piątek, 26 czerwca 2015

Ból, pain, butthurt, trąd i cholera. Notka informacyjna.

Wiem, obiecywałam częstsze notki.
I będą. Ale po 10 lipca...
Do tego czasu dokładniej będę sobie na cudownych wakacjach złożonych z kopania dziur w nadmorskim lesie, nauki finezyjnego wpierdolu i składania kałacha. Czyli będę robić to, co księżniczki lubią najbardziej. Oczywiście, w wolnych chwilach dodziubię zaczęte kilka opowiadań, gdyż ostatnimi czasy nie wiedziałam za co się zabrać i tak wyszło, że zaczęłam wszystko, a nie skończyłam nic. Nah. Nie zdążę do poniedziałku. Poza tym, zabierają mi lapka do naprawy, żyć nie umierać. Coś naskubię na tym małym, świecącym prostokącie. Mam nadzieję. Może nawet dzisiaj zacznę, tego nie wiem.

 Tak więc miłych wakacji.
I dziękuję pięknie za te ponad 2000 odwiedzin. Jesteście takim silniczkiem tej małej pralki. Mam nadzieję, że silniczek urośnie :D Do napisania ^^

sobota, 20 czerwca 2015

Deszcze i sztormy (II)

      Różowowłosy uniósł kubek do ust. Napił się czystej, chłodnej wody dla orzeźwienia po ciężkiej nocy. Za chwilę jednak zakasłał i wypluł wszystko, co znalazło się w jego ustach. Woda smakowała tak, jakby ktoś wsypał do niej minimum piętnaście łyżeczek soli. Zamrugał kilkakrotnie. Zorientował się, że w dłoni trzyma połówkę kokosa, siedzi na środku plaży, a jego poduszką był brzuch Meto. Oderwał banana z jego owocowego kapelusza i przystąpił do konsumpcji. Opadł z powrotem na szczupłe ciało perkusisty, wzdychając i wlepiając wzrok w lazurowy odcień błękitu, zlewający się na horyzoncie z granatową taflą spokojnego oceanu. Ich katusze na wyspie trwały więc już drugi dzień. Koichi powstał z zamiarem przejścia się brzegiem morza, jednak niemal od razu wyrżnął z gracją o piasek, potykając się o pomidory obronne Mii. Gitarzysta nalegał na obwarowania w razie przyjścia wrogo nastawionej zwierzyny, więc obstawił posłanie z liści doniczkami z sadzonkami warzyw. Wszyscy bali się protestować, więc tak zostało. Różowowłosy zaklął pod nosem, podniósł się i wyruszył na spacer.
        - Tsuzuuuuuś… - zaczął Mia przymilnie. Nie widząc żadnej reakcji zmienił jednak ton. – Tsuzuku, tłuczku! – finezyjnie chlasnął wokalistę otwartą dłonią.
        - Czego chcesz… - wymamrotał lider pod nosem, nie kusząc się nawet na otwarcie oczu.
        - Posuń się.
        - Niech przyjdą i zabiorą te książki…
        - Jakie książki?
        - No książki i mleko…
        - Kurwa, nie obchodzą mnie twoje książki! Posuń się!
        - Ale ja jestem posunięty…
        - Nie jesteś, tłuku parowy. P o s u ń  s i ę! – wycedził Mia.
        - Powiedz skurwysynom, żeby sobie poszli. Moje książki.
 Mia wywrócił oczami, kopnął Tsuzuku z całej siły w tylnią część ciała, po czym zbulwersowany wstał i otworzył puszkę z koncentratem pomidorowym. Wlał sobie trochę do ust, przypadkowo upuszczając kroplę na czoło Meto. Ten wydarł się, zerwał gwałtownie i uciekł na drzewo. Mia dokończył koncentrat i poszedł w kierunku miejsca ucieczki perkusisty.
       - Meto, to tylko pomidory.
Meto cisnął w niego kokosem. Gitarzysta upadł na piasek, mdlejąc.
       - Mia, to tylko kokos. – westchnął Koichi, pojawiając się za nim znikąd i podnosząc orzech. Rzucił nim w stronę „bazy” i zaciągnął tam też Mię.
       - Koichi, jesteś… - westchnął Tsuzuku. Podniósł się.
       - No jestem.
       - I już są ofiary.
       - Meto go skasował.
       - Kokos?
       - Kokos. Prześpi się i wstanie, z doświadczenia powinieneś wiedzieć. – basista ukierunkował  spojrzenie na rękę wokalisty, przeczesującą ciemne włosy. Tak jak przewidywał, za chwilę twarz Tsuzuku wykrzywiła się w bólu. – Ma chłopak cela, nie? – wyszczerzył się dumnie. Lider spojrzał na niego z politowaniem, ale jego uwagę odwrócił Meto, usiłujący zabić kraba bananem.
        - Co on… - wyciągnął powoli palec w stronę pola bitwy. Koichi już tam pędził, niczym zatroskana matka.
        - Meto! Fe! To nie sushi! – piszczał. Po drodze potknął się jednak o doniczkę i upadł. Skorupiak zdążył uciec przed owocem. Meto z miną niewiniątka podszedł do Koichiego i ugryzł go w udo. Usiadł na piasku i przekrzywiając głowę, wpatrywał się w kipiącego złością basistę.
        - Meto, pomidorka? – uśmiechnął się lider i pokazał perkusiście warzywo. Siedzący obok Koichiego prychnął z dezaprobatą i rzucił w niego bananem, który przed chwilą był niezwykle niebezpieczną bronią. Różowowłosy podniósł się i wypluł kamyczki pomieszane z muszelkami.
       - Musimy naprawić tą łódkę i stąd spadać. Zasięgu brak. – otrzepał piasek z policzków i upewnił się, że na wyświetlaczu telefonu nie pojawiła się żadna kreska nadziei. – Dobra, Tsu. Ty zostaniesz z Mią i spróbujesz wywrócić łódź na bok, a my pójdziemy do lasu skombinować jakieś patyki na ognisko.

