środa, 15 lipca 2015

Sabotaż (I)

      Dwa zespoły. Dwoje ludzi. I jedno łączące ich uczucie.
Brzmi jak zapowiedź plagiatu Romea i Julii. Tyle że uczuciem nie była miłość, o nie. Gdyby Zero poczuł coś do Meto, ten zapewne odgryzłby mu to i owo, poczym powiesił sobie nad kominkiem niczym myśliwi wieszający trofea wojenne.

         Mia rozsiadł się w fotelu i zabrał się za oglądanie telewizji. Ostatnio nie mógł się oderwać od programów pokroju „Wiem, co jem” oraz audycji Hardkorowego Koksa, gdyż twierdził że były niesamowicie motywujące. Meto obserwował go spod stołu. Nudziło mu się. Miał nadzieję, że odkąd zamieszkają wszyscy razem będzie trochę ciekawiej. Mylił się. Koichi zabraniał mu skakać po meblach i chodzić w durszlaku na głowie. Tak samo zabrał mu jego ulubiony tłuczek. Perkusista czuł się rozgoryczony faktem odebrania mu rodziny przez najlepszego przyjaciela. Różowowłosy trzymał wszystko w komodzie opatrzonej napisem „Nie dla Meto”. Tłuczek, durszlak, przepychaczkę i szczotkę do kibla. Ostatnim perkusista lubił sobie czasem umyć zęby, więc schowanie tego przedmiotu było raczej gestem troski ze strony basisty. Ale wróćmy do Meto.
Perkusista siedział skulony pod stołem i tęsknił za durszlakiem. Tsuzuku spał w pokoju praktykując swoje satanistyczne pozycje. Mia wpatrywał się w stary telewizor, a Koichi usiłował naprawić wentylator młotkiem i taśmą izolacyjną. Jak można się domyślić szło mu dosyć mozolnie. Po dosyć długim czasie siedzenia i wpatrywania się w szklany blat stołu Meto postanowił wyjść. Pogalopował na czworaka do swojego pokoju wyglądającego raczej jak skład szczotek, które perkusista testował na zębach i wykorzystywał do robienia peruk oraz jako symulator kochanki. Założył zrobioną swego czasu z folii aluminiowej spódnicę, żakiet z kapsli i koszulkę z worka na ziemniaki. Pod stertą szczotek i wiader znalazł dwa glanokalosze w niebieskie pająki. Wziął z szafy mopa i był gotowy do wyjścia. Taktyczny mop to przecież podstawa. Opuścił apartament z klasą, ciągnąc za sobą mop. Po drodze zatrzymał go jednak Koichi.
         - Ty chcesz tak wyjść? – zapytał z kpiącym uśmiechem na twarzy.
Meto w odpowiedzi podciął go kijem i zatrzasnął za sobą drzwi. Ruszył przed siebie, szukać nie wiadomo czego.

