sobota, 30 maja 2015

This is war!

      Pot spływał po twarzy jasnowłosego wokalisty. Wytężał wszystkie mięśnie w całym swoim ciele, by pokonać srebrzystowłosego. Walczył, by pozycja jego przedramienia była stała i niemożliwa do poruszenia. Zacisnął zęby z całej siły i usiłował przezwyciężyć upartość gitarzysty. Teru wywrócił tylko oczami.
      - Starasz się, ale… - słychać było tylko głuche uderzenie pokonanej kończyny Zina o blat stołu. – znudziło mi się już. – westchnął, jak gdyby nigdy nic. Masashi i Yuki skrzywili się ze współczucia. Co, jak co, ale dźwięk nadgarstka blondyna uderzającego o drewno był dosyć spektakularny i budził pewne obawy.
      - Ale… Jak, do cholery? – zapytał Zin, oglądając swoją rękę.
      - Może i wyglądam drobno, ale pozory mylą. Słodkie z ciebie chucherko, młody. – gitarzysta posłał mu uroczy uśmiech i zmierzwił jasne włosy.
      - Zamknij się, antyku.
      - Serio, Teru. Ty byłeś najmłodszy i nie miałeś tak przesrane jak on… - pouczył Masashi gitarzystę.
      - Spadaj, czarna wdowo, nie jesteś aż tyle ode mnie starszy żeby mnie pouczać. – Teru wstał i poszedł pewnym krokiem przed siebie, ignorując tabliczkę ostrzegającą przed śliską podłogą.
     - Ostrożnie… - zaczął Masashi.
     - Nie mów mi jak mam ży…yć! – białowłosy pojechał na podeszwie o metr do przodu, resztę ciała pozostawiając za sobą na podłodze. – Pierdolona karma… - syknął gitarzysta.
     - Zin, pogódź się że jesteś cienki. – zaśmiał się Yuki, totalnie ignorując sytuację. Zin łypnął na niego spode łba.
      - Może i siłą cię nie pokonam… - zaczął, wstając i dotykając umięśnionych barków perkusisty. – Ale kondycją i skocznością… Nie masz szans. – wyszczerzył się.
      - Ze mną zadzierasz? – Yuki przekrzywił głowę, a jego oczy stały się jeszcze węższe niż w rzeczywistości. Masashi podawał właśnie Teru rękę, ale kiedy spojrzeli na Yukiego, zamarli. Ten śmiertelnie poważny ton oznaczał u perkusisty nieopanowaną wolę walki. Wiedzieli, że był gotów na zakład, który mógł być niezwykle poniżający.
      - Zadzieram. Boisz się?
      - Yuki niczego się nie boi. – parsknął szatyn w odpowiedzi.
      - Oprócz pająków, ciasnych pomieszczeń, kobiet, ciemności… - zaczął Teru.
      - Cicho.
      - Koni, krów, wody, Hizakiego, os… Stary, nie zapomnę jak mi wskoczyłeś na ręce kiedy… - kontynuował Masashi, do momentu w którym jego krocze zostało brutalnie potraktowane kolanem perkusisty. Jęknął cicho i upadł na podłogę obok Teru.
      - A więc… - blondyn rzucił w stronę wroga skakankę, którą wyciągnął nie wiadomo skąd. – Pokaż na co cię stać, wapniaku.
      - Nie jazgocz, młody bo tatuś przetrzepie ci dupę.
      - Co przetrzepie? – roześmiał się Teru. Reszta popatrzyła tylko na niego z politowaniem. Spoważniał.
      - Masashi, odliczaj.
Czarnowłosy poderwał się z posadzki i stanął na baczność, Teru zaraz po nim.
     - No to… Gotowi... – skakanki czekały już na pozycjach. – Start!
Całe piętro zadrżało. Zin skakał jak worek ziemniaków, uderzając głośno stopami o podłogę. Yuki zaś z gracją wykonywał każdy skok, a jego twarz wyrażała wielkie skupienie.
Przy siedemdziesiątym wyskoku do pokoju wszedł Hizaki. Miał na sobie wojskowe buty i mundur, a pod pachą trzymał replikę karabinu maszynowego. We włosach gitarzysty znajdowało się mnóstwo rozkładających się liści, suchych igieł posklejanych ziemistą substancją, a na okrągłej twarzy widoczne były ślady kamuflażu. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na lidera zespołu. Duma nie pozwalała mu, by pozwolić się zignorować.
     - W SZEREGU ZBIÓRKA! – krzyknął grubym, męskim głosem, uderzając karabinem o podłogę.
     - Sto jeden, sto dwa…
Hizaki przeładował replikę i wystrzelił kilka plastikowych kulek wprost w tyłek Masashiego. Ten jednak podrapał się tylko po pośladku i liczył dalej.
     - REKRUCI! – krzyknął i pociągnął za skakankę Yukiego, który z hukiem runął na ziemię.
     - Hizaki, musiałeś to spieprzyć? Przegrałem zakład…
 Zin zaczął tańczyć jakiś afrykański taniec wokół leżącego na podłodze przegranego. Rzucił się na nowo przybyłego gitarzystę, by go uściskać.
     - Kapralu, wypierdalać. – polecił. Zin odsunął się i spojrzał krzywo na przyjaciela. – Baczność, rekruci! – krzyknął lider i wycelował replikę tym razem w krocze Masashiego. Pół magazynku zakończyło swoją drogę odbijając się od spodni basisty.
     - Co ja wam wszystkim zrobiłem?! – zawył brunet i zgiął się wpół z bólu.
Kiedy w strachu przed podzieleniem losu towarzysza cała czwórka stała w równym szeregu, Hizaki zaczął przechadzać się po pokoju.
      - A więc sprawa wygląda tak… - zaczął. – Wziąłem udział w pokazie mody w roli projektanta. Potrzebuję modelki, która będzie możliwie jak najwyższa. – jego spojrzenie powędrowało w stronę najbardziej poszkodowanego mężczyzny spośród nich. 
      - Nawet o mnie nie myśl, sadysto. 
      - Masashi, z takim ciałem, wzrostem... Seksapilem! Nie daj się prosić!
      - Nie daję się. Odsuń się. 
Hizaki wycelował karabin w basistę. 
      - Zgadzasz się albo potłukę ci jaja drugim magazynkiem. 
      - Co mam robić? - brunet zasłonił się przed ewentualnym atakiem. 
      - Być moją modeleczką, złotko. - długowłosy wzniósł się na palce i poklepał Masashiego po policzku. - A wam co? - powrócił na ziemię. Zin gotował się, usilnie tłumiąc radość. 
      - Wygrałem! 
      - Co wygrałeś? 
      - Niewolnika! 
      - A kto to taki? - Hizaki uniósł brew pytająco. 
      - Yuki-chan. - oświadczył blondyn radośnie. 
      - Jeszcze raz powiesz o mnie zdrobniale to rozdrobnię ci szczękę. - wycedził perkusista przez zęby. Hizaki podłożył mu lufę repliki pod podbródek. 
      - Kulturalniej. - warknął. - Masashi, modeleczko, chodź ze mną. 
I wyszli. Teru pomachał Masashiemu na pożegnanie, a basista poszedł za liderem, mamrocząc pod nosem przekleństwa.
      - A więc, Yuki... Zostaniesz na tydzień moim sługą. Zakład to zakład. 
      - Sługą?!
      - Niewolnikiem. Sam sobie wybrałeś karę. - wokalista zaplótł ręce na piersi. 
     