     Po niecałej godzinie wrócili na plażę z suchymi gałęziami. Koichi uśmiechnął się do siebie, widząc, że Tsuzuku wykonał wszystko to, o co go poprosił. Wygrzebał ze swojej torby taśmę izolacyjną i zaczął owijać nią łódź. Jeśli dobrze pójdzie, zdążyliby dopłynąć nią do portu. Wtem przerwał mu czyjś śpiew.

Ja, rybak bez przyszłości…
Jedzący ryby bez ości
Płynę przez ocean we flaucie pogrążony
Ja, facet wymarzony
Och, Bonnie, to nie zachód słońca…
To moja klata gorąca!
Słyszę twe westchnienia z daleka
Czyżbyś potrzebowała faceta?
Pędzę do ciebie
Z moim rumakiem
Będziemy wspólnie trząść zielonym krzakiem


      - Proszę, cóż to za niewiasta! Nie zwiedziesz mnie swym śpiewem, syrenko. – zakrzyknął żeglarz z satysfakcją, spoglądając na Koichiego. – Ale przespać się możemy. – dodał cicho, podpływając do bardziej stromego brzegu swoją żaglówką.
      - Nie śpiewaj więcej, alfonsie. – warknął Koichi swoim najbardziej męskim głosem. Żeglarz pobladł, a jego źrenice zmniejszyły się do rozmiarów ziarna gorczycy.
      - Syrenko, czyżbyś…
      - Nie mów do mnie „syrenko”, alfonsie. Jestem Koichi. Mógłbyś nas stąd wyciągnąć? – przerwał mu basista beznamiętnie.
      - A ty do mnie alfonsie. Oto ja. Ja, Hiro. Hiro, dzięki któremu wiele potomstwa na świat przyszło, przez którego nawet ryby dostają spazmatycznych dreszczy! – oświadczył dumnie. Koichi popatrzył na Tsuzuku i wzruszył ramionami. „Najwyżej go wywalimy za burtę”- mówiły jego oczy. Meto przekrzywiał głowę raz po raz, zastanawiając się w którą stronę należy patrzeć na twarz Hiro.
     - Dobra, alfonsie. A czy w takim razie mógłbyś nas stąd zabrać? – powtórzył basista, odrywając sobie od ręki taśmę.
     - Nie „alfonsie”! Ja, piękny ja zwę się Hiro!
     - Okej, już dobrze, alfonsie. Zabierzesz nas na łajbę i przyświecisz klatą?
     - ALE JA JESTEM HIRO! Przystojny, urokliwy i…
     - SŁYSZAŁEM, ALFONSIE.
Hiro westchnął i przeczesał włosy zaplecione w małe warkoczyki ręką.
     - Tak… Co was tu zaprowadziło? – zwrócił się do Meto. On jednak, jak zwykle nieskory do rozmowy, pokazał zęby i przyszykował banana do obrony. Hiro skrzywił się zdziwiony i zwrócił się do Tsuzuku.
     - On tak zawsze ma?
     - Od urodzenia. – przytaknął lider.
     - Dobra, to jest Tsuzuku i Meto. Jesteśmy tu przez tego idiotę, na którego patrzysz bo prowadząc łódź pomylił wyspy. Dalej leży Mia po oberwaniu w czapę kokosem. Chcemy wrócić do portu i błagam, pomóż nam. – Koichi złożył ręce w modlitewnym geście. Zależało mu na powrocie do domu i uwolnieniu się od inwazji pomidorów, deszczy kokosów i bananowej broni.
       - Hiro zawsze do usług! Na łódź, majtki!
Podpłynął do łagodniejszego zejścia i wyciągnął łódź na plażę. Wyśmiał umiejętności „Mac Gyvera z taśmą” i pomógł załadować bagaże i Mię na pokład. Dosyć ciężko było także namówić Meto do znalezienia się na nim. Kiedy w końcu się udało, Hiro ustawił odpowiednio żagle i popłynęli ku blademu horyzontowi, zostawiając za sobą większość pomidorów.

Fale fale
A na falach ja
Spocony w tym upale
W blasku dnia
Kołyszę się na łodzi
Płynę do ciebie
Bo kto ci dziecko spłodzi?
Twoje małe bejbe

       - Głębokie – mruknął Koichi, zakrywając uszy Meto, żeby nie przyszło mu do głowy wskakiwanie do wody.
        - No nie? Jak to morze! – ucieszył się Hiro i kontynuował piosenkę.

Pięknaś, ma gwiazdo
Choć nie jeździsz Mazdą
Nie mów nic więcej...
I tak cię przelecę.
    
         - Ty tak na bieżąco? – zapytał Tsuzuku.
         - Tak.
         - To zmień program.

Hej po wodzie, po wodzie
Płynie złodziej, złodziej
Skradnie cnotę, skradnie serce
Grosza nie zostawi w ręce

