piątek, 23 października 2015

AGD też śpi...

Dzisiaj przychodzę do was z być może niefajną notką. Na pewno ci, co tu zaglądają nie na to czekali.
Ach, no trudno...

Pralka zapada w sen zimowy.  
Jesienią.

 Samej mi się to nie podoba, ale zwyczajnie nawet nie mam kiedy napisać czegokolwiek w sytuacji, kiedy nie mam nawet czasu na spanie. Tym bardziej czasu brakuje na wymyślanie planów wydarzeń, więc proces twórczy nie zachodzi. A przez przygotowanie do przedmiotowego z biologii zaczynam pieprzyć przez sen o rybitwach rzecznych. Miałam nadzieję, że teraz coś dodam, ale nie udało się, więc piszę tego posta. Nawet nie wiem, czy mam wenę ._. To, co napisałabym w obecnym stanie przy siedzeniu nad niemieckim, angielskim, biologią, treningami byłoby kompletną chałą. Bełkotem padniętego zwłoka Koro. I oczywiście stałoby się przez to totalnie przeciwne założeniom bloga.

Sen zimowy potrwa maksymalnie miesiąc. Zbiorę trochę pomysłów, materiału, napiszę w wolnej chwili parę opowiadań na zapas... Paradoksalnie od maja mam mniej więcej gotowy plan na to, co wstawię w grudniu.
Jest opcja, że obudzimy się szybciej, nawet za tydzień, ale to zależy od tego, czy ogarnę plan tygodnia w stopniu wyższym i wymasteruję sobie wykorzystywanie każdej sekundy jak najproduktywniej. W końcu powiedziało się "A", to nie wypada nie skończyć alfabetu.

Tak więc see you soon, entschuldigung, ich liebe dich! 

Jeżeli oczywiście chcecie, żebym napisała tak specjalnie dla kogoś z Was jakiś dziwny twór z konkretnym zespołem, może nawiązujący do czegoś konkretnego - piszcie w komentarzu. Więcej pomysłów = szybciej nowe opowiadanie, heh.


sobota, 10 października 2015

Nie taki diabeł straszny...

        Kiedy w mieście jakimś cudem giną z piekarni wszystkie bagietki należy wiedzieć, że albo Kaoru odczuwał ból egzystencjalny i musiał poprawić sobie humor poczuciem się jak prawdziwa dusza towarzystwa, albo… No właśnie. Albo.
Gitarzysta i lider Dir en Grey świetnie czuł się w towarzystwie wyrobów pszennych. Można powiedzieć, że jego religia była monopoliteistyczną pasją i miłością. W końcu bagietki powstają z tego samego ciasta, ale to, jak bardzo boskie będą zależy od stopnia wypieczenia, wilgotności i masy innych czynników, na które tylko prawdziwy koneser zwraca uwagę. Więc to ciasto jest tym Największym. Mimo to – nie umywa się do swoich potomków.
Tajemniczym „albo” był pewien dzień w roku. A mianowicie mowa tutaj o Halloween. Gdzie tam dynie, lepsze  lampiony i  kapcie z chleba, miecze świetlne z bagietek i tym podobne gadżety. Tak wystrojony, przyprószony obficie mąką Kaoru był zajęty pisaniem na murze różowym sprejem jakichś wyrazów, które tym razem wyjątkowo miały jakikolwiek sens. Brunet rozejrzał się wokół siebie i zmył się dokładnie tak samo szybko, jak Die nie umie posprzątać po sobie brudnych skarpet z podłogi, utwardzonych już do tego stopnia, że spokojnie można było nimi wybić okno. Pozostawił na murze parę koślawych liter formujących się w zdanie i popędził do pracy.