***

       Zestresowany Masashi wlókł się powoli za Hizakim, wbijając wzrok w błotniste ślady, jakie pozostawiały jego ciężkie buty. Żadne słowa nie były w stanie określić rozmiaru stresu, jaki właśnie go wypełniał. 
        - Powiesz mi chociaż w jakiego typu ciuszkach mam paradować? - zapytał niepewnie i bardzo, bardzo cicho. 
        - Temat pokazu to stroje reklamowe. Zaprojektowałem już cały zeszyt... Reklamy barów z fast foodem, rajstopami, zabawkami dla dzie....
       - Rajstopami?! - Masashi zatrzymał się. - To są bary z rajstopami?
       - Bary? Co ty pieprzysz? Nie czepiaj się słówek tylko pokaż, jak leży strój kociej księżniczki.
Masashi wcisnął się w kostium tylko dlatego, że Hizaki stał z wycelowanym wprost w niego karabinem. W godzinę wykorzystał trzykrotnie swój miesięczny limit przekleństw mamrotanych pod nosem.
       - Możesz mi powiedzieć, dlaczego jeżeli ktoś ma wciskać się w twoje dziwne ubranka to zawsze jestem to ja?
       - Nie wiem. Teru jest chudy i nic nie wygląda tak epicko jak na tobie, Yuki by się schował tak że nie znaleźlibyśmy go przez następne kilka miesięcy a Zin to Zin. Wolę szyć na olbrzyma niż na kurdupla. Poza tym to, że umiem szyć na prawdziwe krągłości - urwał i spojrzał złośliwie w oczy basisty, którego chęć mordu rosła. - pozwala uzewnętrzniać mój prawdziwy talent.
      - Krągłości... Schudłem ostatnio!
      - Błąd, kiciu. - Hizaki podpiął ogon do spódniczki, niby to przypadkowo dźgając bruneta agrafką w tyłek. - Nie chudnij, znam twoje wymiary na pamięć. Co do jednego.
Hizaki chyba nie był do końca świadom swoich słów, które po pewnym czasie przyczyniły się do tego, że Masashi kilkakrotnie sprawdzał zamek od drzwi łazienki przed skorzystaniem z niej.
      - Za późno. I nie mów do mnie kiciu.
      - Bo co niby?
      - Nie widziałem nigdy kota będącego w stanie zgnieść właściciela swoim ciężarem. - wymamrotał czarnowłosy. Hizaki przekrzywił głowę i popatrzył skonfuzjowany na niego.
      - A twój to co?
      - Przestań, ostatnio schudł cztery kilo...
      - Cztery kilo? Mój kot tyle nie ważył. To co, sześć dych mu zostało? - parsknął długowłosy, szukając przepaski z kocimi uszami. Kiedy ją znalazł, wetknął ją Masashiemu we włosy.
      - Piękna reklama kociego żarcia, nie sądzisz? - blondyn rzucił maszynówkę w kąt.
Gdybym był kotem jedzącym to, wolałbym narobić do miski i żreć żwir z kuwety. Piękna. - pomyślał basista, lecz oczywiście ze strachu nie wypowiedział na głos najmniejszej części swoich przemyśleń.
      - Najlepsza.
      - Niestety dzisiaj musisz iść do domu. Nie przygotowałem nic więcej.
      - Szkoda, to... - wypowiedź przerwana została gwałtownym piskiem wydobywających się z ust bruneta. - Pająk!
Podskakiwał, piszczał i usiłował wejść Hizakiemu na głowę. Długowłosy jednak, jak na prawdziwego wojskowego przystało, zachował spokój.
      Dopóki pająk się nie poruszył.
      Wtedy zimny generał opuścił duszę gitarzysty.
Hizaki wskoczył na Masashiego z piskiem. Był bardziej zwinny, więc udało mu się to jako pierwszemu.
       - Hizaki, zrób coś, to się rusza! - darł się basista, wskakując na stół.
       - Przestań się ruszać! - Masashi wykonał polecenie. Hizaki wyjął z kieszeni nóż sprężynowy, rozłożył go i cisnął ostrzem w pajęczaka. Kiedy przekłuty pająk zwinął się w agonii po raz ostatni w swoim życiu, Masashi pisnął głośno. Wtedy w drzwiach stanął Teru. Obiegł wzrokiem pokój, dłużej zatrzymując się przy piramidzie ze stołu, Masashiego i Hizakiego. Później spojrzał na wbity w parkiet nóż i zabitego pająka. Spojrzał się z politowaniem na przyjaciół.
       - Serio?
       - N-nie ż-żyje? - zapytał drżącym głosem czarnowłosy.
       - Hizaki rozmaślił go nożem na dziczyznę, jak może żyć? - Teru nie ukrywał zażenowania.
       - Był ogromny! - kłócił się basista, zrzucając na podłogę Hizakiego i stawiając drżące nogi na podłodze.
       - Tak, był tak ogromny jak to, co Hizaki ma w gaciach. - powiedział srebrzystowłosy i zgiął się wpół. Długowłosy gitarzysta zdążył już wcześniej dostać się do swojego karabinu, co skończyło się zmarnowaniem kolejnych kilkunastu kul na kroczu przyjaciela.
       - Był. Ogromny. - syknął Hizaki. - Trzymasz się tej wersji. - długowłosy wyjął nóż z parkietu, wycierając go z resztek pająka o dywan.
       - Tak... Jest... - steknął Teru.
       - Masashi, zakładaj teraz strój do reklamy parówek.
       - To dziwne coś z dwumetrową parówką między nogawkami?!
       - Nie, to z trzymetrową.



***

      - Nigdy!
      - Zakładzik to zakładzik... W przeciwnym razie możesz mnie nosić wszędzie gdzie będę chciał do końca tego tygodnia. - Zin uśmiechnął się pod nosem.
      - Ale ja... Ja nie lubię za dużo dzieci.
      - Dlatego idę z tobą. Zobacz, czy nie jestem łaskawy? Masz tylko pójść ze mną do tego przedszkola i zająć się dziećmi. - westchnął blondyn. - Chyba że wolisz mnie nosi...
      - Nie, nie, nie, nie, nie. W ogóle po co musisz tam chodzić? - zapytał Yuki, powoli godząc się ze swoim losem.
      - Siostra mnie poprosiła.
      - A...


      Następnego dnia Zin i Yuki szli w stronę przedszkola. Pogoda była prawie piękna. Prawie, gdyż bez przerwy padało. Perkusista niósł parasolkę nad swoim nowym panem, przeklinając Hizakiego i zarzekając zemstę, gdy tylko gitarzyście skończą się kulki. Weszli do środka. Z pozoru spokojnie.
      - W końcu. Dzisiaj mam salę 666. Skąd wiedziałeś? - spojrzała na Yukiego.
      - Nie wiedziałem. - Zin zbladł.
      - Ale dobrze że przyprowadziłeś pomoc. Muszę spadać, miłej zabawy. - uśmiechnęła się i wybiegła z budynku, zamykając drzwi. Ściany były szczelne, jednak to, co działo się poza korytarzem było istnym piekłem.
      - 666? Czy ja o czymś nie wiem? - zapytał Yuki.
      - To przedszkole ma trzy grupy. Dwie normalne i dzieci... z problemami. 666 to właśnie dzieci z problemami. - powiedział Zin, zachowawszy grobową powagę.
      - A jakie to problemy? Sieroty? Dom dziecka?
      - Co? Takich się nie izoluje! - oburzył się blondyn. - Tu masz socjopatów i dzieci agresywne. Albo nieumiejące radzić sobie z emocjami. Oczywiście są też normalni, żeby tamtych przystosować. - wokalista otworzył drzwi. W sali było ciemno, więc zapalił światło. Trzy dziewczynki siedziały w kącie, wydłubując oczy lalce, kilku chłopców zajmowało się symulacją wypadków samochodowych. Jakaś półłysa dziewczynka uderzała główką lalki o blat stołu. Zin podszedł do niej.
      - Mitsuko, bawiłaś się w salon fryzjerski? - pogłaskał ją po główce. Dziewczynka prychnęła i przyłożyła mu lalką.
      - Tak. Cześć.
Yuki obiegł salę wzrokiem. Przy stole siedziały jakieś dzieci, rysując. Już skierował się w tamtą stronę, kiedy Zin pociągnął go na środek.
      - Dzieciaki! - zawołał. Wszystkie dzieci zgromadziły się w kółeczku wokół Yukiego. - To jest Yuki. Przywitajcie się!
Szatyn oczekiwał tego przedłużonego,charakterystycznego "Dzień dobry", jednak nic takiego nie nastąpiło. Horda spragnionych czułości dzieci powaliła go na ziemię, jedynie dwie dziewczynki zostały nieporuszone i wróciły do rysowania. Ktoś ciągnął go za włosy, ktoś kopał, ktoś klepał po twarzy. W końcu Yuki wstał.
      - DOSYĆ! - ryknął. Zin przestraszył się i podskoczył z wygodnego fotela. - Nie jestem zabawką. Jak chcecie komuś wydłubać oczy to macie lalki, Zina, siebie, ale nie mnie. Zrozumiano?
Dzieci pokiwały główkami. Jedna z dziewczynek podniosła rączkę do góry.
      - A pobawisz się z nami w fryzjera?
Raz kozie śmierć - pomyślał.
      - Tak. Tylko bezpiecznie, dobrze?
I zabawa zaczęła się na nowo. Trochę żywiej, ale... normalniej. Mitsuko podstawiła Yukiemu krzesło. Perkusista usiadł na nim niepewnie, ale nie było już odwrotu. Dziewczynka przyniosła mu książkę i poprosiła o czytanie. Wdrapała mu się na kolana, przytulając się swoją ogoloną do połowy główką do jego ramienia.
      - Za górami, za lasami, w pięknej dolinie żyła sobie księżniczka, która lubiła torturować całą resztę królestwa. Jej imię brzmiało... - "Hizaki?" pomyślał. Czytał dalej, gdy inne dzieci wplatały mu wszystko co się da i co się nie da we włosy. - Pewnego dnia poznała księcia. Książę mieszkał w swoim mrocznym, kocim zamku. Zdawało się, że nikt nie jest w stanie go poskromić. - Tu Yuki zaczął się zastanawiać, czy książka nie jest przypadkiem zatytułowana "Versailles dla dzieci". Spojrzał na okładkę. Widniały na niej trzy słowa zapisane gotycką czcionką.
        "Królewna stalowego tasaka"
Pokiwał głową i zaczął czytać opis kolejnej postaci. Jęknął z bólu, gdy został pozbawiony, na oko, garści włosów.
Gdy skończył, spróbował wstać z krzesełka. Próby nie można było uznać za udaną, gdyż małe krzesełko wytrwale trzymało się tyłka szatyna. Mitsuko roześmiała się maniakalnie.
       - Przykleiłaś mnie?
Przytaknęła.
       - Dlaczego?
Wzruszyła ramionami.
Yuki westchnął przeciągle i doskoczył na jednej nodze do Zina. Po drodze jakiś chłopiec podstawił mu nogę, czym sprawił że perkusista upadł całym ciężarem na przysypiającego wokalistę.
Zin wzdrygnął się i podniósł.
       - Hej, co jest?!
       - Lubię patrzeć, jak kogoś boli. - burknął chłopiec i usiadł z powrotem pod stołem.