      - O kim śpiewasz? I kim jesteś? – zaciekawił się Mia, budząc się.
      - Śpiewam o Hiro. O pięknym i cudownym mężczyźnie. Szczęściu każdej kobiety.
      - Czad… A kim jesteś?
      - Hiro. Miło poznać. – uśmiechnął się. Mia wywrócił oczami.
      - Mia. – podali sobie ręce. – Koi-chan, mam ochotę poćwiczyć… Czy my jedziemy do domu?
      - Płyniemy, debilu. – westchnął różowowłosy i oparł się o burtę. Myślami siedział już w rozgrzanej wannie z pianą. Zamknął oczy.
      - Sok pomidorowy masz w mojej torbie. – mruknął Tsuzuku. – Hiro, błagam, zamknij się już.
      - Śnisz. No to co następne? Może o moich włosach, tego jeszcze nie było.
      - NIE! – krzyknęli jednocześnie Mia i Tsuzuku. Meto wrzasnął głośno i wyciągnął z kieszeni pałeczki.
      - Nie wrzeszcz, Meto… - jęknął Koichi. Był już tym wszystkim zmęczony. Perkusista jednak nie dawał za wygraną. Rzucił się na Hiro, kiedy autor wielu utworów muzycznych otworzył usta. Zaczął okładać go pięściami. Ofiara wyrywała się w dramatycznych próbach obrony. W końcu się wyrwała. Hiro zawisł na burcie na chwilę, po czym można było usłyszeć spory plusk. Wrzask i zachłyśnięcie się pomieszane z diabolicznym śmiechem satysfakcji Meto dawały wspólnie ciekawy efekt, a przynajmniej przyjemniejszy dla ucha niż śpiewy Hiro.

Topię się, topię!
Piękny Hiro tonie!
Jeździłem już na mopie
I na twojej żonie

Po usłyszeniu tej zwrotki przez członków zespołu przeszło westchnienie zażenowania.
       - I jak on jeszcze jest w stanie wyć? – zdziwił się Mia, tupiąc w pokład i łapiąc się za głowę.
      
Wyciągnijcie przyjaciela
Zmienicie go w dręczyciela!
Hiro majestatycznego
Niedumnie tonącego

     - Zamknij się! – warknął Koichi. Meto zaczął kołysać łodzią. Można było usłyszeć kaszel.

Nie podtapiaj mnie, zuchwalcu
Usmażę cię na smalcu
Marynarzu, marynarzu
Okaż litość, mój żeglarzu


      - WYCIĄGAMY GO, DO CHOLERY! – Mii puściły nerwy. Pociągnął Tsuzuku za włosy do roboty i skierował się do burty. Wychylili się i po chwili wywlekli przemoczonego Hiro na pokład.

Och dziękuję, och dziękuję… - urwał, gdyż Meto przyłożył mu w twarz.
Głupie chuje… - dodał po chwili. – Nie będę już śpiewał przy was, no sorki.
Koichi klasnął w dłonie.
      - W końcu, cholera…
     
- Możesz też zrobić przysługę ludzkości i nigdy więcej nie otwierać japy. – burknął Mia, siadając. Hiro milczał już do końca drogi. Nie było to problemem ze względu na to, że podróż trwała jeszcze tylko piętnaście minut.

Po wydostaniu się na ląd w porcie, wypakowaniu bagażu i jakże krótkim pożegnaniu z Hiro, cała załoga wsiadła z powrotem do samochodu.

     - Bagaże? – sprawdzał Mia.
     - Są. – odparł Tsuzuku.
     - Meto?
     - Jest! – uśmiechnął się Koichi, zatrzaskując perkusistę w bagażniku.
     - Jedze… Właśnie… Gdzie. Są. Moje. Sadzonki? – Mia zaplótł ręce na piersi i wypchnął biodro w bok.
     - One… Nie zmieściły się na łódź… - przyznał Koichi. Wsiadł szybko do samochodu, by uniknąć ataku nerwowego gitarzysty.
     - No nie… Zabraliśmy Tsuzuku, a pomidorów nie? Co za ludzie…
     - Dzięki… - wymamrotał lider, siadając za kierownicą. Zaprosił Mię gestem do środka i odjechali w stronę domu. Dobrze wiedzieli, że finał mógł być o wiele gorszy. Nagle Koichiemu zadzwonił telefon. Odebrał.

Och, Mała Syrenko
Tak krótko cię znam
Mimo wszystko kocham
Ależ ze mnie cham…

Basista odkręcił szybę i wyrzucił urządzenie z samochodu. Oplótł się rękami i spojrzał porozumiewawczo na wystającego zza foteli Meto, który krzyknął przerażony.
       - Spokojnie, więcej go nie usłyszysz.
W tej chwili Meto zadzwonił telefon… Perkusista skrzywił się i rzucił nim o podłogę bagażnika.
       - Nigdy więcej nie jadę z wami na wakacje. – westchnął Mia. 


_____________
Wena była, komputera nie było. Cóż. Ale - jeden wieczór i notka jest! 
INFO ----> Niedługo, naprawdę niedługo pojawi się zakładka "Psychiatryk" albo coś w tym stylu. Będą tam satyryczne opisy głównych gwiazd opowiadań i co nieco o zespołach. Wszystko w "wypranym" stylu.

Aha. I dla dowodu, że nie należę do normalnych - poematy Hiro to poematy moje. Kiedyś będę rapować... 

piątek, 12 czerwca 2015

"Zguba", czyli moja praca na fizykę.