 „Versailles robi herbatę z wody po makaronie”



          Tym czasem niczego nieświadoma Spółka szykowała się do wieczornego wyjścia na miasto. Kamijo przebrany tradycyjnie za wampira, Hizaki bez ciężkiego makijażu – Teru bowiem stwierdził, że jeśli się mocniej umaluje nie będzie wystarczająco przerażający, Yuki za Voldemorta, a Masashi… No właśnie. Brunet stwierdził, że przełamie stereotypy i postanowił przebrać się za ogromną kuwetę, dopasowując się tym samym do uroczego stroju zespołowego kociaka – Teru. Tak właśnie woziło się Versailles po mieście. Księżniczka w wersji light, wampir, kotek, Voldemort i potykająca się o własne nogi, tłukąca się za nimi z hukiem kuweta.
            - Masashi, psujesz nasz moment. – stwierdził Kamijo.
            - Przepraszam, ale żwirek włazi mi w spodnie. – fuknął brunet, a za nim rozniosło się po kuwecie dosyć spore echo.
             - Przestańcie pieprzyć. Wchodzimy. – Hizaki zatrzymał się przed wejściem do jakiegoś domku udekorowanego różnymi dziwnymi rzeczami. Zapukał. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem niepamiętającego żadnego mazidła zawiasu.
              - Cukierek albo psikus! – rozpromienił się jasnowłosy. Kobieta, która właśnie wyjrzała z domu popatrzyła na niego z pobłażaniem.
              - To Halloween. Nie noc poprzebieranych pedofili. – mruknęła, splatając ręce na piersi. W Hizakim krew się zagotowała. Przynajmniej mina kobiety złagodniała, kiedy zaczął się do niej łasić puszysty kociak, a z drugiej strony napastowała ją kuweta. Prawdziwy, gruby kot przebrany za własną kupę wyskoczył z przebrania właściciela i zaczął ocierać się Japonce o nogi. Kobieta roześmiała się i wrzuciła Teru do koszyka parę niewielkich paczuszek. Schowała się do domu i zamknęła za sobą drzwi. Białowłosy podszedł do Hizakiego i zaczął naprędce malować mu oczy i rozcierać kredkę.
             - Przynajmniej pomyślą że te twoje zmarchy to celowy zabieg… - mruknął.
             - Dobre sobie… - prychnął Kamijo, gładząc się po czterdziestoletnim policzku. Hizaki obrzucił go nienawistnym spojrzeniem.

Następnym w kolejce domem był dom niemalże całkowicie różowy. Gdy Hizaki zapukał, otworzyła mu kobieta w tlenionych włosach, ubrana prawie całkowicie w odcienie różu. Pierwszą reakcją na zobaczenie umazanej na twarzy maszkary przez kobietę był zamaszysty ruch torebki. Księżniczka po chwili leżała na betonie. Blondynka cisnęła w leżącą postać lizakiem i zatrzasnęła drzwi. Teru podszedł do Hizakiego.
             - No... Przynajmniej jest lizak… - wziął się za zmywanie szybkiej charakteryzacji i malowanie kolegi po fachu tak, jak on sam robił to na każdy występ. Dokleił Hizakiemu sztuczne rzęsy, nie dbając o lekką krzywiznę - w końcu gitarzysta i tak miał zeza. Teraz księżniczka rzuciła się do kolejnego domu. Radośnie przywaliła kilkakrotnie pięścią w drzwi, wyładowując nieco swojej frustracji.
           - Cukierek albo…
           - No, w końcu pani przyszła! - ucieszył się mężczyzna, wciągając długowłosego do mieszkania i zatrzaskując drzwi. Teru przełknął głośno ślinę, przewidując swój los, kiedy tylko jego przyjaciel wyjdzie z tamtego domu.

