim żarciem i konsolą. Nie dało się wątpić w jego obecność w Królestwie Gadów. Zawsze było ją czuć w powietrzu – dosłownie dopiero z odległości dwustu metrów.
Już w chwili gdy pojawił się w niezależnym ekosystemie, nad puszczą zaczęła unosić się chmura totalitarnych rządów. Mógł być Panem tego miejsca, jednak Opatrzność miała dla niego inne plany.

          Zrezygnowana grupa poszukiwawcza właśnie urządzała sobie odpoczynek. Kamijo usiłował rozpalić ognisko pod dyktaturą Kaoru, który chciał opiec bagietkę, a Teru opowiadał Masashiemu bajki, by ten w końcu przestał jęczeć i trząść się jak galaretka. Nagle ziemia zadrżała. Na niebie widać było odlatujące pterodaktyle, obok nich zarośla przecinały różne gatunki roślino i mięsożernych stworzeń. Gackt zbladł.
          - Co się dzieje? – zapytał Yuki.
          - Król się zbliża… Tyrranosaurus Rex… - wyszeptał.
          - To ma takie małe łapki? – zapytał perkusista z podnieceniem w głosie.
          - …Tak. – starszy popatrzył na niego katem oka.
          - Ale super. Słyszeliście, że idzie tu tyranozaur?! – zwrócił się do Masashiego i Teru. Gitarzysta posłał mu karcące spojrzenie, kiedy Masashi zamknął oczy i ścisnął jasnowłosego jeszcze mocniej niż do tej pory. Z kamienia zaczęła ściekać strużka niezidentyfikowanej cieczy, co nie uszło uwadze Yukiego. Oprócz tego w powietrzu czuć było okrutny smród.
          - Masashi, czy ty…
          - Nic nie poradzę! – krzyknął rozpaczliwie brunet. – To tylko siusiu…
 Perkusista skrzywił się i pokłonił się Teru, który chyba się modlił, a przynajmniej tak wyglądał.
W pewnej chwili wielki i potężny Tyrranosaurus Rex z kwikiem minął obozowisko. Cała grupa oprócz Masashiego śledziła go wzrokiem. Zapadła cisza.
Zaszeleściły liście.
          - Hizaki! – ucieszył się Kamijo i skoczył między gałęzie i trawy, w kierunku, z którego wcześniej wszyscy uciekali. – Tak się o ciebie martwi…
Tylko tyle zdążył powiedzieć przed tym jak zaciął się z przerażenia.
Stał przed nim. Jego włosy przez krew i kąpiele w przypadkowych zbiornikach wodnych przybrały odcień rudości, nie mówiąc już o stopniu, w jakim były skołtunione. Na brudnej twarzy widniały ślady krwi, a podarta koszulka nadawała całości brutalnego charakteru. Dodatkowo mina Hizakiego mówiła sama za siebie i z pewnością nie było to wzruszenie, że ktoś w ogóle go szukał. Podszedł do Kamijo i spojrzał mu w oczy, wieńcząc tę chwilę znokautowaniem go przy użyciu głowy. Pociągnął go za nogi w stronę reszty.
           - I co, gałgany? Zadowoleni? Kim jestem?
 Zza drzewa dobiegł cichy szept.
          - H-hi-hizakim?
          - Królem dżungli, do cholery! Jazda do domu, mam ochotę na kebaba. – warknął i poszedł przed siebie. Kamijo podniósł głowę.
          - Hizaś! – odezwał się śpiewnie.
          - Czego?!
          - Do domu w drugą stronę…

           

środa, 4 maja 2016

Jurassic Park #1

A więc po blokadzie czasowej i twórczej wracam. Znacie to uczucie, kiedy wszystko co napiszecie okazuje się być do bani? Ja na szczęście już tego nie czuję, heh. Zamykam się już, miłego czytania. Mam nadzieję, że nie zwątpiliście, że wrócę i nadal tu jesteście. Pranie wznowione, miłego czytania ^^

Aha, wielkie dziękuję dla Syo za podrzucenie pomysłu. Serduszkuję z całego serduszka.   
- - - - - - - - - - - - 