   Zniknęła. Nie ma. Jak kamień w wodę. 
     Gdzież się podziała cała elektryczność?
     W sumie, w mieście tak wielkim jak Tokio mogła się zgubić, ale czy dla elektryczności to w ogóle możliwe? Wszystko po prostu nagle zgasło. Neony przestały rozświetlać mrok ulic swoim światłem, a bogaci ludzie mieszkający w wysokich wieżowcach z przysypiającym portierem stali pod drzwiami do budynków, cierpliwie lub raczej wytrwale uderzając w drzwi. Jedynym źródłem światła był blady blask świec zza okien przezornych mieszkańców miasta. Tak, jakby nigdy nie wynaleziono nic podobnego do prądu elektrycznego. Zgasły światła samochodów, co przyczyniło się również do tego, że ruch uliczny stanął. Ludzie woleli unikać problemów. Zdenerwowani wychodzili z samochodów, sprawdzić co się dzieje. To samo tyczyło się wszystkich urządzeń działających przy jakiejkolwiek pomocy prądu.
     Utrata elektryczności stała się przeszkodą nie do przeskoczenia dla pewnego zespołu. Pięciu pechowców, brązowowłosy Junji,  , czarnowłosy Mahiro, jasnowłosy Hiyori, czerwonowłosy Mitsuki z niebieskowłosym Takemasą na czele, postanowiło uraczyć swoich fanów koncertem dokładnie tego dnia. Co za tym idzie, do grona pechowców zaliczała się także ponad setka fanów czekających na nich w kompletnie ciemnej, klubowej sali. 
      - Takemasa, podejdziesz tu? – zapytał Mitsuki, próbując zrobić coś ze swoją gitarą.
      - Tak. Tylko gdzie ty je… - lider urwał, zatrzymując się na niełaskawej dla jego twarzy ścianie. 
      - Tam mnie nie ma. Po lewej. Naprawdę jesteś taki ślepy?
      - Sam jesteś ślepy! – odwarknął niebieskowłosy, przewracając się o leżący na podłodze bęben. Zaklął cicho pod nosem. – Junji, jak nie zaczniesz po sobie sprzątać to nie ręczę za siebie. – podniósł się i trafił w miejsce, skąd wołał go przyjaciel. – Co chciałeś?
      - Zobacz, wszystko jest podłączone i nie działa. – Mitsuki wzruszył ramionami. 
      - A zastanawiałeś się kiedyś dlaczego ta gitara ma w nazwie elektryczna? – syknął Takemasa, ciągnąc się z nerwów za włosy. 
      - No… Bo potrzeba elektryczności, żeby działała? 
      - Brawo. A widzisz, żebyśmy mieli tu prąd?
      - Chyba nie. - wymamrotał gitarzysta w odpowiedzi.
      - A teraz wyciągnij wnioski. – lider westchnął przeciągle. – Zagramy ten koncert, mimo wszystko. – zapewnił. Zrzucił basistę ze skrzynki i zaczął grzebać w niej w poszukiwaniu świec. Znalazł ich całkiem pokaźną ilość. Zatrzasnął z radością skrzynię, przycinając biednemu blondynowi włosy. – Stroić akustyki, będzie dobrze! – ucieszył się. 
Akustyczny koncert w blasku świec wydawał się dobrym pomysłem i w zasadzie jedyną alternatywą. Jak widać, dla chcącego nic trudnego.

      Niektórzy mieli gorzej. Na przykład Kaoru, pracownik swojej przydomowej piekarni. Był w trakcie pieczenia kolejnej blachy swoich popisowych bagietek, gdy piekarnik się wyłączył. 
      - Mamma Mia! – złapał się za głowę, rwąc z głowy naturalnie ciemne kosmyki. Czym prędzej pobiegł do salonu i rzucił się w stronę kominka. Poruszał się po domu korzystając z pamięci co do rozmieszczenia mebli i ścian. Z kilku prętów i mocnej blachy zmontował prowizoryczny „statyw opiekający”, jak później go nazwał. Popędził po niedopieczone bagietki, już z nieco mniejszą sprawnością i gracją niż ostatnio, i wstawił blachę do kominka. 
Później zasiadł z książką przy palenisku i pilnował, aż pieczywo będzie gotowe. Zastanawiał się, co dzieje się u jego przyjaciół. 

     Tymczasem nie działo się u nich nic szczególnego. Kaoru nie poszedł na tę imprezę, ponieważ stwierdził, że pieczenie bardziej go fascynuje. Jego znajomi postanowili urządzić sobie przyjęcie z przebierankami. Hizaki przybył w stroju Śpiącej Królewny, co idealnie opisywało jego pozycję po godzinie spędzonej przy barku. Większym problemem brak energii elektrycznej okazał się dla Mii i Koichiego. Uzależnieni od Internetu, przez cały początek przyjęcia siedzieli obok siebie, wstawiając zdjęcia na twittera i robiąc sobie nawzajem zdjęcia polaroidem. Kiedy ekrany zgasły, wpadli w rozpacz. 
        - Zapytajmy Meto co zrobić! – zaproponował Koichi.
        - To nie jego problem, nie powie nam. – odparł Mia.
        - A on przypadkiem nie siedzi w szafie?
        - Właśnie dlatego nie jest to jego problem.
        - Chyba, że tak. 
Siedzieliby tak dalej ze spuszczonymi głowami, gdyby nie Teru, równie uzależniony od telefonu, nie podszedł do nich. Przebrany za hipopotama oparł się o ich ramiona i uśmiechnął szeroko. 
         - Znam wasz ból. Powiesiłem swoje zdjęcia na oknie, rano będzie jak twitter. – poradził.
Koichi i Mia spojrzeli się na siebie. Zgarnęli wszystkie zdjęcia ze sobą i pobiegli przyklejać je do szyb. 

Ile ludzi tyle problemów, ale równie dużo rozwiązań. Każdy radzi sobie jak może.

_____

Oto praca długoterminowa z fizyki. Tak. Oddałam to, ale przed dodaniem tu zdjęłam słowną cenzurę. 

Opinia nauczycielki - "Najlepsze opowiadanie jakie dostałam w całym roku. Postawiłam ci szóstkę, ale ja chcę ciąg dalszy!"

Jak popularnie się mówi - YOLO. 