____________

Pięknie proszę, żeby osoby komentujące wpisały w komentarzu trzy totalnie przypadkowo zbite słowa. Trzy? Można więcej. Co przyjdzie do głowy ^^ To tak pięknie działa na tę dziwną stronę wyobraźni.
Dziękuję za wszystkie komentarze, jakie tu zostawiacie. Fajne uczucie, gdy zakładasz bloga po to żeby gdzieś dać ujście co ciekawszym myślom i stać się choć trochę bardziej normalną (jasne, że nie wyszło z tą normalnością) i komuś podoba się to co wstawiasz.

sobota, 23 maja 2015

Dir en... Banane? (IV)

       - Nie!
      - Tak!
      - Ruszaj się, krasnoludzie!
      - Nie!
      - Kaoru, powiedz mu coś! - kłócili się Shinya z Kyo. Wokaliście bardzo wygodnie siedziało się w swoim fotelu i wcale nie myślał o podnoszeniu się z miejsca. Tarasował tym samym przejście całej reszcie zespołu z wyjątkiem Kaoru, który przez swoje gazy wylądował... Dosłownie i w przenośni, najdalej od okna samolotu.
      - Coś. - mruknął lider i zaczął zbierać swoje rzeczy z miejsca.
      - Ale ty pomocny... - westchnął perkusista i zaczął przedzierać się przez nogi wokalisty.
Kyo zmierzył go tylko zrezygnowanym spojrzeniem. Kiedy perkusista przewrócił się po raz kolejny i udało mu się wydostać z pułapki, na twarz wokalisty wpełznął złośliwy uśmiech.
       - Kyo, przesuniesz się? - zapytał Die, nie oczekując reakcji. Takowa jednak się pojawiła. Krótkie nogi Kyo wyprostowały się, utrzymując ciężar całego, niezbyt wysokiego ciała. Shinya spojrzał się z pretensją na przyjaciela.
       - Kulturalniej, blondi. - wyszczerzył się i zaczął iść w stronę wyjścia z samolotu.
       - Mam ochotę kulturalnie wydłubać cshiya, wywracając oczyma.
       - Kaoru, dlaczego nie mogliśmy polecieć z wszystkimi, jak zawsze?
       - Bo raz, dla odmiany jest fajnie. - odrzekł gitarzysta. 
Tak naprawdę liczył na atak rozentuzjazmowanych fanek, ale nic z tego nie wyszło. Na lotnisku mogli przynajmniej spokojnie wysiąść i pojechać do hotelu z zamówionym wcześniej kierowcą. Lot do Polski był długi i okrutnie męczący, ale ekscytacja dawno nie widzianym krajem wzięła górę.
Shinya przykleił się do okna, Die zaraz obok. Z drugiej strony szybę okupywali Kaoru i Toshiya.
        - Chrzańcie się... - mruknął Kyo, opadając z rezygnacją na środek kanapy. Obserwował Kraj Kwitnącej Cebuli przez tylną szybę samochodu. Przejechali przez główne Warszawskie ulice, próbując wymówić słowa, jakie kierowca wypowiadał rozmawiając przez telefon. Wychodziło im to tak dobrze, że kierowca nie miał nawet pojęcia że pasażerowie go przedrzeźniają.
        - Widziałeś kiedyś, żeby ktoś nosił sandały i skarpetki? - zapytał Toshiya Kaoru.
        - Nie, ale chyba sam zacznę. Ciekawa propozycja, nie powiem. Widzę też tu spore zamiłowanie do biedronek. To jakiś kult?
           
        - Nie wiem. Sporo tu tych kościołów z biedronką...
        - Myślałem że to supermarkety... - Die uniósł głos, żeby wszyscy go słyszeli. Nagle Shinya uderzył go otwartą dłonią w sam środek twarzy. - A to za co?
        - Za to że tu jesteś.
        - Miło mi.
        - Polecam się.
        - Patrzcie, jaki zajebisty autobus! - krzyknął Kaoru.
        - Nie chciałbym być w środku...
        - Gadasz, musimy się przejechać. - westchnął sarkastycznie Toshiya, wywracając oczami. W końcu szanowny pan kierowca zakończył rozmowę i kazał ekipie wysiadać. Pod hotelem zespół powitał pełen staff. Przydzielono im pokoje. Było jasne, że Kaoru będzie w dwuosobowym, dlatego kiedy lider poszedł zanieść torby do pokoju, rozpoczął się turniej w "kamień, papier, nożyce".
       - Trzy... Czte....
       - RY! - skończył Kyo i wystawił nożyce do boju.
       - Kamień, dziwko! - krzyknął Shinya i uderzył wokalistę pięścią w czoło. Za chwilę sam dostał z liścia od Toshiego.
       - Papier. Jesteśmy bezpieczni, blondi.
Die patrzył zawzięcie w oczy Kyo, masującego czoło. Prowadzili ze sobą istną wojnę o nic.
       - Nożyce... - powiedzieli chórem.
       - Kamień... Papier... Nożyce...
       - Co wy... - zaczął Kaoru, obserwując zajście. Wokalista, wykorzystując moment popchnął na niego czerwonowłosego.
       - O, Die... Spokojnie. Bierz torbę i chodź. - wyszczerzył się.
Shinya i Toshiya spojrzeli na Kyo jak na zdrajcę. Podnieśli z podłogi zdezorientowanego gitarzystę i zasłonili go przed Kaoru.
      - Przecież Kyo chciał być z tobą, prawda? - powiedział Toshiya do ciemnowłosego, patrząc na wokalistę z uśmiechem.
      - Ale... - Kyo wytrzeszczył oczy.
      - Kyo, ruszaj się. Chcę już mieć spokój. - Kaoru westchnął i wrócił do pokoju. Kyo popatrzył się na basistę błagalnie.
      - Złamałeś zasady. Kara musi być. - usłyszał.
      - Powodzenia. - dodał Shinya. Niski spuścił głowę i pomaszerował skruszony do pokoju.
      - Dziękuję... - Die podniósł swoją walizkę z podłogi.
      - Nie ma za co. Kyo też nas wkurza. - blondyn uśmiechnął się szeroko i wszyscy zniknęli za drzwiami swoich pokoi.
*