           Tym czasem w podobnych warunkach żył Zero. Żadnych małych przedmiotów na widoku, reszta domowników koniecznie w ciasno związanych włosach. Większość mebli spryskana sprejem odstraszającym zwierzęta, a podłoga myta wodą z dodatkiem cytronelli. Basista miał jedną niebezpieczną przywarę. Obgryzał i lizał wszystko co się da. To co się nie da też. Karyu, Hizumi i Tsukasa zdecydowali, że zamieszkają razem, by łatwiej było upilnować basistę, mieszkanie oraz wzajemne bezpieczeństwo. I udało im się to całkiem nieźle. Zero od pewnego czasu gryzł tylko kalosze kupowane specjalnie z myślą o nim w sklepach z chińską tandetą za grosze. Do pewnego momentu, w którym odkrył dobry kawałek ściany. Właśnie zajmował się obgryzaniem jej i myśleniem o tym, jak bardzo jego życie jest złe i niesprawiedliwe, że musi zajmować zęby tą niesmaczną gumą, a przysmaki pokroju gipsu zostały mu odebrane przez Karyu z jego sprejem o smaku surowego karpia. W całym domu śmierdziało rybą i Tsukasą. Tsukasą, ponieważ perkusista był typem niezdolnym do wszechstronnego korzystania z łazienki. Do kąpieli namawiał go Hizumi. Kijem hokejowym. Mimo to, jeśli Tsukasa był w pobliżu nie dało się o tym nie wiedzieć.
        - SPACER! – krzyknął Zero, odgryzając kawałek różowego kalosza.
        - I tak nie poruchasz! – krzyknął z łazienki Tsukasa. Chwilę później słychać było uderzenie kijem w płytki.
        - Do wanny, chodząca szambiarko! – krzyczał Hizumi wymachując kijem i wiadrem.
Basista schował dziecięcy bucik za pazuchę i opuścił apartament. Po drodze wpadł na sąsiada w żakiecie z kapsli.
        - Am, am. – zachwycił się Zero. Meto spojrzał się na niego i przyjął pozycję do walki mopem. – Laleczka być spokojnie!
Meto przeciął mopem powietrze i wydał z siebie gardłowy pomruk. Wiedział, że stosunki sąsiedzkie między Mejibray, a D’espairsRay nie wyglądały zbyt dobrze i starał się strzec swojej dumy.
        - Jak oni cię traktować? – zapytał Zero, odwracając się, by mieć pewność że drzwi są zamknięte. Meto przekrzywił głowę i usiadł na podłodze.
        - Meto nie skakać po meblach. Meto nie biegać tłuczek. Meto kochać tłuczek! Meto nie biegać durszlak. Meto nie dręczyć Tsuzuku… Meto mieć dość! – perkusista zgniatał w dłoni rąbek aluminiowej spódniczki. – Ty mieć podobnie? – spojrzał na niego smutno, niechlujnie wymalowanymi, a raczej wymazanymi oczami. Makijaż, mimo że był całkiem świeży, wyglądał na celowo rozmazany. Oprawa oczu Meto była całkowicie czarna, oczywiście odpowiednio roztarta. Dodatkowo doklejone sztuczne rzęsy o długości kilku centymetrów i usta sprawiające wrażenie, jakby malowała je pięcioletnia makijażystka próbująca raczej nakarmić bruneta pomadką niż je pomalować. Na uwagę zasługiwały również trzy, tapirowane kiteczki na głowie perkusisty. Tak, trzy. Na czubku głowy i po obydwu bokach. Romantyczna fryzura, jak by nie patrzeć. Dawała mu look w stylu „Gnijącej panny młodej”.
           - Tak! Nie obgryzać, nie lizać! Mieć dooooosyć! – Zero otrzepał się, opadając na podłogę naprzeciwko Meto. – Zero chce zemsty… - syknął sam do siebie.
           - Meto chce pomóc Zero, jak on pomoże Meto. – odpowiedział mu perkusista, wplatając palce w mop.
           - Chodź! – Zero pociągnął go za kiteczkę i pobiegł po schodach. Zaprowadził nowego znajomego kilka pięter niżej, do jakiegoś ślepego zaułka. Posadził go na podłodze.
           - A więc… - zaczął.

Kilkanaście minut później, apartament Mejibray.
       Blondyn wpatrywał się w ekran, na którym prowadząca program rozpływała się na temat tego, jakie płatki zbożowe najlepiej kupować i które są najzdrowsze. Nagle coś wydało z siebie pstrykający dźwięk, a telewizor zatrzeszczał. Staromodne pudło poruszyło się.
 
         - Meto, zostaw ten telewizor... - westchnął gitarzysta. 

         - Meto wyszedł z domu. - oświadczył Koichi, dosiadając się do przyjaciela. - A co chciałeś? 

        - To w takim razie co rusza telewizorem...?
 
        - Tsuzuku, zostaw to... - mruknął Koichi z rezygnacją w głosie. 

        - Co? - wokalista wyjrzał z kuchni brudny od mąki. Nagle coś huknęło i wysiadł prąd w całym apartamencie. Wszechobecna cisza opanowała pomieszczenie. 

       - COŚ RUSZA TELEWIZOREM! - zapiszczał Mia. 

       - Cię robił. - odparł Tsuzuku, klepiąc wałek. 

       - Masz na ryju. - dołączył się Koichi. Chwilę później parsknęli śmiechem przez własny idiotyzm. 