YOLO się opłaciło xD

środa, 10 czerwca 2015

Dir en... Banane? (V)

        Kaoru usiadł na ławce i wbił wzrok w ziemię. Spojrzał w stronę, z której przyjechali. Przechodnie obrzucali go zdegustowanymi spojrzeniami, jednak lider w tej chwili przejmował się tylko tym, że jeśli do wieczora nie znajdą Kyo, będzie musiał spać sam i rano samemu biec do piekarni. Ta myśl sprawiła, że gwałtownie powstał, uderzając głową w podbródek Shinyi. Blondyn syknął, przygryzłszy sobie język.
       - Poląbało cię, Kaolu?!
       - Zamknij się - Kaoru machnął ręką.
       - Speldalaj, to boli. Pses ciebie.
       - Musimy znaleźć Kyo. - oświadczył lider. 
       - To wiemy. Może więcej informacji? 
       - Cofnijmy się po prostu tą drogą, którą pamiętamy, co? - zaproponował Die, przeczesując włosy. 
       - Musimy się cofnąć. Boże, jacy wy jesteście ciemni. - Kaoru wywrócił oczami i pośpieszył w ulicę Rowerową. Die stał z wymalowanym zażenowaniem na twarzy, a Shinya zdenerwowany próbował jakoś żyć z rozciętym językiem. Toshiya pobiegł za Kaoru, gdy zorientował się że spódniczka lidera tak naprawdę należała do niego. Był zły do granic możliwości. Nowy nabytek w szafie basisty miał designerski złoty ekspres na tyle. Toshiya pociągnął za niego. Oczom wszystkim wokoło ukazał się nowy wymiar rzeczywistości. Patrząc na wciśnięte w czarne rajtuzy i koronkowe, czerwone bokserki nogi i tyłek Kaoru, można było przenieść się jednocześnie do ery kamienia łupanego, jak i czasu akcji powieści science-fiction. Widząc tenże właśnie wymiar, basista odwrócił wzrok i schował spódniczkę do kieszeni płaszcza. Kaoru w nieświadomości podróżował dalej, przemierzając każdy metr niczym modelka na wybiegu, zupełnie nie dbając o to, w co jest ubrana. 
     - Toshi! - zapiszczał Die , zakrywające Shinowi oczy. - Dziewice patrzą! 
Shinya zdzielił go ręką w policzek. 
     - Sam jestes dzewyco! - warknął. 
     - Idziecie w końcu? - krzyknął Kaoru, odwracając się. Był to największy błąd, jaki w życiu popełnił. 
     - Kaoru... Potargałeś się... - jęknął Die. Gitarzysta przeczesał ręką włosy na głowie. 
     - N-n-nie tu... - wyjąkał Shinya. 
     - Przestańcie się wygłupiać i chodźcie po Kyo. - żachnął się lider. Popędził przed siebie. 
     - Żeby nie było, że nie mówiliśmy. - mruknął Die pod nosem, razem z resztą podążając za Kaoru.
Szli zapamiętaną drogą, nieświadomi niczego.
***


      - Przepraszam... - zaczął bezdomny, podchodząc do leżącego na chodniku wokalisty. Kyo przetarł oczy i podniósł się do siadu. Był zdziwiony znajomością japońskiego u kloszarda, więc nie zbył go, a przyjrzał mu się uważnie.
      - Kurwa, Gackt, co ty tu robisz? - zapytał, ponownie przecierając oczy ze zdumienia.
      - Przyjechałem uprawiać cebulę. A ty?
      - Jestem w trasie. Nie wyglądasz na kogoś kto uprawia cebulę...
      - Bo widzisz... Zaczynałem w polu. Kończę tu. - Camui rozłożył poły płaszcza. Miał tam mnóstwo złotych przedmiotów, dziwnych, niezbyt drogich rzeczy codziennego użytku.
      - Coś ze złotka? - zapytał.
      - Jedziesz z nami. Staczasz się.
      - O czym ty mówisz? Mam jechać gdzieś z tym szaleńcem od chleba? Nigdy.
      - Bagietek.
      - Nieistotne. – westchnął Gackt. Nie zamierzał spędzać czasu z Kaoru, po prostu się go bał. O ile zdążył się przyzwyczaić do rygoru i zasad ustanawianych przez kościelne lwy miejskiej dżungli, tak odchyły gitarzysty były nie do przeskoczenia. 
       - Pomożesz mi znaleźć chłopaków? – zapytał niższy.