           - Kyooooooooo...
           - Czego, szczurze...
           - Możemy spać z zapaloną lampką? - wokalista parsknął śmiechem.
           - Boisz się?
           - Nie, ale... Tak... - lider pokiwał głową, nakrywając się kołdrą.
           - Serio... Proszę cię. Pokaż że masz jaja. - westchnął Kyo i odwrócił się, zapominając że Kaoru mógł to zrozumieć dosłownie.
- Ale nie dosłownie. - dodał. Po kilkunastu minutach poczuł jak materac ugina się pod ciężarem liderowego cielska.
          - Co ty robisz?
          - Nie pozwoliłeś mi zapalić światła, a ja się boję.
          - Kaoru...
          - Bez dyskusji. Zostaję z tobą.
          - Ale to jest molestowanie! - Kyo odskoczył pod ścianę, niemalże wpadając za łóżko.
          - Nie przesadzaj tylko daj mi się położyć pod ścianą.
          - Nie rób sobie jaj... - wokalista wstał z łóżka, a długowłosy natychmiast ułożył się pod ścianą. Kyo dopiero teraz zauważył niebieską piżamkę w kotwice i statki, w którą ubrany był groźny lider. Kiedy opadł z powrotem na swoje łóżko, podcięty przez Kaoru, zamknął oczy, odwracając się od niechcianego gościa i wyobrażając sobie że śpi z supermodelką. Śniło mu się, że modelka klei się do niego, przytula i zmysłowo pomrukuje. W pewnym momencie kobieta spojrzała na niego. Zapatrzył się w jej piękne, ciemne oczy. Miała długie, ciemne włosy i... nieogoloną twarz o rysach Kaoru. Wokalista obudził się, krzyknął i odepchnął "dziewczynę". Kaoru uderzył głową o ścianę i opadł z powrotem na poduszki, chrapliwie wciągając powietrze. Spał niewzruszony dalej, jak gdyby nigdy nic. Szkoda, że fanki nie mają pojęcia, jaki on jest naprawdę... - pomyślał wokalista, odkrywając się i rzucając kołdrę na chrapiącego Kaoru. Ten nagle otworzył oczy i ziewnął przeciągle.
         - Zjadłbym bagietkę... - wypowiedział zaspanym głosem. Tu już było wiadomo, że żarty się skończyły. Gdy lider potrzebował bagietki trzeba było zrobić wszystko, by takową zorganizować.
         - Bladą czy zarumienioną?
         - Trzydzieści centymetrów, kaliber 60 mm.
Tak więc Kyo zmuszony przez rzeczywistość, ubrał się i powędrował do sklepu. Gdy o ósmej rano przechodził obok licznych sklepików, wszedł do jednego z nich. Ekspedientka niestety nie na pewno mówiła po angielsku, ale miała dokładnie to, na czym mu zależało - krótkie, na oko idealne bagietki
          - Dzień dobry. - powiedział łamanym polskim Kyo. Ekspedientka rozejrzała się po pomieszczeniu. - Tu, na dole! - krzyczał już po angielsku wokalista. Kobieta spojrzała w dół.
          - O, kochaneczku, dzień dobry, co podać? Gdzie zgubiłeś mamusię? - niestety znała angielski. Kyo nabrał powietrza w płuca i uraczył ją niezwykle przyjemnym dla ucha growlem.
          - Bagietka! - krzyczał wielokrotnie, wczuwając się w to jak na scenie. Headbangował i tańczył przed panią Grażyną, właścicielką piekarni w walącej się oficynie. Kobieta zapakowała bagietkę. Kyo położył na ladzie dwuzłotówkę i z uśmiechem, wymachując bagietką skłonił się i podziękował zmysłowym głosem w swoim ojczystym języku, rozbijając się na przeszklonych drzwiach. Za drugim razem przeszedł przez nie bez szwanku. Kiedy już wrócił do hotelu, Kaoru leżał na jego łóżku z podwiniętą górą od piżamy, a głową zwieszoną do dołu z materaca.
         - Śniadanko! - oświadczył, zamykając drzwi. Kaoru zsunął się z łóżka i podczołgał się do niego.
         - Ba... Giet... Ka... - wykrztusił z siebie i wyciągnął drżącą rękę po pieczywo. Kyo oddał pożądany obiekt i wymacał klamkę, szarpiąc ją. Wycofał się i zamknął jeszcze raz drzwi, tym razem znajdując się po bezpiecznej stronie. Szybko podbiegł do drzwi pokoju obok. Były otwarte. W środku reszta chłopaków spokojnie wylegiwała się na łóżkach z książkami i telefonami.
          - Boję się go. - odetchnął Kyo, zsuwając się po ścianie na podłogę.
          - Śpi w piżamce, nie? - westchnął Shinya.
          - Boi się ciemności, co?
          - Maca w nocy, nie? - dorzucił się Toshiya.
          - Nie? - perkusista i gitarzysta zwrócili się w jego stronę.
          - Tak. - odpowiedzieli zgodnie basista z wokalistą.
          - Kurde, Die, nie lubi buraków na łbie.
          - Kurde, Shin, nie lubi głupich blondynek. - czerwonowłosy kontynuował dogadywanie perkusisty, za co dostał kablem od ładowarki w tyłek. Nagle do pokoju wpadł Kaoru, otwierając drzwi z półobrotu. Tym samym Kyo rozpłaszczył się na ścianie przy wejściu.
          - Toshiya, wskakuj w spódniczkę, idziemy na miasto! - oświadczył długowłosy radośnie.
          - Sam wskakuj w spódniczkę. - mruknął basista.
          - Ja już wskoczyłem.
Faktycznie, zrobił to. Kaoru miał na sobie plisowaną spódniczkę przed kolano, do tego skórzaną kurtkę i glany. Stylizacji uroku dodawały wąsy i jednodniowy zarost. 
          - O cholera. - skomentował blondyn podnosząc z łóżka.
          - Wchodzę w to. - dodał Die. Synchronicznie wstali, przeczesali włosy ręką i już byli gotowi. Toshiya podniósł się i popatrzył z zaciekawieniem na Kaoru.
          - Ok. Idziemy. Ja się nie przebieram.
          - Jak chcesz.
***

       Zachwycony Kaoru szedł dumnie na czele swojego stada. Przyciągał spojrzenia, nie można było narzekać na brak uwagi. Wielokrotnie oglądały się za nim dziewczyny, jak i zarówno starsze kobiety. Kilku mężczyzn zaczęło nawet gwizdać, ale Kyo odstraszał ich warczeniem, ewentualnie pierwszymi wersami swojej ulubionej piosenki. Nie było to w zasadzie potrzebne, bo zaraz gdy zobaczyli kim jest kobieta ich marzeń, przestawali i przyspieszali.
         - A teraz musimy przejechać się autobusem. - oznajmił Shinya i polecił czerwonowłosemu kupienie biletów. Oprócz biletów, Die kupił także kilka czasopism porno i rozkochał w sobie sprzedawczynię.
         - Szybki jesteś...  - westchnął Toshiya.
         - Się wie.
         - Chodźcie, nasz jedzie.
Autobus był całkowicie pusty.
Do czasu.
Z każdym przystankiem zapełniał się coraz bardziej. Kiedy wszystkie miejsca siedzące były już zajęte, starsze kobiety zbliżyły się do miejsc zajmowanych przez zespół.
         - Dzisiejsza młodzież...
         - Wiesz, co chcą? Ta jedna się nade mną ślini. - Shinya odsunął się od dyszącej kobiety. Nie była nawet stara, a przynajmniej nie wyglądała.
         - Zdaje mi się, że wiem! - Kaoru wyciągnął z glana marker i podpisał się na torebce kobiety. Zaczęła na niego krzyczeć i go bić. Inni ludzie z autobusu otoczyli poligon ciasnym kółkiem i kibicowali Kaoru. Ten jednak nawet się nie bronił. W końcu Kyo wstał. Uniósł wzrok na starszą panią. Złość jej przeszła.
         - Puci puci, ale słodki dzieciaczek. - rozpromieniła się, ciągnąc Kyo za policzek. Nie zrozumiał z tego połowy, ale wystarczyło by uruchomić zapłon. Wokalista ponownie pokazał się ze swojej mrocznej strony. Znów obdarzył kobietę mocnym growlem.
         - STOP IT! - dosłownie warknął. Starsze panie wyciągnęły różańce i zaczęły odmawiać modlitwy. Kyo niesiony na rękach niedołężnych staruszek został wyrzucony z autobusu na najbliższym przystanku.
         - Kaoru, musimy go znaleźć! - przeraził się Shinya.
Autobus pędził przed siebie bez żadnej perspektywy na szybkie zatrzymanie się na przystanku.
         - Wojna... Się zaczęła... - warknął Kaoru, rozgrzewając w dłoniach pilniczek do paznokci.

__________

Obiecałam rozdział, to dodaję. :D

 Co prawda miał być nieco wcześniej, ale dopiero ochłonęłam po koncercie. Fakt, że Die patrzył mi prosto w oczy sprawiał, że bezustannie miałam banana na twarzy. Biedny, nieświadomy tego, co ja z nim tu robię. Pamiętam też ten moment gdy zapomniałam jak się mruga, spowodowany liderowym spojrzeniem...  Nadal nie wierzę, co się właśnie (tydzień temu, nah, fajne poczucie czasu) stało. Takie... Bum niczym kibel Daisuke i sód.

Tym czasem zostawiam naprawdę niedokładnie sprawdzony rozdział. 




   
   


niedziela, 17 maja 2015

Na Amen

 - Taki duży, taki mały, może wokalistą być...
Taki gruby, taki chudy, może na gitarze grać!
Taki ja i taki ty w Gazetto grać...
Taki ja i taki ty może świetnym być!

Każdy kocha Rukiego, cudnego i pięknego,
Kocha Rukiego, jak siebie samego...
Każdy kocha Rukiego, cudnego i pięknego,
Kocha Rukiego, jak siebie samego...

Taki duży, taki mały, może w Gazetto być... 
Taki gruby, taki chudy, może sexy być
Taki ja i taki ty możesz na basie grać...
Taki ja i taki ty może perkusistą być!

Kto się nie maluje, ten nie pedałuje…
Każdy j-rocker chodzi na rower!
Tylko malowany jest zadowolony:
Każdy półgoły chodzi wesoły...

Taki duży, taki mały . . .