       - Tja... Nic nie rusza. - uspokoił się gitarzysta. Zaraz potem telewizor zadrżał, a na jego ekranie włączył się film. Studnia, a ze studni wyczołgiwała się kobieta. Szła w stronę ekranu, szła, szła, aż ekran zgasł. Słychać było jakby coś spadło z telewizora na podłogę, ale dźwięk zagłuszył drący się Mia.  Ekran zaczął śnieżyć, oświetlając postać w białym prześcieradle z czarnymi włosami osłaniającymi twarz idącą w stronę kanapy. Tsuzuku rzucił wałkiem, na co postać zaczęła krzyczeć. Nagle telewizor zgasł. Kiedy prąd powrócił, rzeczona Samara Morgan właśnie wynosiła z apartamentu telewizor. 

        - Złodzieje! - krzyknął Koichi. Tsuzuku rzucił wałkiem w kobietę, ale już jej nie było. Wróciła się po przedłużacz, odrzuciła celnie wałek, trafiając wprost w czoło pierwotnego zamachowca i zatrzasnęła za sobą drzwi.
        - Nie mamy telewizora… - jęknął Mia.
        - I podpieprzyła nam go cyganka, która wyszła z telewizora w prześcieradle. – dodał Koichi.
        - Ale upiekłem ciasto.  – Tsuzuku wzruszył ramionami.
        - Chodźmy się nażreć. – Mia machnął ręką, odrzucając na tę chwilę wszystkie diety i ćwiczenia.

         Meto zbiegł z telewizorem do tymczasowej bazy. Odgarnął włosy do tyłu i wyplątał się z prześcieradła. Przybił z Zero piątkę. Podniósł telewizor do góry i wykonał taniec radości.
         - Po co telewizor? – zapytał Zero, przejmując urządzenie. Meto prychnął.
         - Okup. Tłuczek. – bąknął perkusista. Wyższy pokiwał z poszanowaniem głową. – Meto mieć pomysł na twoje ludzie.

Godzinę później, apartament D’espairsRay.
       - Tsukasa, gnoju śmierdzący! – wrzasnął Hizumi zdenerwowany.
       - Umyłem się. Czego chcesz?
       - Właśnie w tym rzecz! Teraz śmierdzi cała łazienka! – wokalista złapał się za głowę i zaczął nerwowo ciągnąć się za ciemne włosy. Perkusista aż zanurkował w swojej pasze.
       - Kłamiesz. Nie śmierdzi.
       - Ty po prostu już się uodporniłeś… - jęknął brunet cierpiętniczo. Zapadła cisza. Nie na długo.
        - Ale powąchaj sam! Nie śmierdzi! – Hizumi wywrócił oczami.
        - Daj spokój. Śmierdzisz jak dupa rumuńskiego menela i koniec! – wykrzyczał i zbliżył nos do pachy współlokatora. – O Anielko… Nie śmierdzisz! – przybliżył się ponownie.
        - A może to ty! – podniósł głos Tsukasa i powąchał pachę wokalisty. – Jednak nie.
        - Co tu się… - zdziwił się Karyu, stojący w drzwiach z bezgłowym pstrągiem w dłoni. Patrzył uważnie na kolegów wąchających sobie pachy. Ci podbiegli do niego i obwąchali także jego. Gitarzysta wyrwał się i chlasnął brunetów rybą po twarzach.
        - On śmierdzi. – skrzywił się Tsukasa.
        - Ale rybą. Nie tobą. W łazience wali tobą.
        - Może mi któryś powiedzieć, o co wam do cholery chodzi? – zbulwersował się Karyu i odłożył ryby na blat w kuchni.
          - W łazience się coś wydarzyło. Chodźcie.
Hizumi poszedł w stronę owianego smrodem gnijącego brudu miejsca, a za nim pozostali. Od wejścia uderzył ich obrzydliwy odór. Weszli do środka z zakrytymi nosami i ustami. Wokalista zapalił światło, a w oczy rzuciła mu się pełna czarnej, brudnej wody wanna. Zadrżał. Powoli, najwolniej jak umiał kroczył w stronę prawdopodobnie źródła smrodu. Przez myśli przebiegały mu obrazy ze wszystkich horrorów jakie w życiu oglądał. Spekulował co do dalszych wydarzeń i dawało to przewidywane efekty. W połowie drogi dzielącej drzwi wejściowe i wannę był już do tego stopnia rozdygotany, że Karyu wolał go wyręczyć. Przepchnął wokalistę z całej siły i podszedł do wanny. Hizumi jednak dopadł go i szarpnął do tyłu.
          - Won, ryby głosu nie mają.
Kontynuował dramatyczną wędrówkę. Pochylił się nad wanną, przyglądając się konsystencji cieczy, jaka ją wypełniała. Zdawało mu się, że przez chwilę błysnął mu w niej zarys jakiejś sylwetki. Zmrużył oczy i przyjrzał się jej. Pochylił się niżej. Wtem jasne ręce wyłoniły się z wody i wciągnęły głowę mężczyzny pod powierzchnię. Tsukasa zaczął piszczeć i podskakiwać z przerażenia. Karyu wywrócił oczami i pociągnął za słomkę do napojów wystającą w pewnym miejscu z wody. Chwilę później wyłonił się z niej człowiek. Umazany szlamem i jakąś inną kleistą substancją. Uderzył Karyu w twarz i wybiegł w popłochu z mieszkania, po drodze zabierając telewizor.
          - Pierdolone cygany! – warknął gitarzysta. Wybiegł przed mieszkanie, ale było już za późno. W tym samym czasie na wycieraczce naprzeciwko stał Mia.
          - Znajdę cię i zabiorę ci ten telewizor. Słyszysz?! – krzyczał blondyn, popijając z kieliszka sok pomidorowy zmieszany z wódką.
          - Chwila… Wam też ukradli? – zwrócił się Karyu do jednego ze znienawidzonych sąsiadów.
          - Też? Też był u was jakiś psychol i zarąbał wam telewizor?
          - Tak! I bawił się w rekonstrukcje horrorów.
          - Zemsta będzie słodka. Co powiecie na małą kooperację? – uśmiechnął się gitarzysta D’espairsRay do kolegi z Mejibray.
           - Brzmi nieźle. – blondyn odwzajemnił uśmiech.