       - Jeśli pojechali tamtym autobusem, nie mogą być daleko. Chodź. 
Ruszyli w stronę, w którą pojechał pojazd. Jeden krok Gackta równał się dwóm krokom Kyo. 
       - W ogóle, to jak tu się znalazłeś? 
       - Kyo… To długa historia… - westchnął wyglądający jak mieszkaniec kanałów Japończyk.
        - Nie szkodzi, posłucham!
        - Więc słuchaj…
    Urodziłem się na wsi, w rodzinnej farmie. Od dziecka moim przeznaczeniem było przejęcie gospodarstwa. Jednak ja… Moją pasją była muzyka. – Gackt teatralnie gestykulował. Zawiesił głos budując napięcie. 
        - I? – wciął się Kyo.
        - Nie przerywaj, ignorancie!
    Zawsze chciałem śpiewać. Marzyłem o tym, by swoim głosem pobudzać miliony napalonych psychofanek. Jednak w polu, moją jedyną publicznością była pszenica i marchewki. Nienawidzę marchewek. I pszenicy. Właśnie to dzieli nas z Kaoru, ale mniejsza. W końcu mi się udało. Po wielu próbach, ba, po latach śpiewania marchwiom i trawie zrobiłem karierę. Która po pewnym czasie znudziła mi się. Zapragnąłem przerwy. Przyjechałem do Polski, by uprawiać cebulę w ramach powrotu do korzeni. Trochę nie wyszło, bo cebulę rozkradli w trzy tygodnie. I wtedy zacząłem wspomagać tutejszy przemysł cebulański. – zakończył.
           - Ależ nie mów tak… Polska jest piękna, ludzie zdają się być mili…
           - Przypomnij sobie nazwę kraju, w której babcie wywaliły cię z autobusu.
           - To chyba było coś na G…
           - Ja pierdolę… - Gackt wywrócił oczami. 
***
Patrząc w słońce, którego blask o wiele mniej raził w oczy niż odziany w koronki tyłek Kaoru, wędrowała normalniejsza część zespołu. Lider nagle skręcił w wybrukowaną uliczkę, prowadzącą do fontanny. Przysiadł na murku i westchnął głośno. 
        - Nie chce mi się już nic. - oświadczył, wyciągając nogi. 
        - Nam też nie, spoko. - mruknął Shinya. Kaoru przyjrzał się swoim nogom. Spojrzał się na perkusistę, zakrywając krocze rękami. 
        - I wy mi nic nie mówiliście?! - oburzył się. - Co się stało z kiecką? 
Toshiya przygryzł wargę. Kaoru postanowił przerwać ciszę, wrzucając Shinyę do wody. Perkusista zapiszczał z zaskoczenia, po czym rozległ się już tylko plusk. Z trudem łapiąc powietrze, wynurzył się spod wody i zmroził Kaoru spojrzeniem. Szarpnął go za gumkę od koronkowych majtek i pociągnął do tyłu, sprawiając, że, chcąc nie chcąc, gitarzysta dołączył do niego. Kiedy ciemnowłosy wynurzył się, w jego oczach widać było jedynie chęć mordu.
          - Zabiję... - syknął.
          - Nie zabijesz. Mamy cię dosyć, Kaoru. - oświadczył Die, podając mokremu perkusiście rękę. Zapadła cisza. Lider wstał i odwrócił się z przytupem. Shinya wyciskał wodę zbasisty. . Chcąc przywrócić normalny obrót spraw, uderzył czerwonowłosego ociekającym kosmykiem w twarz. Die rozmyślił się i ponownie wrzucił Shinye do fontanny. Ten jednak pociągnął go za rękę, sprawiając, że gitarzysta wylądował w wodzie razem z nim. Popatrzyli się nienawistnie na siebie. Jednocześnie ich uwagę przykuł Toshiya, robiący zdjęcie rzeźbie chłopczyka, który był znaczącą częścią obiektu. Basista klęczał na skraju murka, wyginając się na wszelkie możliwe sposoby dla odpowiedniego kadru. Najwyższy wykazywał się w tym momencie naiwnością i niezwykłą nieostrożnością. Shin pociągnął go do fontanny za łokieć. Po chwili z wody wystawała tylko dłoń trzymająca aparat. Ratowanie tego urządzenia leżało w instynkcie basisty. 
          - Kaoru... - zaczął Die.
          - Nie odzywam się do was. Jesteście nielirycznymi ignorantami o mutagennych skłonnościach do zapładniania drożdży. - oburzył się mężczyzna w rajstopach. 
         - Eee... Aha... - na twarzy Daisuke zaczęło malować się niezrozumienie i totalny brak chęci do kontynuowania konwersacji.
         - Mokro mi chyba... Oświadczył Toshiya, sprawdzając czy z aparatem wszystko w porządku. 
          - Moczysz dupę w fontannie... - burknął Shinya.
          - A, zapomniałem. 
          - Głodny jestem. - stwierdził Die i zaczął się rozglądać. – Kao… - zaczął, lecz Kaoru już nie było.
          - Jarmark! – krzyknął Shinya. – Leci tam! Za nim! – podniósł się i wystrzelił w pogoń za Kaoru. Zaraz za nim biegł Toshiya, później Die. Nagle lider zginął im z oczu. Słychać było jakieś piski i hałasy. Kiedy dobiegli do pierwszego straganu, zobaczyli ludzi kosztujących miodów, na następnym wyrobów mięsnych, dalej domowej śmietany, ogórków z beczki… I stoisko ze świeżym pieczywem. Sprzedawca stał w kącie, przyciśnięty do ściany swojej budki, obserwując zdziczałego Kaoru dobierającego się dziko do bułek. Toshiya rzucił się na niego i powalił go na ziemię. Wyrwał mu z ręki jeszcze ciepłą bagietkę i odłożył na ladę. Kaoru wyjął jednak spod kurtki kolejną i zaczął bezlitośnie naparzać basistę po twarzy. Shinya wkroczył do akcji, jednak gdy Kaoru uderzył go bochenkiem chleba w brzuch upadł na ziemię. Zmienił go Die. Ogłuszył lidera bułką, po czym zglanował go odpowiednio.
          - Mamy go! – oświadczył radośnie, siadając gitarzyście na  piersi i uśmiechając się dumnie. Shinya podniósł się z ziemi i poszedł uspokajać sprzedawcę i kupić trochę jedzenia. Gdy wrócił, Toshi i Die trzymali lidera mocno na rękach. Nie miał możliwości się wyrwać ani zrobić absolutnie niczego. Przenieśli go w bezpieczne miejsce i posadzili na ławce, na placu Starego  Miasta. Dali mu bagietkę i puścili. Kaoru mierzył ich nienawistnym spojrzeniem, wgryzając się brutalnie w otrzymane, jeszcze ciepłe pieczywo.
        - Wykończysz nas. Mieliśmy współpracować i znaleźć Kyo. – westchnął Shinya, zagryzając ogórkiem kawałek kiełbasy.
        - Z wariatem w koronkowych gaciach daleko nie zajdziemy. Nie wiem czy tu sprzedają smycze dla dzieci. – rozmarzył się Die, zajadając się kanapką ze smalcem.
         - Chyba nie… W Europie by to nie przeszło. – mruknął Toshiya, po czym przed nimi przemaszerowała matka z dwójką dzieci trzymanych na szelkach. – Patrzcie, jednak jest!
         - Nie założycie mi tego. – warknął Kaoru.
         - Wiesz, Toshi ma łańcuch przy spodniach… - odparł Die, co skutecznie uciszyło Kaoru.
         - Oby Kyo się znalazł… - westchnął Shinya, odrywając kawałek swojej bułki i rzucając go gołębiom, które ośmielone małą ruchliwością zespołu zaczęły podchodzić prawie do jego butów. Ptaki od razu zabrały się za rozszarpywanie otrzymanego kawałka.
         - Znajdzie się, będzie dobrze… Przecież to miasto nie jest takie wielkie… - mruknął Toshiya, rozprostowując nogi. – Kaoru, co ty odwalasz? – zapytał, przekrzywiając głowę.
Lider bowiem, skradał się do gołębi. Wyrywał im pieczywo, rzucane przez perkusistę i pożerał niczym odkurzacz. Shinya rzucił ostatni kawałek, pochwycony przez głodne gołębie. Jeden z ptaków zabrał kawałek i odleciał. Kaoru pobiegł za nim, a za Kaoru reszta chłopaków. Mijali wiele ulic, krzycząc za liderem, że kupią mu tyle bułek ile zechce, jednak ten nie słuchał. Obudził w sobie instynkt łowiecki. Biegł przed siebie za ptakiem, nie zważając na ludzi, samochody i śmietniki. Pędził, dając z siebie wszystko. Nie znał litości dla swoich nóg ani dla uczestników pościgu. Najważniejszy był cel. Ptak i jego bułka. Kaoru nie widział nic poza tym. Budynki zlewały się z tłem, a ludzie doskonale wpasowywali się w nie. Dlatego gitarzysta nigdy nie przejął się tym, ile ludzi stratował tamtego dnia, ku chwale bagietek. Nie dbał o takie rzeczy, nie w tym momencie. Gdy ptak przysiadł wysoko na gzymsie i spałaszował pieczywo, gitarzysta zatrzymał się i smutno popatrzył na niego. Nagle wpadli na niego Kyo z Gacktem. Camui przyjrzał się napotkanemu. Gdy Kaoru odwrócił głowę w jego stronę, podskoczył i krzyknął z przerażenia.
             - Gackt… - zaczął, wbijając maniakalne spojrzenie w znajomego. – Dawno się nie widzieliśmy… - syknął.
             - Cholera. To ja już lecę. Pa! – były wokalista uciekł. Kyo popatrzył za  nim tęsknie.
             - Ale… - zaczął, lecz przerwał mu Shinya ciosem w czoło. Później jednak wyściskał go z całej siły.
             - Zabiję cię. – wyszczerzył się. – Ale po koncercie.
Kyo odetchnął z ulgą. W końcu znalazł czego szukał.
              - Co znowu odpieprzałeś, Kaoru? I gdzie masz kieckę…
              - W kieszeni Toshiego. – szepnął mu Shinya do ucha.
              - Zgubiłem. – Kaoru wzruszył ramionami. – Każdemu się zdarzy. 
______
Dałam jedno z opowiadań jako pracę na fizykę, bo yolo. Dodam je po przerobieniu na nieco mniej... ocenzurowane i oczywiście po ocenieniu xD
Cóż powiedzieć... 
Miłego dnia ;)