          - Dobry wieczór państwu, dzisiaj mamy zaszczyt gościć w naszym studio  znany wszystkim zespół Versailles!
Rozległy się brawa publiczności, która zawsze była, ale nikt nie wiedział po co. Hizaki uśmiechał się, patrząc przed siebie. Teru kopnął go w kostkę, widząc, że lider siedzi w sposób, w jaki kreowana przez niego postać sceniczna nie powinna. Starszy posłusznie zarzucił nogę na nogę i wyprostował się, co wywołało u srebrzystowłosego uśmiech triumfu. Blondyn westchnął, przymykając na chwilę oczy.
       - A więc niedługo wychodzi nowy album! Co będzie jego główną myślą przewodnią?
       - Dziczyzna… - wymamrotał Hizaki. Reszta z wymalowaną na twarzach konsternacją, jak na jakiś znak skierowała spojrzenia w jego stronę.
       - Wczoraj mieliśmy małe spotkanie towarzyskie, jest w dosyć kiepskim stanie…
       - Ty zaraz będziesz w gorszym. – naburmuszony gitarzysta trącił perkusistę czubkiem buta. – Motywem przewodnim jest… Jest… No… Wolność, tak, wolność. Wie pan, ta dzika, młodzieńcza wolność. Chcieliśmy tchnąć trochę życia w nasze kawałki, dlatego następny teledysk nagramy w dżungli. – uśmiechnął się zadowolony z siebie.
        - W dżungli?! – zdziwiła się pozostała czwórka.
        - To jest na żywo, bęcwały.
        - Kurde, faktycznie. – bąknął Masashi. Dziennikarka zaczęła się śmiać, próbując rozładować dosyć ciężką atmosferę. Śmiała się samotnie. Jedyna nie miała świadomości, że to co czeka resztę zespołu wcale ich nie bawiło.
        - Ciekawy pomysł. Żaden zespół visualowy nie zdecydował się do tej pory na takie posunięcie. Czekamy z niecierpliwością.
        - O to właśnie chodzi. Chcemy czegoś nowego.
        - Ty chcesz, my nie. – skomentował Teru z uśmiechem, chcąc widocznie by brzmiało to jak wymownie sugerujący coś Hizakiemu żart.
        - Często zdarzają wam się takie konflikty? – zaśmiała się dziennikarka.
        - Oczywiście, że…
        - Tak! – Masashi prawie wyskoczył z fotela. Yuki zakrył mu usta wystraszony.
        - Nie. Po prostu lubimy się przekomarzać. – perkusista spojrzał na zadowolonego z siebie Hizakiego i uśmiechnął się do dziennikarki. Oprócz nich było tu jeszcze kilka innych zespołów, co dawało nadzieję na to, że ich czas antenowy szybciej dobiegnie końca. Nie pomylili się.
        - Z uwagi na to, że dziś jest dzień szczerości… Czy macie jakąś szczerą wiadomość dla fanów? Może związaną z nowym albumem?
         - Szczerze powiem, że od tej babskiej pozy mam przez pół życia obolałe jaja. I robię to dla was. Dlatego bądźcie z nami, nie zawiedziemy was! – palnął Hizaki, wieńcząc przemowę szerokim uśmiechem.
         - Kamijo…?
         - Narażamy się na gniew potwora, byście nie musieli oglądać reprodukcji Tarzana zamiast normalnego teledysku. Trzymajcie za nas kciuki, proszę. – wokalista ukłonił się i przekazał głos Teru.
         - Nie zawiedziemy was, postaramy się przeżyć – roześmiał się białowłosy. Następny w kolejce był Yuki.
         - To dla nas duże wyzwanie, bądźcie cierpliwi jak Masashi,
         - Nie jestem cierpliwy. – bąknął czarnowłosy. – Tak, to było szczere…
         - Bardzo dziękujemy, brawa! – uśmiechnęła się kobieta. 