            Hizaki rozejrzał się niepewnie po przedpokoju. Nie wiedział o co chodzi. Ba! Nie miał zielonego pojęcia w jakim celu ten mężczyzna prowadzi go do salonu. W jego głowie przerażenie biło się z wolą walki. Przerażenie zwyciężyło, w momencie, w którym zrozumiał, co się święci.
            - Pani opiekunka! – pisnęła radośnie dziewczynka, biegnąc do Hizakiego i tuląc się do jego sukienki.
            - Naprawdę cudownie, że pomyślała pani żeby dać dzieciakom jakąś atrakcję. – uśmiechnął się mężczyzna i popatrzył na swoją córkę. Hizaki odwzajemnił uśmiech, nie odzywając się. Bał się słów cisnących mu się na usta. Nagle z łazienki wyszła kobieta, najprawdopodobniej żona mężczyzny. Przywitała się, by za chwilę się pożegnać i opuścić dom. Hizaki przez otwierane na kilka sekund drzwi rzucił Teru ostatnie, tęskne spojrzenie.
           - Aiko, Kumi, chodźcie! – pisnęła mała, na oko siedmioletnia dziewczynka spoglądając na Hizakiego. – Jesteś prawdziwą księżniczką? – zapytała, chwytając rączką falbanę jego sukni.
          - Tak. – odparł, starając się brzmieć jak prawdziwa księżniczka.
          - To dobrze. – rozpromieniła się dziewczynka, ciągnąc zdobycz za totalnie nieksiężniczkową, dużą dłoń do pokoju. Hizaki usłyszał tupot małych nóg biegnących z ponaddźwiękową prędkością po schodach. Uklęknął  na dywanie w pozycji typowej przyzwoitki z dłoniami złożonymi na kolanach. Za chwilę jednak leżał na podłodze pod w sumie około pięćdziesięciokilogramowym obciążeniem. „Zawsze lepiej niż pod kotem Masashiego…” – pomyślał, wzdychając ciężko. O ile w stosunku do rówieśników wiedział doskonale jak się zachować i co zrobić, by traktowano go z należytym szacunkiem, tak jeśli chodzi o płeć przeciwną i w dodatku młodszą o jakieś trzydzieści lat – nie miał pojęcia. Pamiętał tylko, kiedy Kamijo dawał mu lekcje z opieki nad dziećmi. Mówił coś o darmowych cukierkach i kotkach w piwnicy. Gitarzysta nie zapamiętał nic poza tym.
Dziewczynki kleiły się do niego jak muchy do lepu. Hizaki z trudem podniósł się do siadu. Jedna z dziewczynek rozpuściła mu włosy upięte w kok i zaczęła się nimi bawić. Chwilę później dołączyły pozostałe dwie. Blondyn nieco zirytowany czekał aż dziewczynkom się znudzi. W końcu nadeszła ta chwalebna chwila.
           - Możesz wstać i się przejrzeć.
Gitarzysta wstał i podszedł do lustra. To, co zobaczył upewniło go, że to właśnie dzisiaj jest Halloween. Z tyłu jego głowy coś się poruszyło. Przeciągnął po owej rzeczy ręką. Czując ból i słysząc syczenie, zabrał dłoń. Spojrzawszy na swoją dłoń podrapaną przez kocią łapkę, co do czego nie miał wątpliwości, zaczesał grzywkę do tyłu. Starał się nie dbać o to, że te trzy małe sadystki wplotły mu we włosy rudego kota.
            Nagle rozległ się głośny dźwięk dzwonka do drzwi. Jasnowłosy zamarł, , a kot zaczął prychać. Atmosfera gęstniała z każdą sekundą. Hizaki poszedł do drzwi i wyjrzał przez wizjer, lecz nikogo tam nie zobaczył. Wziął z komody porcelanowego Buddę i w pozycji obronnej zaczął rozglądać się po domu. Nagle dotarł do jego bębenków bardzo głośny huk. Odrzucił buddę w stronę kanapy, trafiając jedną z dziewczynek w czoło i powodując tym samym jej omdlenie. Wyciągnął spod sukienki swoje nowe M-16, przeładował i wycelował w stronę źródła hałasu – nierozpalonego kominka. Coś zagrzmiało, zadzwoniło i wydało z siebie przejmujący jęk. Nagle na palenisko posypały się bagietki, a na nie wysypał się mężczyzna cały czarny od sadzy. Spojrzał  przed siebie, prosto w lufę karabinu. Przeniósł wzrok na osobę trzymającą broń i zaczął piszczeć tak, że Hizaki nigdy w życiu nie miał okazji słyszeć takiego hałasu. Mężczyzna z komina rozpłakał się i zaczął błagać  o litość.