- Może zamknąć dziób. – warknął Uruha, uderzając hobbita długopisem
- Zerowe pojęcie o sztuce… Zerowe… - wzdychał Ruki, wywracając oczami.
- Miałbyś odwagę z tym wystąpić? – zapytał Kai.
- Oczywiście, że tak.
- I twierdzisz, że fanom by się spodobało?
- Tak?
- Tak?
- Tak.
- NIE.
- Wracaj z tym do domu, a my udamy że zapomnieliśmy. – zakończył Aoi.
W tym momencie do przydomowego studio Kaia wpadł Reita. Ubrany w bordową marynarkę, z włosami zaczesanymi na boki a’la Hitler, udekorowany majtkowo-różowym szaliczkiem. Na nogach miał czarne, wąskie spodnie i brokatowe mokasyny.
           - Rei, co ci zrobili?! – Uruha wstał i wplątał teatralnie ręce we włosy. Ruki podciął mu nogi, sprawiając że wyższy opadł na kanapę.
          - W końcu wyglądasz jak prawdziwy samiec alfa. – klasnął w dłonie Takanori.
          - Wiem. I przygotowałem dla nas projekty ubrań, łącznie z prototypami. – zapiszczał Reita, splatając dłonie w pięści i unosząc zgiętą nogę w kolanie do tyłu. Aoi westchnął przeciągle i zasłonił oczy dłonią. Basista zaczął grzebać w torbie udekorowanej cekinami. Wyjął teczkę i przezroczystą torbę, która przez wpływ zawartości wyglądała na różową.
           - O żesz cholera… - Aoi wytrzeszczył wzrok.
           - Kyrie Eleison. – Kai złożył dłonie na wysokości piersi.
           - Reita, usłysz nas! – kontynuował gitarzysta.
Basista zadowolony z siebie wyciągał z torby kolejne materiały. Siateczki, satynę, jedwabie i koronki. Przywołał palcem Uruhę. Ten niechętnie wstał i podszedł do niego. Reita zaczął wpychać mu na siłę jakieś ubrania i kazał się w nie ubrać. Kouyou spojrzał szczenięcymi oczkami w stronę Kaia, jednak lider tylko się uśmiechnął, nie robiąc absolutnie nic.
Po krótkiej chwili studio zamieniło się w stajnię, a przynajmniej do takich wniosków można było dojść, wsłuchując się w dźwięki, jakie stamtąd dochodziły.

Kouyou prezentował się bez wątpienia zjawiskowo. Spodnie szyte z myślą o Alladynie, do tego nakrycie głowy inspirowane Katarem i futrzany biustonosz. Do tego wysokie, lateksowe koturny. Dużo piórek i brokatu.
                  
          - Ubierać się, muszę was w tym zobaczyć. – rozkazał Reita.

Aoi miał wystąpić w mini. Kiedy zobaczył falbanki i czarne kabaretki, owinął twarz swoim boa i podłamał się na duchu. Jego życie zmieniło się nie do poznania.

A Kai? Kai olał sprawę. Zajął się spożywaniem kolejnego banana. Znał na pamięć całą tabelę wartości odżywczych tegoż owocu. Reita pokazał mu rysunek jego stroju, na co Kai zapchał się bananem w całości. Na rysunku, dosyć krzywym, widniały fioletowe warkoczyki, diadem i kimono w kwiaty.
        - Zdechniesz. W cierpieniu, bólu w AGONII. – syknął Aoi, naciągając spódniczkę na krocze, którego niestety nie była w stanie zasłonić.
 Ruki był szczęśliwy. W amarantowym komplecie czuł się świetnie.
      - Wyglądamy jak… - zaczął Uruha.
      - Jak The Violetta. – dokończył Kai.
      - Jak co? – Reita przekrzywił głowę zdziwiony.
      - Nie oglądacie Violetty?
      - Co to? – zdziwił się Ruki.
      - Nieważne…
      - Koniec tego, rozbierać się. Kto ostatni ten nie idzie do mnie chlać. – krzyknął Aoi i uciekł do pomieszczenia, w którym zostawił ubrania.

***

                          O umówionej godzinie wszyscy zeszli się już do domu gitarzysty. Stół był bogato zastawiony wszelkiej maści alkoholami, co nie uszło uwadze basisty, ubranego już normalnie. Aoi wprowadził bowiem zakaz używania jakichkolwiek różowych przedmiotów w obrębie jego mieszkania.
       - Yuu… Nie chcę nic mówić, ale jakaś koza właśnie żre ci spodnie.
       - Tamara, uciekaj. – ciemnowłosy machnął ręką na zwierzę. Koza zarzuciła łbem i pokłusowała do salonu. Zaraz niestety wróciła z kilkoma innymi. Widząc pytający wzrok przyjaciół, Shiroyama wziął głęboki oddech.
      - Nie przedstawiłem wam ich. Oto Tamara, Pan Guziczek, Kluseczka i Pysio.
Pysio wystrojony był w derkę bogato zdobioną kolorowymi pentagramami, Kluseczka miała obróżkę z odwróconym krzyżem, w który układały się również łaty na ciele Tamary. Pan guziczek miał natomiast obrożę z osiemnastoma dzwoneczkami, oddzielonymi od siebie w grupach po sześć sztuk. Z pyska Pysia zwisał przeżuwany różaniec.
        - Kyrie Eleison – westchnął Kai.
        - Przymknij się, dewocie. – ochrzanił go Takashima, wstając i zmierzając w stronę zwierząt, które powitały go bardzo otwarcie. Tamara zaczęła przeżuwać jego włosy, Pan Dzwoneczek ciągnął gitarzystę za palce, a Pysio usiłował dobrać się do krocza nowego znajomego.
       - Reita, pachołku, zabierz mnie stąd! – Ruki wskoczył basiście na kolana.
       - To ty mnie stąd zabierz. Jeszcze mi zjedzą brokat z butów!
       - Nie zjedzą. Przestańcie się zachowywać jak baby… - westchnął Aoi, obserwując wniebowziętego Kouyou, oddającego się kozom. Kai wyjął krzyż z kieszeni i zaczął się modlić, trzymając go w wyciągniętej w stronę zwierząt ręce.
       - Kai, to tylko kozy…
       - One są opętane!
       - Przyjdźcie jutro na mój mecz tenisa! – zawołał Uruha. – 16:00 na korcie.
       - Uruś, grasz w tenisa tylko ze względu na nazwę? – zapytał podpity już nieco Reita. – Wiesz, tenis-penis. – Kouyou przewrócił oczami.
       - Tia… - Aoi machnął na to wszystko ręką. Oparł się o blat z butelką Tequilli, popijając co jakiś czas. Uruha zajął się zwierzętami. Nie przeszkadzał mu fakt, że pozbawiły go połowy koszulki i paska od spodni. Akira siedział z podkulonymi nogami, walcząc z Rukim o to, kto będzie na kim siedział. W końcu towarzystwo się rozeszło. Kou jak sierotka, bez połowy ubrań, Kai roztrzęsiony, szepczący Skład Apostolski. Na każdą następną imprezę u Shiroyamy zabierał ze sobą habit i wodę święconą.


            
Następnego dnia, mimo kaca i opętań, Gazette zjawiło się na korcie, dokładnie o 16:06. Gdy okazało się, że Takashima ma numer szósty, Kai zemdlał i przez resztę turnieju Aoi musiał nosić go przewieszonego przez ramię. Turniej tenisa był czymś nowym. Gitarzysta próbował już chyba każdego sportu. Począwszy od czasów, gdy zamiatał lód do momentu gdy spadał z konia. Miłość do jazdy konnej mu jednak została, kochał wszystkie stworzenia kopytne, jakie chodziły po Ziemi. Do sportów zimowych zniechęcił się z chwilą, gdy miał na twarzy odcisk kija hokejowego. Amatorska liga koszykówki także była poza jego zasięgiem, ze względu na konieczność kąpania się w jednej łazience z bandą mięśniaków. Z siatkówką skończył, gdy serw o prędkości ponad stu km/h zakończył swoją podróż przez atmosferę na jego twarzy. Tenis wydawał się względnie bezpieczny, chociaż gdyby i z tym skończył nikogo by to nie zdziwiło. Kouyou bowiem, umiał złamać sobie palec grając w ping-ponga. Kiedy i tenis go zniechęci, pozostaną mu tylko szachy. Pokera też już próbował z Reitą, ale odstraszyło go to, że basista wmawiał mu że trzeba się rozbierać. Kiedy Kai się przebudził, Uruha wygrywał szósty mecz sześcioma punktami, co sprawiło, że ponownie stracił przytomność. Mimo braku świadomości, jego wargi poruszały się, bezgłośnie odmawiając jakąś modlitwę. 

Amen.


_________________

Niespodziankowy strzał ode mnie do Was. Mamy niedzielę, więc chyba jest jakiś związek.

sobota, 16 maja 2015

Dir en... Banane? (III)


             Shinya spojrzał się z przerażeniem na basistę.
             - To... Toshi….
             - Co? – basista uniósł brew, przyglądając się blondynowi.
             - Odbierzesz? – zapytał drżącym głosem.
             - Ty odbierz.
             - Nie. – Shinya rzucił telefonem w stronę przyjaciela.
             - Zabieraj to! – urządzenie powróciło do właściciela. Po odbyciu niezliczonej ilości lotów w tę i z powrotem, telefon upadł na podłogę. Połączenie „samo się odebrało”. Toshiya szybko włączył głośnomówiący.
             - Witaj, Shin-chan… - zaczął gitarzysta wesoło. Adresat wypowiedzi aż zadrżał ze zdenerwowania.
             - N… No hej. – odpowiedział usiłując zachować normalne brzmienie głosu.
             - Nie widziałeś przypadkiem gdzieś…
Blondyn zamarł, patrząc z przerażeniem na Toshiyę.
             - Mojego różowego…
Ręce perkusisty drżały jak nigdy przedtem.
             - …kocyka? – zapytał Kaoru. Basista zagryzł pięść ze śmiechu, a  Shinya wypuścił z siebie cały zapas tlenu, jaki kiedykolwiek udało mu się zgromadzić. Mogło się zdawać, że odetchnęły również jego tlenione włosy.
            - Nie… Ty masz różowy kocyk? – parsknął.
            - Antoinette miała, to nie mój.
            - Jasne…
            - Dobra, nie mam czasu. – lider rozłączył się, a Shinya natychmiast obdarował przyjaciela kopniakiem. Zaplótł ręce na piersi i wydął usta obrażony.
            - Kaoru dzisiaj wychodzi, raczej nie zauważy braku pamiętniczka. Kserujemy, dodajemy pamiątkowy wpis i oddajemy.