__________________________
Przybywam z dwustrzałowcem, jej!

W sumie to nie mam nic do powiedzenia, prócz tego że bardzo miło czyta się komentarze. Zachęcam do przejrzenia dotychczasowych obywateli Psychiatryka.



Jak by kto chciał, to w sekcji "Dział Reklamacji" pod Tablicą informacyjną jest link do mojego profilu na fb. Chętnie poznam nowych ludzi, zapraszam do zapraszania ^-^ 



                                                                   No, z niektórymi chętnie pojadę na obóz :D
       

sobota, 11 lipca 2015

SPA

„SPA
         Spółka Popierdolonych Artystów”

W ofercie
v  Masash z peelingiem cukrowym
v  ManiTeru i PediTeru
v  Hizakupunktura
v  Deyukipilacja
v  Kamijąpiel błotna
Gwarantujemy stuprocentowe zadowolenie!

    
         Kyo spojrzał na ulotkę daną mu przez jakiegoś dzikiego transwestytę. Popatrzył na nią na wszystkie możliwe sposoby próbując znaleźć związek między usługami SPA a militarną szatą graficzną reklamy. Rzucił okiem w stronę mężczyzny, który nie przejmując się, że był w spódniczce ostentacyjnie drapał się po jajach. Prosta grzywka, długie, jasne i kręcone włosy, sztuczne rzęsy, mocno umalowane oczy i… jedno oko, które zaglądało człowiekowi do duszy, telepiąc się niezależnie od drugiego, raz na prawo, raz na lewo, niczym tabun pijanych gości na weselu. Do tego należy dodać skarpetkę wystającą zza dekoltu i umięśnione ramiona. Odwrócił świstek gładkiego papieru. Na odwrocie widniał wielki napis wytłuszczonym drukiem, przyozdobiony różowym moro.

           Dla pierwszych klientów -90%!