           - Monsieur, błagam, je vous prie!
           - Kaoru? Co ty tu robisz?
           - Monsieur, mógłbym zadać to samo pytanie.
Hizaki zabezpieczył broń i schował z powrotem na miejsce, ukazując przez chwilę obficie owłosione nogi.
           - Mon Dieu! Ogólże się czasem, bezbożniku!
           - Masz jakiś problem? Nie ja właśnie wpakowałem się przez komin do czyjegoś domu. –  prychnął młodszy i odwrócił się od przybysza. Kaoru zaczął zbierać swoje bagietki i wygrzebywać się z paleniska. W tym czasie Hizaki oblał dziewczynkę zestrzeloną posążkiem lodowatą wodą i przywrócił ją do życia. Na czole Aiko widniał wielki guz, więc przykleił szarą taśmą do jej główki znalezionego w zamrażalniku kurczaka i przytulił na pocieszenie. Poprowadził ją do sióstr, żeby mogła kontynuować zabawę z nimi.
           - Zabierasz mi fuchę, monsieur... – westchnął Kaoru, otrzepując się z węgla.
           - Czyli to przez ciebie mnie w to wciągnęli?
           - Wciągnęli?
           - Dosłownie.
           - To dlatego pod drzwiami Kamijo skakał z radości, dookoła jakiejś wielkiej kuwety… Nie wiem o co chodziło, przestraszyłem się Voldemorta z kotem i postanowiłem wejść kominem…
Słysząc o reszcie swojej bandy, Hizaki podbiegł do okna i krzyknął do nich, by podeszli do okna. Teru zjawił się błyskawicznie, patrząc z przerażeniem na lidera. Za chwilę dołączyła cała reszta, pomijając kuwetę.
           - Człowieku, wyglądasz jeszcze gorzej niż zwykle. – stwierdził Yuki.
           - Zamknij się, pomóżcie mi stąd wyjść. – polecił Hizaki i zaczął gramolić się na parapet. Jednak dziewczynki były szybsze. Dwie zdrowe wciągnęły go do domku z powrotem, a ta z kurczakiem przy czole wyjrzała przez okno, tuląc się do ramienia muskularnej księżniczki.
           - Znasz ich? – zapytała. Długowłosy przytaknął i spuścił głowę w dół, powodując, że kot wpleciony w jego włosy utracił równowagę i zwymiotował prosto na nie mogącego wytrzymać ze śmiechu Kamijo.
           - Dziewczynko? – zaczął Teru zaciekawiony.
           - Co?
           - Czemu masz na głowie kurczaka?
Hizaki trzymany przez siostry rannej zaczął gestykulować, patrząc na Teru błagalnie. Srebrzystowłosy od razu zrozumiał. – Hizaś, przydałby ci się kurs pierwszej pomocy.
            - Za chwilę tobie przyda się pierwsza pomoc. – syknął mężczyzna uwięziony na parapecie. Uchylił jedną z falban przy gorsecie, ukazując koledze błyszczący w świetle latarnii scyzoryk.
            - Psik! Akysz! Won ode mnie! – krzyknął Masashi z oddali. Wzrok całej siódemki powędrował w kierunku biegnącej kuwety i wyskakującej z niej w popłochu gromady kotów. Z wnętrza kostiumu Masashiego bił niemiłosierny smród.
             - Czy…
             - Nie pytaj… - warknął czarnowłosy.
             - Mama! Tata! – zapiszczały dziewczynki i pobiegły w głąb mieszkania, powodując, że Hizaki bezwładnie runął przez okno.
              - Madame! Monsieur! To nie ja! Przysięgam! – jęczał Kaoru, zbierający właśnie – kulturalniej mówiąc – zażalenia od rodziców dziewczynek. Hizaki pozbierał rzeczy, które wypadły spod sukienki i wstał z ziemi.
              - Zwijamy się. – oświadczył. – No już! – ponaglił.