                                                     ***                                          
            - Kyo, czemu się drzesz? – Die zerwał się ze stołu, patrząc na zwisającego z oparcia sofy wokalistę.
            - Śniłeś mi się…
            - Ciekawie… Ale nie mów mi o tym. – westchnął gitarzysta. Przez chwilę w pokoju panowała całkowita cisza. – To ty tak śmierdzisz?
             - Nie wiem… - Kyo podniósł rękę do góry i powąchał pachę, a Die ponownie zasnął, co było idealną motywacją, by iść się umyć. Na ślepo wszedł do łazienki Die, nie mógł w takim stanie wyjść z mieszkania. Wiedział, że wczoraj przesadzili. Potknął się o dywanik łazienkowy, zaklął i poszedł w kierunku umywalki. Wymacał kostkę mydła, jak sądził. Przekonał się o swoim błędzie, gdy mydło zaczęło parzyć go w dłonie po polaniu wodą. Parzyć? Mydło dosłownie zapłonęło. Ożywił się i wyrzucił kostkę do góry. Wpadła ona prosto do muszli klozetowej, w męskim mieszkaniu wiecznie otwartej. W efekcie nastąpiło krótkie syknięcie, a następnie przenikliwy huk. Kiedy jasna chmura opadła, wokalista ujrzał sedes w dosyć nienaturalnej pozycji, mianowicie… Wbity w sufit. Na podłodze widać było ogromną plamę wody, mętnej od tego ciekawego „mydła”.
               - Die, mydełko wybuchło! – krzyknął przerażony Kyo, wybiegając z łazienki. Die podniósł się już z podłogi, na którą prawdopodobnie sprowadził go wybuch.
                - Co?
                - Masz kibel w suficie… - niższy podrapał się po głowie z zakłopotaniem.
                - Jak… - Die pośpieszył do miejsca zdarzenia. Sprawca podreptał za nim, dosyć niechętnie.
                - Jak żeś to, kurwa, zrobił? – gitarzysta wpatrywał się w spękane sklepienie ozdobione przez jego przyjaciela jakże niedumnie prezentującym się żyrandolem.
                - Mydło wpadło mi do kibla i…
                - Mydło?
                - No… Tam były dwa mydła…
                - To był sód, jełopie. Kto myje się sodem?
                - Po cholerę ci sód w łazience? – zdziwił się wokalista i przekrzywił głowę. Czuł się bardziej głuchy niż zwykle.
                 - Nie wiem… Ale, cholera, było napisane że to sód!
W rzeczywistości, Daisuke po prostu nie chciał odkrywać przed nikim swojej pasji związanej z chemią. Wolne chwile przeznaczał na zamykanie się w swojej piwnicy z zestawem małego chemika i przypadkowo zdobytymi substancjami. Biednemu gitarzyście zdarzało się czasem wlać wodę do kwasu, co skończyło się nie za dobrze dla jego włosów. Mniej więcej dlatego były czerwone, bo tylko taką farbę miał w domu. Die zaczął przywiązywać się do wizerunku w stylu Michała Wiśniewskiego.
                 - Nie widziałem, nie drzyj się! – krzyczeli na siebie. W końcu właściciel domu wpadł na pomysł zakręcenia zaworu od tryskającej wodą rury.
                 - Umyj się i coś z tym zrobimy… - westchnął.

Kyo potulnie wyszedł spod prysznica, nieco mniej śmierdzący. Tylko nieco, ponieważ ubrania były wciąż te same. Usiadł na kanapie, naprzeciwko strapionego przyjaciela, któremu właśnie wbił muszlę klozetową w sufit.
                - No to…
                - Zamknij się. Załatwię ekipę remontową, na którą się zrzucimy.
                - No dobrze.
W tej chwili zadzwonił dzwonek do drzwi. Die niechętnie zwlókł się z kanapy. Kiedy otworzył drzwi, Shinya i Toshiya niemal go stratowali.
               - Zamykaj drzwi, szybko! – rozkazał perkusista.
               - Spokojnie, skąd ten pośpiech…
               - Mamy dziennik Kaoru.
Drzwi trzasnęły szybko zamykane.
               - Co macie?! – zapytał Die z zachwytem.
               - Pamiętniczek Fransua Żenua – powtórzył Toshiya, machając futrzastą książeczką przed nosem przyjaciela, który wyciągnął powoli ręce po trofeum. Miało się wrażenie, że w jego oczach zaraz pojawią się różowe gwiazdki. Gdy tylko basista upuścił pamiętnik na jego otwarte dłonie, gitarzysta szybko zaczął go wertować. Kyo przyglądał się wszystkiemu, jednak ciekawość zwyciężyła. Wspiął się na plecy Die i towarzyszył mu w przeglądaniu autobiografii lidera.
                - Oddawać, zaraz sobie poczytacie. Przyszliśmy porobić ksero, bo dzienniczek trzeba jak najszybciej oddać. – Shinya zabrał dzieciom zabawkę.
                - Nogi nam z dupy powyrywa… - dodał Toshiya, kręcąc głową.
                - To zapraszam.

***

              - Co robi? – zapytał basista, trzymając blondyna na rękach, by mógł obserwować Kaoru przez okno.
              - Piernął i wyszedł z kuchni.
              - Czyli jest bezpiecznie… Właź.
Shinya pchnął okno, które bez problemu otworzyło się. Podciągnął się na parapecie i postawił na nim nogę. Nagle usłyszał zbliżające się śpiewy Kaoru. Odskoczył w tył, padając jak długi między grządki.
             - Cicho! – szepnął, usiłując się pozbierać.
              - Zobaczyłem ją w sklepie… Kupowała banany… - śpiewał nieświadomy publiczności gitarzysta. – Była taka samotna… Nie mogłem jej zostawić.
Części występu włamywacze nie usłyszeli przez salwy zdławionego śmiechu.
              - Jej czerwone usta ogrzały moje serce… Ooo, ooo. Jej gładkie ciało dotykały me dłonie… Ooooo
Śpiew zaczął się oddalać. Podejście numer dwa rozpoczęte. Toshiya podrzucił młodszego, na co ten dosłownie wpadł do mieszkania. Już docierał do lodówki, już wkładał dziennik między jajka, gdy poczuł rękę Kaoru na ramieniu. Zapiszczał przerażony.
              - Shinya! – wrzasnął lider.
              - No zabrakło mi jaj, to przyszedłem.
              - Tobie od zawsze brakuje jaj.
              - A tobie głosu. – Shinya uśmiechnął się złośliwie, nie wypuszczając jednak z siebie chęci przyłożenia gitarzyści jakimś jajkiem.
              - Czy wy mieliście to u siebie? – Kaoru przeraził się na widok różowego zeszyciku w ręce blondyna.
              - Tak, pożyczyliśmy i właśnie przynosimy z powrotem. A więc pozwól, że zostawię i już cię opuszczę. Papa! – jasnowłosy wepchnął własność ręce właściciela i już chciał się zwijać, gdy Kaoru rozsmarował mu na twarzy ser pleśniowy.
              - Nigdzie nie idziesz. Czytaliście to?
              - Tak, złotko. – rozpromienił się perkusista, tuszując strach.
              - Odpokutujesz! ZA FRANCJĘ!
              - TOSHIYA! ŁAP MNIE!
Jasnowłosy wyskoczył przez okno. Szybował niczym łabędź, przecinając ciałem błękit przestworzy. Dramatyczną scenę przerwało głuche uderzenie o ziemię.
               - Miałeś mnie złapać… - jęknął cierpiętniczo, gdy leżał już na ziemi.
               - Poleciałeś obok…
Kaoru wyszedł drzwiami frontowymi uzbrojony w pilniczek do paznokci i papier toaletowy. Był wkurzony. Ba, złość z niego kipiała. W tej chwili zupełnie nie obchodziła go przyszłość, chciał po prostu jak najszybciej pozbawić życia swój zespół. Bez wyjątku. Niedobrze jest wiedzieć za dużo.
               - Oczy wam wydłubię… - syknął i ruszył sprintem pod okno. Skoczył na perkusistę i warknął niczym lew, na co biedny perkusista zamknął oczy i się odwrócił. Toshiya wepchnął Kaoru batona między zęby.
               - Kiedy jesteś głodny, nie jesteś sobą. – skomentował. Kaoru rozpłakał się i zaczął pukać Shinyę pilniczkiem po czole.
Perkusista podniósł się i zabrał liderowi pilniczek, zakopując go między grządkami piwonii. Papier toaletowy się przydał. Kaoru pogrążony w rozpaczy wykorzystał go do smarkania i wycierania oczu.
               - Jak mogliście, nie chciałem żeby ktoś to widział… - rozpaczał zniekształconym przez batona głosem. Toshiya i Shinya mieli przez niego wyrzuty sumienia. Pochylili się nad nim.
               - Kao… - w tym momencie obydwoje zostali spoliczkowani.
               - Macie przejebane. – lider uśmiechnął się szeroko.