Brzmiało kusząco. Prawdopodobnie właśnie to skłoniło wokalistę do wciśnięcia ulotki do portfela, pomiędzy prezerwatywę, a zdjęcie Die z podstawówki. Wsiadł do autobusu i pojechał na rutynową próbę. Kiedy wszedł do środka, prawie od razu zaatakował wszystkich świeżą informacją.
         - Zabieram was w fajne miejsce dzisiaj po próbie. – oświadczył bez powitania.
         - Idziemy do burdelu? – Die wyjrzał zza fotela.
         - Idziemy do piekarni! – Kaoru uderzył czerwonowłosego Antoinette v37 w głowę.
         - Nie… i nie. Z kim ja żyję… - wokalista przeczesał włosy ręką i odstawił torbę na stół. Shinya chwilę później brutalnie go podciął i cisnął w niego torbą.
         - Nie widzisz, do cholery, że to umyłem?! – zapiszczał i pochylił się nad Kyo. Zaraz jednak zgiął się jeszcze bardziej, sycząc z bólu i upadł obok.
         - Oczy Ważki! – ucieszył się Toshiya. Wzrok wszystkich członków zespołu powędrował na trzymającego się za krocze perkusistę.
         - Czy ty mu właśnie zgniotłeś… - zapytał Kaoru.
         - Tak! – zawołał uradowany basista. – Zrobiłem mu Oczy Ważki.
         - Oczy Ważki? A czemu tak? – zdziwił się lider.
         - Bo ciągniesz za genitalia, a ofierze oczy wychodzą jak ważce. – wyjaśnił Toshiya.
Zapadła całkowita cisza. Oczy Ważki były idealnym zwieńczeniem całej głupoty tworzącej wówczas Dir en Grey. – Przy Skorpionie ukręcasz, a przy Słoniu zgniatasz.
Shinya z furią podniósł się i chwycił basistę za genitalia, wykręcając dłoń o trzysta sześćdziesiąt stopni. Toshiya jęknął i runął na podłogę.
        - Możecie się przestać obmacywać? – zaproponował Kaoru, odgryzając kawałek bagietki.

***

Kaoru, Die, Toshiya i Shinya szli gęsiego za Kyo, szukającym adresu z ulotki. Skręcił w stronę oliwkowego pawilonu. Stał przed nim niewielki czołg, terenowy samochód i kilka wojskowych skrzyń. Nad blaszanymi drzwiami zawieszony był wielki, czarno-biały szyld z napisem „SPA”.
Poniżej, drobnym maczkiem zapisano rozwinięcie skrótu.
„Spółka Popierdolonych Artystów”
          - SPA? Zabrałeś nas do SPA? – zapytał lider, łapiąc Kyo za ramię.
          - Przyda się nam trochę relaksu, nie? – uśmiechnął się. Reszta już szarżowała do środka.
          - A czy to nie jest… pedalskie? – skrzywił się Kaoru.
          - A czy łapanie się nawzajem za jaja jest mniej pedalskie? Czy posiadanie pełnej szafy kosmetyków do włosów jest mniej pedalskie? – wokalista uśmiechnął się pobłażliwie i wszedł do środka. Kaoru wzruszył ramionami i poszedł za nim. Przywitała ich uśmiechnięta recepcjonis…ta. Tego faceta Kyo doskonale kojarzył. Uśmiechał się do nich, zdejmując nogi ze stołu i układając spódniczkę tak, by nie wystawał spod niej materiał bokserek.
          - Dzień dobry! – przywitał się, odsuwając od siebie witającego się Shinyę. – Widzę, że szanowny Kyo nie zbagatelizował sprawy. – wyszczerzył się.
          - Dzień do… Chwila. Skąd znasz moje imię?
          - Jak to, skąd? Ciebie na ulicy nie poznać? Ja jestem Hizaki.

         - Ten Hizaki? Rany boskie, na zdjęciach wyglądasz ładniej. – Kyo przeczesał włosy palcami. Shinya spiorunował go wzrokiem. Wiedział, że się znali, ale nie spodziewał się, że i on pozna gitarzystę.
         - Dlaczego założyliście to… - zaczął Kaoru, jednak Hizaki uciszył go lufą kałasznikowa przyłożoną do czoła.
         - Nie czas na rozmowy. – syknął. – Jestem w pracy. Dajcie mi pracować. – urwał.
– BACZNOŚĆ! – krzyknął nagle, prostując się. Pięciu mężczyzn odruchowo podskoczyło i poszło w ślady księżniczki. – Pokryj, wyrównaj. – dodał. W tej chwili zza niego wyłonił się uśmiechnięty Kamijo. Położył Hizakiemu rękę na ramieniu. Ten jednak zamachnął się do tyłu, uderzył go w twarz, odwrócił się i zakładając dźwignię na rękę, powalił.
         - Jeszcze jeden taki numer i będziesz musiał sobie nastawiać szczękę! – ryknął długowłosy.
         - No już, dobrze… Nie męcz tak naszych jedynych klientów. – powiedział cicho, podnosząc się. – Witam, witam, a kogo my tu mamy? – ucieszył się.
         - Pracuj, głąbie! Na pogaduszki przyjdzie pora!
         - No dobrze. – Kaoru usiadł na jednej ze skrzyń przy stole i przyjrzał się ulotce. – Ja bym skorzystał z „Kamijąpieli błotnej”. – stwierdził po krótkim namyśle.
         - A ja z „Deyukipilacji”. – stwierdził Die, spoglądając liderowi przez ramię. Hizaki popatrzył się na niego, przekrzywiając głowę. – No co? Trzeba jakoś wyglądać w bikini.
         - Pedał. – długowłosy wzruszył ramionami i podciągnął wyżej spódniczkę.
         - Czuję, że „Masash” jest dla mnie. – oświadczył Toshiya.
         - Mnie się podoba „ManiTeru i PediTeru”. – perkusista wskazał palcem na ulotkę.
         - Pedał. – podsumował go Hizaki, skrobiąc blat stołu czerwonym tipsem. – O, Kyo! Idziesz do mnie na akupunkturę! – ucieszył się. Kyo przeklinał w tym momencie całe swoje życie.
          - Welcome to Versailles… - Kamijo skłonił się i teatralnym gestem zaprosił gości na salony.