______________________

Udaje mi się póki co pisać dosyć często. I bardzo mnie cieszy, że tak dużo osób tu zagląda!
100 wyświetleń dziennie to naprawdę fajne statystyki ^^
Tyle że...
Tak.
Wiecie, naprawdę miło jest przeczytać komentarz. Wyświetlenia to tylko znak, że ktoś wszedł. Mógł wyjść po sekundzie, duh. Mam wrażenie, że pomimo to, że staram się dodawać wpisy tak często jak mogę to naprawdę, że nikt nie czyta tego co piszę, czyli że równie dobrze mogę zostawić sobie moje twory na dysku i pisać dla siebie, prawda?
Nie lubię takiego typowego "jak nie będzie kommciuff to zamykam blogaska ; (((", ale ludki, pokażcie się, pokażcie, że żyjecie ;) Piszę dla ludzi, czy dla robotów?
Myślę, że jednak dla ludzi. Bo ludzie kiedyś się odzywali i to całkiem sporo ich było, a pod ostatnimi postami cisza jak przed nadejściem SPA.

I takie dodatkowe info - notka pisana pod konkurs na grupie na facebooku o nazwie >>J-rockowe opowiadania<<. Jeśli piszecie - zajrzyjcie, może wena Was złapie jak i mnie i  uda się Wam coś stworzyć.
Do następnego!


sobota, 3 października 2015

S jak surviv... Szkoła (II)

      - NIE, NIE, NIE! 
To słowo powtórzone trzy razy zatrząsło budynkiem z siłą bliską wybuchowi elektrowni atomowej. Elektrownia ta znajdowała się w mózgu Kaoru i prawdopodobnie właśnie miała awarię reaktora. Nikt nie wiedział co się stało i sądząc po tonie głosu - wiedzieć raczej nie chciał. 
     - A więc kontynuujmy... - uspokoił klasę Miyavi, uczący niespokojną klasę francuskiego. - Dzień dobry! - uśmiechnął się szeroko. 
     - Haaaaa, Bonjour Honey! - odpowiedział Kamijo swoim najwyższym głosem, co spowodowało, że reszta uczniów zwróciła twarze w jego stronę. 
     - Ka... Kamijo... – zaczął nieco zaskoczony nauczyciel, kierując się w stronę bardzo zadowolonego z siebie blondyna. – Czy profesor Kaoru zauważył twoje zdolności? – zapytał.
      - Nie… - odparł uczeń. – Powiedział, że powinienem się zamknąć na ciemnym strychu i zapchać usta skarpetkami… - spuścił wzrok.
       - Miał skubaniec rację. – uśmiechnął się Miyavi i powrócił na miejsce. – Co nie zmienia faktu, że akcent masz niezły.
      - Naprawdę? – Kamijo uniósł gwałtownie głowę, a w jego oczach dało się dostrzec radosny błysk. – Bonjour Hoooooooo…
      - On mi chce pokazać ptaka! – zapłakał Kaoru, wpadając do klasy ubrany w beret, koszulkę w granatowe paski wciągniętą w czarne spodnie i standardowo z bagietką pod pachą.
       - Ptasznika, żabojadzie. – prychnął Hizaki, stając w drzwiach. Na dłoniach spoczywał mu ogromny pająk. Owinął swoje odnóża wokół dłoni nauczyciela biologii, kiedy ten delikatnie go pogłaskał. – Widzisz, Pimpuś? Nie chcą się z tobą bawić… - powiedział do pająka.