niedziela, 7 czerwca 2015

Historie z życia wzięte i sprawy organizacyjne...

     Dziś trochę inaczej. Bez opowiadania i właściwej zawartości notki. Ale adekwatna do tematu będzie historia, jaką dzisiaj opowiem. Historia w całości oparta na faktach...
     Z uwagi na to, że mamy długi weekend zdecydowałam się zaprosić przyjaciółkę do siebie. I jakże byłoby cudownie, gdyby nie ostatni, zakrapiany nadmiernymi ilościami coli Zbyszko i truskawkami z jogurtem wieczór. Chciałyśmy, żeby Hizaki założył instagrama, więc zaspamowałyśmy Twitterka hasztagiem #WeWantHizakisInstagram.
Tak, wiem, genialnie.
Gdyby nie to, że nas obydwie zablokował Masashi.
A więc genialna przyjaciółka wpadła na pomysł, by Hizakiemu na facebooku napisać, żeby powiedział Masashiemu, że przepraszam, żeby nas odblokował i że nie chciałyśmy go zdenerwować. Poczciwa księżniczka odczytała wiadomość i co? I Masashi nas odblokował. A my ledwo się nie udusiłyśmy ze śmiechu. Aktualnie czekamy aż Hime odczyta nasze podziękowania. Masashi po wysłaniu mu przeprosin za zaspamowanie zablokował mnie ponownie. Nie poskutkowało nic, włącznie ze skargami do Hizakiego... 
Mam co do tego zdarzenia sporo teorii.
Biedny Masashi mógł się nasłuchać ostrego opierdzielu od lidera-sama za blokowanie fanów.
Po powrocie z trasy z Kamijo oberwie z karabinu wiadomo gdzie. Być może, nie?
Przestrzegam, uważajcie na idoli. Z tej okazji powstało wieczorem kilka fanartów. Oto i one:

Uważam, że mimo wszystko, nie zrobiłyśmy nic takiego, nie nękałyśmy, nie hejtowałyśmy... Nic, za co się blokuje. A tu taki dziki Masashi, diva się znajdzie. No nic. Założyłam drugie konto. 
Daję sobie embargo na tweetowanie do idoli XD
Moim zdaniem nie powinien, fakt że niepotrzebnie w tych tweetach byli oznaczeni. To w sumie facet, który wie czym są fanki i do czego są czasem zdolne. Idąc tym sposobem rozumowania to długość jego czarnej listy wynosi tyle ile długość rolki papieru toaletowego Foxy. 
Wyczuwam pojazd po Masashim w następnych notkach. 