***

          - Ciao! – przywitał się srebrzysto włosy i podbiegł do Shinyi. Złapał go za ręce i obejrzał paznokcie. Pociągnął go na krzesło, nalał wody do masażera stóp i usiadł po przeciwnej stronie stolika.
          - Co u ciebie? – zapytał rozpromieniony, umieszczając dłonie perkusisty w małej miseczce.
        - Nic specjalnego, Kaoru biega z bagietkami jak dawniej.
        - Bardzo was Hizaki męczył?
        - Nie… Tak. Nie wiem w zasadzie. – Shinya zastanowił się przez chwilę, po czym skierował wzrok za okno. Teru nucąc jakiś kawałek Kyary Pamyu Pamyu zaczął zajmować się tym, czym miał się zajmować. Po godzinie paznokcie blondyna przyozdobione były różowymi delfinkami na niebieskim tle. Spojrzał na nie, po czym przeniósł wzrok na zadowolonego Teru.
        - Hybryda. Nie zmyjesz za szybko. – rozpromienił się gitarzysta. Chwilę później leżał na podłodze cierpiąc na Oczy Ważki.

***

        - Witaj, Die! Co kosimy? – zaszczebiotał Yuki, uśmiechając się od ucha do ucha.
        - Wszystko co się da!
Uśmiech Yukiego nieznacznie zmalał, co nie uszło uwadze gitarzysty.
        - Mówiłem, że co się da. Chcę zachować resztki godności.
        - Stary. Jesteś tu. Nie masz już godności. – oświadczył poważnym tonem Yuki i zaczął przygotowywać plastry z woskiem. – Teoretycznie rzecz biorąc, po wizycie w SPA żaden z nas nie jest już stuprocentowym facetem. – przeszedł koło okna. Nagle zza rzeczonego okna wyłoniła się muskularna ręka i przydusiła perkusistę.
       - Chyba wy. – Hizaki wyjrzał spod parapetu i otrzepał perfekcyjnie zakręcone włosy z nasion trawy. Poprawił spódniczkę i popatrzył na zaskoczonego perkusistę. – Ja się czuję jak prawdziwy ogier. – mruknął.
       - Chyba ogr! – krzyknął Kamijo z pokoju obok, machając do blondyna.
Yuki powoli zamknął okno i przekręcił klucz w drzwiach.
        - On jest wszędzie. – odetchnął. Rozmieszał wosk i rozłożył plastry na blacie przy fotelu, na którym siedział Daisuke. – Rozbieraj się.
Kiedy Die zrobił, co szatyn mu kazał, plastry w mik pokryły całe jego ciało.
Później było słychać już tylko pisk.