               Kaoru zaciągnął dwójkę przestępców pod mieszkanie Die. Zapukał glanem do drzwi, pozostawiając w nich wgniecenie. Gdy w drzwiach pojawił się gitarzysta, Kaoru sprzedał mu cios w policzek z otwartej dłoni. Popchnął go, aż upadł i pociągnął towarzyszy do środka. Kiedy Kyo przyszedł sprawdzić co się dzieje, także nie ominęło go spoliczkowanie.
               - Baczność! – gitarzysta wyciągnął bagietkę zza marynarki i machnął nią jak dyrygent batutą. Zespół ustawił się pod ścianą, wszyscy z logo Heyah na twarzy. Shinya spuścił głowę, za co oberwał bagietką w podbródek.
               - W związku z zaistniałą sytuacją… - Kaoru spojrzał w stronę otwartej łazienki. – Dlaczego masz kibel na suficie?
               - Kyo go…
               - CISZA! – rozdarł się posiadacz nie do końca prostych włosów. – W związku z zaistniałą sytuacją, jestem zmuszony do… - zawiesił głos, widząc przerażone spojrzenia utkwione w nim samym. - …obrażenia się na was. – dokończył.
               - Kaoru, pojutrze trasa koncertowa!
               - Dlatego obrażę się na was do jutra. S'il vous plait.
               - Spoko. – Die wzruszył ramionami. Widząc wzrok Kaoru, osunął się na kolana.
               - Merci, lider-sama, merci!

***

                Wycieczki samolotem nigdy nie są łatwe. Naprawdę nigdy. Zwłaszcza dla totalnie nieogarniętej grupy.
                - Boże, co ty masz w tej torbie… - biadolił Shinya, niosąc bagaż Kaoru.
                - Trumnę dla ciebie, jeśli się nie zamkniesz. – ofiara groźby szła dalej w ciszy. Odprawa poszła szybko. W przeciągu godziny wszyscy zajęli swoje miejsca w samolocie. Był to wielki Boeing, więc udało im się usiąść w pięć osób obok siebie. Kaoru przy oknie, Toshiya obok niego, dalej Die, Shinya i Kyo. Po starcie Kyo zaczął ostentacyjnie żuć gumę. Lider podniósł się, żeby iść do toalety. Z wywracaniem oczami, ociąganiem się umożliwiono mu tę podróż. Przeszedł przez samolot, chwaląc gust muzyczny jednej dziewczyny, słuchającej właśnie „Un Deux”. Poklepał ją po ramieniu i uśmiechnął się, kierując kciuk do góry i wskazując na jej telefon. Kiedy dziewczyna odsunęła się od niego i szepnęła coś do koleżanki, wywrócił oczami i poszedł dalej. Chciał być miły, ale nie wyszło. Cóż. Wszedł do jakiegoś pomieszczenia, które było nie toaletą, a szafą na płaszcze. Stewardessa zaraz go stamtąd wyrzuciła i skierowała do właściwego wychodka. Kaoru wrócił na swoje miejsce, co znowu spotkało się z odgłosami dezaprobaty. Kiedy jednak wychodził do toalety po raz szósty, Kyo nakrzyczał na niego i polecił żreć bagietki, zamiast pić wodę. Lider nie przejął się jednak tym i buntowniczo napił się maślanki. Chodził do toalety ze strojoną częstotliwością. W finale wylądował najdalej od okna. W pewnym momencie Shinya i Die zdecydowali się pójść, kupić coś do zjedzenia i przy okazji zapytać o coś stewardessę. Drogę przerwał im pisk tej samej dziewczyny, która olała Kaoru. Spojrzeli się na siebie zaskoczeni. Dali autografy, pouśmiechali się, odpowiedzieli jej na kilka pytań i poszli po to, po co właściwie wstali. Kiedy wrócili, Kaoru mierzył ich nienawistnym spojrzeniem.
                        - Mnie nie poznała.
                        - Ups? – roześmiał się Die, przeczesując włosy.
___________________
Już tak blisko!
Wszystkim osobom, które będą bawić się z chłopakami w Progresji życzę niezapomnianego koncertu i żeby nic Wam dnia nie zepsuło.
I możliwe, że pojawi się pokoncertowy shot. Inspiracja pewnie będzie, będzie jej najprawdopodobniej pięćset razy więcej niż zwykle. Sprawdzanie mnie zjadło, więc mogą być błędy, za które przepraszam.
Dziękuję za wszystkie komentarze, których ostatnio jest, jak dla mnie sporo. Właściwie to nieważne ile, ważne że są. Duże A R I G A T O U!
***Do znających się na HTML itd... Walczę z interlinią posta. Ktoś wie, czemu po wklejeniu z worda robi się do połowy ok, od połowy jakaś nie ok?

niedziela, 3 maja 2015

Teru Potter

         Istny zamęt. Chaos. Poplątanie.
         Tylko te słowa mogły opisać to, co obserwować można było obecnie na planie filmowym. I to nie byle jakiego filmu! Otóż, w przygotowaniach była nowa ekranizacja cyklu powieści opowiadających o „chłopcu, który przeżył”. Niestety, na planie sprawa miała się nieco inaczej. W rzeczywistości chłopiec ledwo uszedł z życiem przez napad wściekłości Hizakiego w przebraniu bijącej wierzby. Ubrany w kruczoczarną perukę, okrągłe okulary i z namalowaną na czole blizną Teru prezentował się co najmniej dziwnie, żeby nie użyć stwierdzenia, że nieswojo. Jeżeli chodzi o Hizakiego, to nie musiał się on nawet przebierać. Z trudem udało się go namówić na odgrywanie żeńskiej roli, ale zgodził się, gdy reżyser Gackt wygarnął mu widłami fakt, że nie nadaje się na mężczyznę. Długowłosy przyjął do siebie tę wiadomość, nabierając powietrza w piersi, sztuczne co prawda, i spuszczając je powoli, bez zapomnienia o policzeniu do dziesięciu. Masashi siedział na uboczu, usiłując doczepić sobie kota do twarzy, gdyż na zakup sztucznej brody nie starczyło funduszy, a Kamijo walczył z reżyserem na pozwolenie, by wprowadzić zmiany w scenariuszu i uczynić profesora Snape’a wampirem. Skończyło się to tak, że wampirze kły trzeba było mu zabierać siłą. Jedynymi osobami, które całkowicie pogodziły się ze swoim losem był Kaya i Zin. Brunet stał w szmaragdowo-szkarłatnej sukni, z włosami uczesanymi w wysoki, nienaganny kok i przypatrywał się uśmiechnięty wszystkiemu. Zin zaś w końcu mógł cieszyć się wzrostem, ponieważ do roli Dumbledore’a musiał założyć bardzo, bardzo wysokie buty na koturnie. W końcu cieszył się możliwością patrzenia na wszystkich z góry. Wszystkich, prócz Kamijo. Ten bowiem, umiał patrzeć na człowieka z góry, będąc od niego cztery piętra niżej. W wolnych chwilach, blondyn próbował wygiąć szyję w ten sam sposób co starszy wokalista, ale nigdy mu się nie udało. Raz finał był nawet taki, że Hizaki musiał odwozić go na pogotowie.  Po prostu dla normalnego człowieka, zamienienie szyjnego odcinka kręgosłupa w odwrócone „V” było fizycznie niemożliwe. Szyja lidera Versailles mogłaby robić za znak firmowy grupy, gdyby tylko postawić wokalistę na jabłku Adama. Ale to też raczej należało tylko do marzeń i chorych wyobrażeń Zina. (dop. aut. i autorki…)
        A co z Yukim?
        Biedny perkusista wstydził się wyjść z przebieralni w rudej peruce.
        - Yuki, co ci zależy? I tak prawie nie masz przyjaciół… - westchnął Teru stojąc przy zasłonce, za co Gackt dźgnął go widłami. Brutalne wspomnienia z rodzinnej farmy, sprawiły że reżyser nie ruszał się z domu bez owego narzędzia. Teru podskoczył zaskoczony.
        - W Trytona się bawisz? – żachnął się, rozmasowując pośladek.
        - Nie, w twoją matkę. Wyciągnijcie dinozaura i zaczynamy. – oświadczył Gackt, patrząc na zegarek. Nie przejmował się, że gadżet nie działał od kilku lat, twierdził, że spoglądanie na zegarek buduje wokół niego aurę niedostępności. Tak jakby nieustannie gonił go czas.
         - I że ja mam niby tak wyjść?! – rozległ się gardłowy wrzask Hizakiego. Przeglądał się w lustrze, stojąc ubrany w mundurek Gryffindoru i przyglądając się swojej, dosyć oryginalnej fryzurze, którą Gackt układał widłami, inspirując się modą prosto ze stodoły.
        - Tak. Zaczynamy! Harry Potter, scena pierwsza, na pozycje! – krzyknął rozwścieczony Camui, ciskając swoim atrybutem w ziemię i zasiadając na krzesełku.