***

          - Ciebie do reszty popierdoliło!
          - Jedziemy do A-a-a-a-ma-zoooooooniiiiiiii! – śpiewał długowłosy, zrywając z powieki sztuczne rzęsy.
          - Hizaki!
          - Kto to?
Teru uderzył głową o ścianę. Kamijo poklepał go po plecach.
          - Nie zauważyłeś, że jest jakiś za dobry? Nie psuj tego, życie ci się znudziło? – szepnął. – Po co ci ta Amazonia, księżniczko?
Gitarzysta niczym torpeda znalazł się przy nim. Miał zmyty makijaż z połowy twarzy. Żelaznym uściskiem złapał Kamijo za szyję i spojrzał mu w oczy.
          - Jeszcze raz nazwij mnie księżniczką….
          - Jedziemy do Amazonii… - zacharczał wokalista, usiłując złapać oddech.
To był właśnie ten moment, w którym zdali sobie sprawę, że dyskusja nie wchodziła w grę.
          - Jakie masz plany na ten teledysk? – zapytał Masashi.
          - To będzie tak… Dobrze pomyślałeś z inspiracją Tarzanem, możesz być czymś w rodzaju Jane…
          - A Tarzan…?
          - Zapuszczę brodę.
         - Znowu?
          - Tak. Wiecie ile kosztuje wyjazd do Amazonii?
          - Dla nas to będzie roczny dochód. – skwitował Yuki. – Nadal chcesz?
          - Jednak nie jedziemy do Amazonii. Zrobię wam niespodziankę. – uśmiechnął się.

___________________________

W tamtym momencie jeszcze nikt nie spodziewał się, że po tygodniu obudzą się  w Range Roverze przed ogromną bramą z przewodnikiem, wypowiadającym słowa…
         - Witamy w Parku Jurajskim. Oto moje dzieło, dzieło Gackta…
Wyprzedził ich czarny ciągnik.
         - Zbudował park, a traktora dalej nie ma! – krzyknął zadowolony z siebie Mana-sama i odjechał w siną dal. Gackt zaklął pod nosem. Brama otworzyła się, by mogli wjechać za wysokie ogrodzenie.
         - Park Jurajski?! – wystraszył się Masashi. – Boję się psów, a co dopiero tych gadzin! – zapiszczał, włażąc Teru na kolana. Drobniejszy jęknął boleśnie.
          - Jak nie schudniesz to te gadziny będą się bać ciebie. – skomentował. Yuki zaś siedział skulony między fotelami i grał z wciśniętym między drzwi a nogę Hizakiego Kamijo w łapki. Obaj usiłowali się odstresować. Jedynie starszy gitarzysta patrzył przez szybę zafascynowaniem godnym prawdziwemu pasjonatowi dżungli. Gdy dojechali na miejsce, wyskoczył szybko z samochodu, kopiąc przy okazji wokalistę w czoło. Ten stracił przytomność. Yuki wydał z siebie okrzyk radości spowodowany zwycięstwem w grze, w którą nieprzerwanie grali od kilku godzin. Przerzucił sobie wokalistę przez ramię, by zanieść go do pokoju, do którego prowadził ich Gackt. Był to pokój z trzema małymi łóżkami i jednym podwójnym, które oczywiście zajął Hizaki. Yuki korzystając, że wokalista jest nieprzytomny rzucił go na połowę dużego łóżka. Gitarzysta także postanowił skorzystać, więc skopał bezwładne ciało przyjaciela na podłogę. Popatrzył perkusiście w oczy, gotów do ewentualnego ataku. Ten jednak tylko wzruszył ramionami i zajął pojedyncze łóżko. Kamijo będzie musiał sobie radzić. To nie Sheraton, to przecież Park Jurajski. Najsilniejszy przeżywa. Nie ulegało wątpliwości, kto był tym najsilniejszym. Po jakimś czasie do pokoju zajrzał właściciel parku.
           - Jedzenie macie w lodówce, kuchnia jest za tymi drzwiami – wskazał. – Odpocznijcie, jutro zwiedzamy. Czujcie się jak w domu. – uśmiechnął się i wyszedł. Nikt jednak nie był głodny. Hizaki chrapał rozłożony w poprzek łóżka, Masashi skulił się pod kołdrą, a Teru klął pod nosem na brak Internetu. Kamijo powoli podniósł się z podłogi. Syknął z bólu, rozglądając się wokół.
           - Widzę że znowu z tym śpię?
           - Nie byłbym taki pewien… - mruknął Yuki. Wokalista położył się na wolnym fragmencie łóżka, ostrożnie przesuwając Hizakiego i przykrywając kocem, by nieco go znieczulić. Ten jednak poczuł uginający się pod ciężarem drugiego ciała materac i zaatakował intruza wydając z siebie dźwięk, którego nie powstydziłby się pterodaktyl. Masashi zapiszczał płaczliwie, a Kamijo odskoczywszy, popatrzył na Yukiego.
           - Zmieszczę się obok ciebie? – zapytał cicho, proszącym głosem. Nie chciał kolejnej nocy spędzić na podłodze.
            - Wierzę w karmę, dlatego się zlituję. – westchnął perkusista, przesuwając się. – Ale kołdrę weź swoją.
            - Dzięki.
            - Czekaj! – powstrzymał go głos Masashiego. – Możesz… spać ze mną?
 Cała czwórka osłupiałym wzrokiem patrzyła się na bruneta.
            - Jesteś największy ze wszystkich, nie sądzę żebym się zmieścił.
            - Ale… Ja się boję… - szepnął basista i zaczerwienił się. Hizaki sprawiał wrażenie, jakby właśnie przez tłumiony śmiech gniły mu wnętrzności.
             - W tym momencie to ja boję się ciebie…
             - Proszę! Jak nie przyjdziesz to ja do was przyjdę! Teru mnie nie chce.
             - Ostatnio mnie przygniotłeś!
             - Widzisz?! – zawył rozpaczliwie najwyższy, wyglądając spod kołdry.
             - Idziesz do niego. – Yuki zepchnął z łóżka Kamijo. – Zbieraj karmę – uśmiechnął się szyderczo, po czym ułożył się wygodnie.