***


Wrzeszczenie gitarzysty Dir en Grey obudziło Masashiego, który poświęcał swój czas popołudniowej drzemce. Rozejrzał się po gabinecie. Wszystko było tak oczojebnie różowe, że basista nie za bardzo wiedział jak funkcjonować. W imię przegranego zakładu musiał nosić lateksowy, opinający kostium w panterkę. Nie łamał rozkazu, gdyż założył się z samą księżniczką o to, kto potrafi beknąć dłużej. A księżniczki nigdy nie przegrywają. Świadczył o tym także wystrój gabinetu. W zakupionym pawilonie znajdowało się pięć sal połączonych przedpokojem. Kiedy trzy normalne zostały w mgnieniu oka zarezerwowane przez Kamijo, Teru i Yukiego została jedna różowa, a druga przypominająca swoim charakterem salę tortur. Oczywiście, że Hizaki zapragnął zakładu. Masashi także nie był przeciwny, gdyż uważał, że uda mu się wypierdzieć dzwonek Nokii i zagnie tym gitarzystę. Długowłosy był jednak nie do złamania i uraczył zmysł węchu i słuchu Masashiego wypierdzianym „The Revenant Choir”.
Swojemu wyczynowi zawdzięczał możliwość dodatkowej stylizacji salonu Masashiego i oczywiście własnego. Jeżeli chodzi o gabinet masażysty, to Hizaki zdecydował się na zastosowanie wściekłych odcieni różu, piórek i jednorożców. Basista nie dawał za wygraną w dziedzinie stroju i codziennie przychodził do nowej pracy w kreacji scenicznej. Dlatego właśnie strój był przedmiotem następnego zakładu. Teraz Hizaki był w pełni usatysfakcjonowany.
          - Toshiya? Ty tu? – zdziwił się Miwa, poprawiając nogawkę silikonowego kombinezonu.
          - Tak, ja tu. Kyo znalazł ulo… Masashi, a cóż to za taktyczne wdzianko? – parsknął śmiechem Toshiya.
           - Nie podoba się? To dobrze, bo mi też nie. – wymamrotał wyższy. – Rozbieraj się, nakładaj papierowe gacie i leżeć. – polecił. Toshiya posłusznie wykonał wszystkie czynności, a Masashi zaczął rozprowadzać na jego skórze drobnoziarnisty kosmetyk. Mężczyzna w pozycji horyzontalnej przymknął oczy i westchnął zrelaksowany.
           - Nadajesz się… Przez Hizakiego tu jesteś?
           - Tak. Czynię swoją powinność w stroju dzikiej pantery przez tego udręczonego jełopa.
Tu z szafy wyskoczył udręczony jełop.
           - No proszę. Obgadujecie mnie na zmianę. – długowłosy zakręcił batem w powietrzu, po czym strzelił z niego wprost w Masashiego. – Tresowane zwierzęta są posłuszne. – uśmiechnął się i wyszedł, zostawiając basistę z wyzwiskami uparcie cisnącymi mu się na usta.

***

           - Kaoru, bagietki nie potrzebują kąpieli błotnych! – jęknął Kamijo, zatrzymując kolegę przed wielką balią z błotem.
         - Pozwę was o rasizm. Dlaczego Antoinette nie może tu wejść? Bo co? Bo zanieczyści błoto? A co, przepraszam, drugi człowiek to już może, nie?
          - Antoinette… Jest bułką. – wokalista przeczesał włosy z rezygnacją. Przymknął oczy, próbując opanować nerwy spowodowane własną bezsilnością i bezradnością w zaistniałej sytuacji.
           - I dlatego każdy ją dyskryminuje? Nie może iść na basen, do kina, SPA tylko dlatego, że jest bułką? Pierdolę takie życie! – krzyczał lider Diru.
Kamijo westchnął głośno. Nie wiedział już jak przetłumaczyć Kaoru, że pod chrupiącą skórką nie ma absolutnie nic poza jasnym miękiszem.
           - Wchodź już z tym, jak cię to zadowoli… Nie mam już siły… - jęknął.
           - NIE TRAKTUJ JEJ PRZEDMIOTOWO!
           - Cicho… Właź z nią do tej wanny i bądź cicho. – blondyn wywrócił oczami. Gitarzysta wyjątkowo posłuchał go i od razu wykonał polecenie. Kamijo dumny z przynajmniej częściowego zwycięstwa zabrał się za korektę tekstów w pokoju obok. Kilka minut później usłyszał wołanie Kaoru. Potraktował je poważnie dopiero po upływie dziesięciu minut. Zwlókł się z fotela i zajrzał do salki z wanną.
           - No co?
           - Już za późno… Antoinette bardzo chciało się do toalety… - Kamijo wytrzeszczył oczy. – No i chyba zrobiła kupę. – gitarzysta zrobił minę niewinnego kociątka.
           - Czy ja ci, kretynie, nie mówiłem, że to błoto jest wielokrotnego użytku?! – wrzasnął wokalista.