        - Zabierz stąd to nieboskie stworzenie! – wydyszał Kaoru, przykładając wierzchnią stronę dłoni do czoła. – Antoinette już prawie zczerstwiała ze strachu…
         - Nie obrażaj Pimpusia!
         - Będę! To potwór!
         - Zżera takie bagietki na śniadanie!
Kaoru zapowietrzył się i omal nie zemdlał.
         - Bierzże swe siedzisko w troki i idź strzyc Szwedów w Warszawie! – fuknął. Przez ten jakże dobitny pocisk Hizaki zaniemówił. Położył sobie pająka na ramieniu i wyszedł z sali, trzaskając drzwiami jak to miał w zwyczaju.
         - Razem z Antoinette zawsze chcieliśmy zamieszkać we Francji… - rozmarzył się właściciel ciemnobrązowej czupryny i iście francuskiego wąsika. – Mamy nadzieję, że profesor nie będzie miał nic przeciwko żebyśmy zostali na lekcji?
Miyavi w tej sytuacji nie za bardzo wiedział jak zareagować. Nie zdążył jeszcze zapoznać się z całym gronem pedagogicznym. W jego oczach instytucja ta, dumnie zwana szkołą, nie była niczym więcej niż spędem psychopatów, którzy uważali że potrafią uczyć. Fizyk po lekcji chował się pod kartonem obszytym sztucznym futrem i wydawał dźwięki silnika biegając po całym pokoju nauczycielskim. Biolog… biolożka… biolog…  Mniejsza. Według Miy
aviego owe coś zachowywało się jak terminator, było jednocześnie mężczyzną i kobietą. Prawdopodobnie rozmnażało się bezpłciowo, przez pączkowanie lub podział komórki. Miyavi nie zdziwiłby się, gdyby okazało się, że komórki mózgu Hizakiego wyglądają identycznie jak komórki drewna o których uczy – zgrubiałe ściany, komórka martwa, pusta w środku. Sądząc po jego elastyczności, w jego zbudowanych ze zwarcicy kości znajdowała się jedynie miazga… Hizaki według nauczyciela francuskiego był wieczną zagadką. Był jednocześnie gigantyczną komórką bakteryjną, która obrażała się gdy ktoś zarzucił jej brak jąder, jak i fałszywym muchomorem. Jeśli chodzi o Kaoru – nie miał zdania. Bał się tego, co nauczyciel i pasjonat sztuki wyczynia z nazwaną ludzkim imieniem bułką. O reszcie słyszał tylko plotki. Na przykład takie że geograf nosi mapę pod spódniczką, a historyk nie posiadł umiejętności mówienia. Drugiego nie potrafił ocenić, ponieważ dostojnik z kruczoczarną, bujną fryzurą faktycznie nigdy nie uraczył nikogo niczym więcej, prócz  ostentacyjnego beknięcia, kilku niemieckich wykrzykników, czy też innego toksycznego wyziewu, co w gronie pedagogicznym było już normą. Co do chemika – wiedział tylko, że to prawdopodobnie on tworzy wszystkie te  środki, z których nauczyciele przygotowują sobie herbatkę. Gość był też jedynym w całej Japonii, który nosi koszulki z napisami takimi jak „5’rybonukleotydy disodowe”, ewentualnie ubiera się w sklepie z merchem Gangu Albanii. 
Tak właśnie rozmyślając, Miyavi skończył dyktować notatkę na temat gramatyki. Krótki dźwięk dzwonka zakończył lekcję i wywołał u niego westchnienie ulgi.