Następnego dnia na blondyna czekał trud wyplątania się z objęć basisty. Czuł się dosyć dziwnie. Usłyszał dźwięki dochodzące z kuchni. Wstał i poszedł za hałasem. Łóżko księżniczki było nienagannie pościelone.
            - Hej! – powitał go Hizaki, mieszając jajecznicę. Na blacie leżały trzy połówki skorupek, czwartą miał na głowie
             - Hej, skąd masz takie wielkie jaja?
             - Dar od Boga, hehe – zarechotał gitarzysta, dumnie prezentując swoje męskie wdzięki.
              - Nie teee… - jęknął Kamijo i odwrócił się zdegustowany. – Te na patelni.
              - Znalazłem.
             - Gdzie?
             - Tam. – pokazał palcem w stronę okna. Na parapecie siedział ogromny pterodaktyl. Kamijo wycofał się nieco. Oczywiście Hizaki nie pomyślał, by okno zamknąć. Gad złapał go za koszulkę i szarpnął. Długowłosy krzyknął przejmująco. Kiedy Kamijo rzucił się na pomoc, było już za późno. Stwór odlatywał razem z drącym się gitarzystą.
            - POBUDKA! HIZAKIEGO PORWAŁ PTERODAKTYL! – wykrzyczał, pędząc do sypialni.
            - Nareszcie… - westchnął Teru, nakrywając twarz poduszką. Masashi przeskoczył do łóżka Yukiego, który zaskoczony zwalił się na podłogę.
            - Kogo Hizaki porwał? – zapytał zaspany.
            - Pterodaktyla! Znaczy pterodaktyl Hizakiego porwał!
            - Jaki daktyl…
            - Ptero, kurwa, daktyl!
            - To czym ty się przejmujesz? – zapytał, unosząc głowę i przecierając oczy. Masashi rozpłakał się i pobiegł przytulić się do Kamijo, który westchnął przeciągle.
            - Ubierać się! Musimy mu pomóc. – rozkazał, głaszcząc Masashiego po plecach.



(To be continued, rzecz jasna.)