***
           Siedząc pod drzwiami gabinetu Hizakiego i czekając na niego, Kyo przychodziły na myśl straszne rzeczy. Zaczął obgryzać sobie nadgarstek, gdy zobaczył, że zabrakło mu paznokci. W końcu akupunktura wiąże się z pewnego rodzaju bólem, a Hizaki był jego wcieleniem. Pseudonim „Hizaki” można było tłumaczyć jako ucieleśnienie bólu.
           - Dlaczego obrabiasz sobie ręce? – zapytała długowłosa istota siedząca obok Kyo. Niższy podskoczył z piskiem i odsunął się od gitarzysty. „Czyli zaraz się zacznie…” pomyślał. – Zapraszam cię do środka. – jasnowłosy uśmiechnął się szatańsko i uchylił przed Kyo pancerne, ciężkie drzwi. Wokalista na drżących nogach powstał i niepewnie wszedł do środka. Kiedy jarzeniówki zawieszone na ciężkich, tłukących się o siebie łańcuchach rozbłysły białym, nadzwyczaj intensywnym światłem przeraził się nie na żarty. Pierwszym, co rzucało się w oczy była żelazna dziewica stojąca na podwyższeniu w centrum gabinetu. Dookoła znajdowały się jedynie metalowe skrzynie z przyrządami do mordowania akupunktury. Wykonał pierwszy krok.
            - Czuję się jak w jakimś niskobudżetowym horrorze. – stwierdził.
            - Spokojnie, nie pracuję nad modyfikacją kodów genetycznych jadowitych pająków, szarańczy, nie hoduję rekina ośmiornicy ani morderczych pomidorów. Sushi też nie robię.* - zapewnił Hizaki, ciepło się uśmiechając. o dziwo. Ciepły uśmiech w jego przypadku zwykle kojarzył się z rozpaloną do czerwoności podkową odciśniętą na twarzy delikwenta. Tym razem jednak to na twarzy królewny widniał najprawdziwszy wyraz emocji bez cienia złośliwości. Być może można było w nim tylko odnaleźć cień kpiny, ale widoczny był postęp. Otóż gitarzysta pierwszy raz od dawna nie wyglądał, jakby chciał kogoś zabić. Podszedł do żelaznej dziewicy, pociągnął za niewielką dźwignię. Narzędzie tortur rozsunęło się, ukazując wyściełane miękkim skajem wnętrze.
            - Siadaj. – polecił mężczyzna w spódniczce, ściągając marynarkę.
            Kyo wcale, a wcale nie spodziewał się takich pozytywnych wrażeń. Musiał przyznać, że gitarzysta naprawdę znał się na rzeczy i sprawił mu tylko tyle bólu ile było konieczne, a może i nawet mniej. Kiedy wyjął mu już wszystkie igły, czy jak to tam zwą, odszedł i sięgnął po coś do skrzyni. Odwrócił się i rzucił w stronę Kyo jakiś przedmiot. Wokalista złapał go, czując rozlewający się po wewnętrznych stronach dłoni ból.
             - Naciąłeś się! -  roześmiał się Hizaki, zadowolony, że udało mu się wykorzystać nabyte odruchy drugiej osoby do swojego kanonicznego już żartu z rzucaniem kaktusa.  – Akupunktura, dziwko! – śmiał się demonicznie. Kyo cisnął w niego kaktusem i opuścił gabinet. Tak właśnie kończą się wizyty w przypadkowych, niesprawdzonych miejscach.
            Nigdy więcej – powiedział sobie w duchu


_______________________________________

 Jestem z powrotem, przeżyłam!
Masa inspiracji. Byłam jedna na 30 chłopa. Od razu mówię, że samo opowiadanie już zawiera wiele rzeczy, które zdarzyły się na tej patoli zwanej obozem. Jak na mnie, to nie było mnie dość długo... Postaram się to wynagrodzić. Ale nie obiecuję niczego, bo jak zaczynam obiecywać to zawsze coś wypada.
Kogo zamknąć w psychiatryku w następnej kolejności? Mamy już Hizasia i Kaoru. Kandydatów jest masa. 


A, oczywiście. Zapomniałam, nah.
Dziękuję za życzenia odnośnie miłych wakacji :D
Saggie, mam nadzieję że czekoladki smakowały :)