Jeśli chodzi o ulgę, to na pewno nie odczuł jej żaden z uczniów z uwagi na to, że następną lekcją była pierwsza w tym roku godzina geografi. Nie mieli pojęcia czego i kogo się spodziewać, nie wiedzieli czy zakładać maski tlenowe, czy może kaski. Ciężko było wybrać, dlatego Kamijo profilaktycznie wsunął ochronną szufladę do jamy ustnej. Nie pomylił  się w predykcjach, za to pożałował wyboru. Wchodząc jako pierwszy do klasy oberwał prosto w szczękę globusem. Złapał go Ruki i poległ pod wyższym przyjacielem. O nich potknął się Kyo, a cały karambol zwieńczał Masashi niczym stukilogramowa wisienka na torcie. Jeśli chodzi o Rukiego, to wyglądał jakby natychmiast potrzebował reanimacji.
          - Zajmijcie miejsca! – wydarł się nauczyciel. Żeby była jasność – był to kolejny przypadek, kiedy płeć dało się rozpoznać wyłącznie po głosie. Na środku sali pod tablicą stał czarnowłosy mężczyzna w wysokich, białych butach na kilkunastocentymetrowym obcasie, ubrany w obficie zdobioną suknię sięgającą niewiele za kolana. Była w kolorze pudru z elementami pastelowego błękitu i miało się wrażenie, że pochłania osobę wewnątrz, ze względu na swoje kolosalne wręcz rozmiary. Teru zaczął się zastanawiać jakim cudem geograf mieści się w kabinie prysznicowej
 Karambol zaczął powoli powracać do pionu. Zanim Uruha namówił Masashiego plastikowym widelcem do podniesienia tyłka z reszty, Ruki był już na granicy wytrzymałości. Kyo podniósł się jak oparzony, zrzucając wpółprzytomnego Kamijo z drugiego najniższego w towarzystwie.
         - Bo… Bonjour Honey… - wydyszał najbardziej poszkodowany.
         - Honziuh… - odparł Kamijo, podnosząc się powoli i rozcierając bolącą szczękę. Szuflada chroniąca go przed uszczerbkami w uzębieniu chroniła teraz jego język przed umożliwieniem mu prawidłowego wypowiadania się.
         - Zająć miejsca! Bez dyskusji! – wywarczał nauczyciel, tupiąc nogą. Ranni zostali usunięci, a reszta klasy faktycznie wykonała zadanie.
         - Mam na imię Kaya. Będę was uczył o tym, jak piękna jest nasza planeta, jak cudowne są lą…
         Kayi przerwał Meto śmiejący się dziko i hałasujący przy toczeniu globusa przez korytarz. Mężczyzna wyszedł z sali w celu złapania fizyka za włosy i zaciągnięcia go do środka. Ten oczywiście narobił więcej krzyku niż faktycznie  było trzeba.
          - Wieszaj się. Potrzymasz mapę. – rozkazał prowadzący lekcję, wskazując na drążek umieszczony na suficie. Meto podskoczył, przekręcił się na drążku parę razy i zaczepił się o niego kolanami, pozostawiając ręce w pełnym zwisie. – W porządku. Teraz sprawdzimy waszą wiedzę. Kurdupel, do tablicy.
Zin, Ruki i Kyo wstali jednocześnie. 
          - Który? – zapytali chórem.
          - Wszyscy, do cholery. Pomożecie mu. Dwóch staje po mojej lewej i prawej, a trzeci wskaźnik do ręki. – odparł nauczyciel, wygrzebując z falbanek jakiś sznureczek. Podał go Meto. Wiszący podciągnął go, podnosząc suknię belfra do góry. Zin z Rukim odsunęli się na boki, zostawiając Kyo na pastwę losu. Oczom uczniów ukazała się piękna mapa Japonii. – Trzymać boki, głąby!
Salę wypełniły szepty nieco zdezorientowanych uczniów.
            - Pokaż mi górę Fuji.
Kyo wytrzeszczył oczy, odnalazłszy miejsce, w którym góra się znajdowała. Łatwo było przewidzieć, że szczyt ten zostanie przez nauczyciela umieszczony właśnie na gaciach i to w ich bezdyskusyjnym epicentrum. Kyo niepewnie dotknął wskaźnikiem Fuji.
            - Boże, jakby nie było czerwone to byś nie znalazł… - skomentował bezmyślnie Teru, powodując nagły atak śmiechu Meto i reszty klasy. Fizyk puścił sznureczek, odsłaniając poczerwieniałą ze złości twarz Kayi.
             - Powiem Hizakiemu jak mnie traktujecie i nie będzie wam do śmiechu. – fuknął. – A ty, kolego… Bania.
             - Ale…
             - Bez dyskusji. I wyjmij nogi z kieszeni.
Kyo wzruszył ramionami i na wszelki wypadek wyjął ręce z kieszeni. Wrócił do ławki, by zaraz potem wstać i wybiec z klasy ze względu na dzwonek. Prosto na…