         Zza wzgórza wyłoniły się trzy sylwetki. Teru Potter, Hizaki Granger i Yuki Weasley. Zatrzymali się, patrząc w dolinę.
        - Hermiona… - zaczął Teru.
        Odpowiedziało mu tylko donośne beknięcie Hermiony.
         - STOP, STOP! – wydarł się Gackt.
         - Wymsknęło mi się. – zachichotał Hizaki, zasłaniając usta ręką.
         - Masz pogłos… - Yuki pokiwał głową z podziwem.
         - Od nowa, kaszaloty!
Tym razem wszystko poszło tak, jak powinno.
         - Hermiona, czy Hagrid nie…
         - Nie.
         - Nie gadajcie tyle, chodźmy do niego! – wyrwał się obecnie rudy Yuki i zaczął biec w dół skarpy. Cudem się nie wywalił, co przyprawiło Gackta o szybsze bicie serca. Stwierdził jednak, że nada to scenie pewnego realizmu i zostawił sytuację w spokoju.
         - Cięcie! Brawo, szarpidruty! – klasnął w dłonie, lecz widząc że Yuki ma ochotę klasnąć w niego, dodał szybko – I brawo pałkarze. Teraz inaczej, mamy długą scenę, nie spieprzcie tego.
              
                  Załoga przeniosła się do domku w dolinie.
                  Hizaki, Yuki i Teru wpadli do domku Hagrida. Mężczyzna siedział przed kominkiem, popijając miód pitny. Odwrócił się, a jego broda spojrzała się na przybyszy. Masashi uśmiechnął się szeroko.
         - Dzieńdoberek, wchodźcie. – zaprosił ich do środka. Pogłaskał się po brodzie, a raczej usiłował ją uspokoić.
          - Herbatki? – wyszczerzył się. W tym momencie kot odczepił się od jego twarzy i uciekł. I znów trzeba było zaczynać od nowa, tym razem z inną charakteryzacją.
         - Herbatki? – Masashi uśmiechnął się trochę ostrożniej niż ostatnio.
         - Hagrid, przyszliśmy porozmawiać… - Hizaki spojrzał się na niego z przejęciem.
          - No to słucham…
          - Harry? – Yuki puknął Teru w ramię.
          - Malfoy coś knuje. – gitarzysta obudził się z letargu, obracając głowę gwałtownie w stronę Masashiego. Nagle do chatki wparowała profesor McGonagal ze Snapem.
        - Nie wiem, czy młodzież wie… - syknął obecnie czarnowłosy Kamijo – Ale powinna już być w dormitorium.
        - To niedopuszczalne, żebyście włóczyli się po błoniach o tej porze! – zapiszczał Kaya.
        - Ale…
        - Minus pięć punktów dla Gryffindoru. Coś jeszcze, panno Granger?

         - IDEALNIE, BANDO UŁOMÓW! – rozpromienił się Gackt.

                                                              ***

                  Harry i Dumbledore szli ciemnym korytarzem, oświetlonym jedynie bladym blaskiem księżyca. Było słychać tylko stukot koturnów Zina i szelest sztucznej brody.
         - Masz moc, Harry… - zaczął długobrody, po czym potknął się i upadł.
         - A mama mówiła, zostań rolnikiem… - Gackt pokręcił głową.

                                                               ***

        - Hermiona…
        - Ron…
Ich twarze były coraz bliżej siebie. Nastroju dodawały płonące świece w dormitorium. Patrzyli sobie w oczy, zupełnie jak para zakochanych. Yuki poczuł na twarzy czosnkowy oddech Hizakiego. Z trudem powstrzymał się od ucieczki. Zbliżył usta do warg długowłosego i kichnął gwałtownie, uderzając księżniczkę z główki.

        Trzymając torebkę z lodem przy czole i żując miętową gumę, Hizaki mierzył Yukiego morderczym wzrokiem. Kamijo podszedł do niego od tyłu i objął lekko, właściwie samemu nie wiedząc po co. Gitarzysta odruchowo wbił mu łokcie pod żebra i przyłożył w twarz torebką z lodem.
       - Pedał. – prychnął i schował się w przyczepie z przebieralnią. Kamijo jęknął z bólu i podniósł się.
       - Hamulec… - rzucił i przysiadł na ławce, biorąc telefon do ręki. Kaya dosiadł się do niego i oparł mu głowę na ramieniu.
       - Co roooooobiiiiiiisz?! – krzyknął blondynowi do ucha.
       - Dodaję twoje zdjęcie na twittera, uśmiech! – Kamijo zrobił im zdjęcie, do którego specjalnie wywalił język i wyszczerzył zęby. Brunet zaś wyglądał, jakby spalił niedawno minimum całe pole konopi.
       - Zabiję. – Kaya podniósł się i spojrzał się lodowato na przyjaciela, który opublikował wpis i schował telefon do kieszeni, uśmiechając się przy tym niewinnie.
       - Spokojnie. Jeszcze ci różdżka w tyłek wejdzie i jej nie znajdziemy. – Snape pogłaskał panią profesor po grzywce. Kaya zawarczał i wyciągnął ręce w stronę przyjaciela. Ten przybił mu piątkę i uciekł do tej samej przyczepy, do której wcześniej zwiał Hizaki. Niestety, długowłosy właśnie zmieniał sukienkę. Dla wampira skończyło się to podbitym okiem.
       - I co? – Kaya zaplótł ręce na piersi.
        - Przepraszam…
               
       Gdy udało się zatuszować rany bojowe Snape’a, można było przystąpić do następnej sceny. Sceny walki. Sceny walki Harrego z Voldemortem.
        - Harry Potter. Chłopiec, który przeżył więcej nie ujrzy swych przyjaciół… - zaśmiał się złowieszczo Hizaki, który uparł się by dostać rolę Czarnego Pana.
         - Mylisz się!
         - Avada Kedavra! – Voldemort wyciągnął puchatą różdżkę zakończoną gwiazdką, którą niegdyś torturował Masashiego.
Harry zdołał odeprzeć atak.
        - A więc tak się bawimy… - Hizaki obrócił się. Podpełznął do niego Masashi w lateksowym kombinezonie, udający Nagini. Syknął coś do swego pana, który zaczął coś mu odpowiadać. Powoli odwrócił się, patrząc na Teru.
        - Trzynaście lat… I wszystko przez jedno, nędzne istnienie. Nagini! – wskazał wężowi cel ataku. Masashi poczołgał się w stronę swojej potencjalnej ofiary i rzucił się na Teru, powalając go na ziemię.
       - Zapłacisz mi za to! – dodał Hizaki. Masashi wstał z ziemi, masując plecy.
       - To się nie uda…
       - No co ty? Ile ty ważysz… - jęknął Teru sarkastycznie, usiłując podnieść się z pozycji leżącej. Basista nie należał do najlżejszych. Tylko on nadawał się długością ciała na węża, poza tym kostium leżał idealnie. Obcisłe, lateksowe, w deseń wężowej skóry wdzianko opinało dokładnie całe ciało bruneta. Podał rękę Harremu.
       - Gackt, on tego nie przeżyje…
       - Było tyle nie żreć. – warknął reżyser. – Powtórka, bo wbiję ci widły w zad.

        Posiniaczeni, półżywi aktorzy zakończyli serię nagrań. Nic tak nie cieszyło jak siedzenie w luźnym dresie, na przeklętej polanie przy ognisku na podsumowanie zdjęć. Gackt powstał wyniośle. Kamijo siedząc, popatrzył się na niego z wyższością. 
        - A więc… Finał. Nadszedł ten piękny moment. Dzięki wam jestem tutaj. Ja, człowiek bez przyszłości, wychowany na rolnika…
        - Jesteś sławny, cepie… - przerwał mu Hizaki.
        - … Stoję przed wami, jako reżyser. Jako artysta, twórca majstersztyku, który kiedyś zabłyśnie jak gwiazdy na tym pięknym  nieb…guyghybgyubyg… - Masashi wepchnął mówcy upieczoną kiełbaskę do ust.
         - Zamknij się, serio. Nadszedł ten piękny moment, kiedy nie musicie podziwiać mojej dupy w lateksie.
         - I mojej szopy na głowie.
         - I moich zwykłych kłów.
         - W sumie to masz niezły tyłek… - westchnął Teru z rozmarzeniem.
         - Pedał. – skwitował Hizaki, oblizując kiełbaskę ze skapującego tłuszczu.
Białowłosy spojrzał na niego z politowaniem.
         - I nie jestem już rudy. – ucieszył się Yuki.
         - A ja wysoki! – załkał Zin, na co Kaya poklepał go po ramieniu.
        - Tamta sukienka była taka ładna! – jęknął teatralnie brunet.
        - A przytkajcie się tą kiełbasą… - zakończył Masashi, najbardziej poszkodowany nagrywaniem.

_________________
A tu taki efekt majówkowej weny.

Pozdrowienia dla Syo ^^