Historię.

            - Teru, nienawidzę cię. – Kyo pociągnął za włosy kolegę z klasy.
            - O co ci chodzi? Prawdę powiedziałem.
            - Ale mam kolejną jedynkę. – prychnął. – Nurkujesz, słoneczko.
            - Kto nurkuje? – cień przysłonił niską sylwetkę Kyo i przyprawił go o drżenie swoją barwą. Masashi złapał niższego za ramię i pociągnął w stronę toalety. Bez ceregieli pochylił się, zginając Kyo wpół i wpychając jego głowę do wnętrza muszli. Teru z satysfakcją spuścił wodę.

          Takim oto cudem Kyo wpadł na lekcję spóźniony i z mokrą głową. Teru przybił tylko żółwika ze swoim ochroniarzem i posłał Kyo szeroki uśmiech pełen złośliwości, którą dostrzegał w jego małych oczach tylko i wyłącznie jej adresat.
              - Przepraszam za spóźnienie…
Tu pojawiło się zdziwienie. Historyk ubrany w gotycką suknię i z mocnym makijażem wbił drętwe spojrzenie w ucznia i nagle przeniósł wzrok na ławkę. Powrócił do patrzenia na Kyo i odprowadził go ciemnymi tęczówkami na miejsce. Kiedy spóźniony usiadł, historyk zaklaskał w dłonie, ale jego twarz pozostała kamienna. Mężczyzna podszedł do tablicy i napisał na niej drukowanymi literami:
 „MANA-SAMA”
Wskazał na róg sali, w którym nie wiadomo kiedy pojawił się facet, który faktycznie wyglądał jak facet.
            - Witam klasę. Nazywam się Juka i będę pełnić na tej lekcji rolę tłumacza.
Mężczyzna wstał i usiadł przy biurku. Mana napisał na tablicy wielkie cyfry.
„1939-1945”
Zaczął przechadzać się po klasie. Powoli, dostojnie. Nagle wycelował paznokciem prosto w czoło Toshiyi.
             - Schneller! – warknął. Czarnowłosy na skinienie głową Juki powstał i pobiegł na środek sali. Nauczyciel w gotyckim makijażu wyciągnął z buta niezbyt długi bat. Strzelił nim za rzędem ławek pod ścianą, chcąc przez to powiedzieć osobom z tamtego właśnie rzędu, by ustawiły się pod tablicą. Sam Mana poszedł za nimi. Ustawił się w pozycji strzeleckiej i zaczął strzelać onomatopejami. Z jego ust wydobywały się przerażające dźwięki imitujące wystrzały, wybuchy, eksplozje, krzyki ranionych. Przyłożył ręce złożone na wzór pistoletu do czoła Die’a i wydał odgłos strzału. Die popatrzył się na prowadzącego lekcję, później na rozpaczliwie próbującego mu przekazać żeby upadł Jukę. Niestety informacja nie zdołała dotrzeć, gdyż czerwonowłosy po upływie ułamka sekundy leżał podcięty przez Manę na podłodze. Po chwili podłoga usłana była trupami. Mana dopiero się rozkręcał. Starł datę z tablicy i powiesił na niej mapę starożytnego Egiptu. Zaczął owijać jedynego stojącego Toshiyę bandażami, a kiedy skończył, dla pewności owinął go jeszcze prześcieradłem. Juka spojrzał na zegarek. Wstał i odsunął czarnowłosego od uczniów, sadzając na krześle. Chwycił za jeden róg prześcieradła i zaczął odkręcać i tak już porządnie zakręconego Toshiyę.
             - A więc z dzisiejszej lekcji mieliście wynieść… Może wy mi powiecie co?
Teru podniósł rękę.
             - Kamijo? – wskazał na zemdlonego przyjaciela.
             - Nie do końca… Mieliście wynieść że w sumie to była wojna i Egipt, ale Egipt był wcześniej i był też na wojnie, czyli w sumie to Mezopotamia nie istniała, bo Aleksander Wielki stracił konia… Rozumiecie?
              - Tak jest, panie psorze. – odezwały się zwłoki. Odkręcony Toshiya upadł obok nich zmarnowany i wyczerpany mękami życia codziennego.
_______________________
Wracam z notką po dłuższej niż ostatnio nieobecności. Dodałabym ten post w zeszły czwartek gdyby nie fakt, że przy czterech treningach tygodniowo, wiecznym truciu że nie dostanę się do wybranego LO i paru innych sprawach wracam do domu i nie mam siły ruszać palcami na klawiaturze. To lenistwo... :'') A pomysł w głowie siedział, tylko czasu było brak.
Nie mam pojęcia jak wyjdzie z następnym opowiadaniem. Myślę, że powinno być najpóźniej za dwa tygodnie, nah. Fizyko, biologio, chemio, dziękuję.

A, no i jest jeszcze jedna mała sprawa. Stuknęło 5 000, oł je. *otwiera szampana*
Dziękuję i zapraszam do tej rubryczki przeznaczonej na Wasz komentarz. Do napisania ^^