(Mogę się przynajmniej pocieszać, że senpaie mnie zauważyli. XD)


     A teraz co do Pralki.
     Pisanie sprawia mi ogromną radość, ponieważ nie jestem zdrowym na umyśle człowiekiem, co widać powyżej. Dlatego posty będą pojawiać się teraz minimalnie raz w tygodniu, a ze względu na nadmiar wolnego nawet częściej.
     W przygotowaniu parodia Kiryuu, planowana na czas nieokreślony.
I pytanie do Was! ^^
Jakie jeszcze zespoły chcecie tutaj zobaczyć? Oprócz tych, które już były, oczywiście. Nie chcę tu monotonii. Z góry dziękuję za wszystkie propozycje.
----
Reika Katsumi -
Szczególne i duże ARIGATOU. Jesteś zawsze i motywujesz pod każdym postem. *HUGS*

Deszcze i sztormy (I)

        Wyjazd na wakacje z ludźmi, z którymi spędza się nieco ponad połowę swojego życia wydawałby się dobrym pomysłem, gdyby nie fakt, że... No właśnie, że co? Może to, że podczas gdy jeden z nich farbuje włosy na różowo, drugi wlewa mu w spodnie sok pomidorowy, kopiąc w drzwi szafy, w której trzeci bada właściwości akustyczne? Z tego właśnie powodu, Tsuzuku bał się zaproponować koedukacyjne wakacje. Był pewien, że pomysł spotka się z ogólnym entuzjazmem wyrażonym w przelaniu kolejnych litrów soku pomidorowego. Tak, czas spędzany wspólnie był istną wojną, która nie wiązała się z przelewem krwi, a tylko zimnej pomidorówki, jak mawiał Koichi. Meto przeważnie nic nie mówił, był zajęty siedzeniem w szafie i zasysaniem szklanek w celu powiększenia ust. Efekty oceniał jako zadawalające, więc regularnie powtarzał zabieg. Głównym punktem programu stawał się tu gitarzysta. Fan zdrowego odżywiania, Ewy Chodakowskiej i... pomidorów. Usilnie trwał przy swoim twierdzeniu, że czerwone warzywo dobre jest do jedzenia w każdej postaci. Dlatego właśnie informacjami (i pomidorami) obsypywał każdego ze swojego bliższego otoczenia.
         Kiedy Tsuzuku dotarł na rutynową próbę, zobaczył codzienność, bezlitośnie oblewającą jego ciało. Sokiem pomidorowym.
        - Mia, habeto! - wrzasnął. Habeta zaczęła rżeć ze śmiechu. - Mówiłem, że nie polubię tego cholerstwa.
        - Polubisz, jak zobaczysz jego dobroczynne działanie na skórę.
        - Szkoda, że na mózg tak dobrze nie działa... – wymamrotał cicho.
        - Racja, tyle już na ciebie wylałem i nadal nic… - westchnął blondyn z rozrzewnieniem.
        - Przymknij się już. Koichi, wyciągnij Meto z szafy i zaczynamy.
        - Się robi, szefie! – różowo włosy otworzył drzwi mebla potężnym kopniakiem, wytargał za włosy milczącego perkusistę i posadził za garami.
       - Dobry. – przywitał się posiadacz fioletowych włosów. Tsuzuku obrzucił go zniecierpliwionym spojrzeniem.
       - Dobry. Zaczynamy!

Po odegraniu tego, co trzeba było zmienić, poprawić lub udoskonalić, próba dobiegła końca. Meto z powrotem schował się do szafy i zaczął śpiewać, gdy tylko drzwi się za nim zamknęły. Mia kopnął w ścianę mebla, sprawiając że szafa zachwiała się.
      - Autyzm, wyłaź.
      - Mamy do pogadania. Wszyscy. – oświadczył poważnym tonem lider. Gdy Meto nie chciał wyjść, blondyn kopnął szafę ponownie, tym razem przewracając ją. Wyskoczył z niej przerażony perkusista, ze szklanką przyssaną do twarzy. Na czworaka wskoczył na oparcie czerwonej sofy obitej skajem i usiadł skrzyżnie, wydając niezidentyfikowane dźwięki będące efektem zasysania naczynia trzymanego w ręce. Za chwilę dołączyła do niego cała reszta, Koichi dopiero wtedy, gdy podniósł szafę.
       - Sprzątaj po sobie. – skierował się do blondyna. Miał dosyć bałaganiarstwa gitarzysty.
       - Tak, tak. – Mia wywrócił oczami, wgryzając się w świeżego pomidora. Sok trysnął na twarz basisty. Spiorunował jasnowłosego przyjaciela spojrzeniem.
       - A więc… - zaczął Tsuzuku, świadom, że wszyscy mieli go głęboko gdzieś. Chrząknął kilkakrotnie, ale gdy i to nie przyniosło efektu postanowił krzyknąć jak najgłośniej się da. W efekcie wszyscy spojrzeli w jego stronę. – A więc… - kontynuował. – Chciałbym, żebyśmy pojechali gdzieś razem na wakacje. Odpocząć od pracy, spędzić ze sobą trochę czasu w… cywilu…
 Meto parsknął śmiechem. Koichi przysunął się do niego. Perkusista zaczął warczeć mu do ucha, na co różowowłosy potakiwał ze zrozumieniem. Mia i Tsuzuku popatrzyli po sobie niepewnie, mimo, że przyzwyczaili się do takich zagrań.
        - Meto twierdzi, że się pozabijacie. – oświadczył po chwili Koichi.
        - My? – zapytali chórem lider i gitarzysta. Oboje chcieli tych wakacji jak niczego innego. Dając sobie sygnał spojrzeniem, przytulili się do siebie i zaczęli po przyjacielsku klepać po plecach.
        - Zobacz, jak my się lubimy!
        - Najlepsi kumple ever! – prawda była taka, że tak było. I z tego właśnie powodu, gdy Koichi odwrócił się z powrotem do Meto, odsunęli się od siebie. Tsuzuku uderzył blondyna w policzek, na co tamten odpowiedział pacnięciem w czoło. Kiedy basista znów spojrzał w ich stronę, odskoczyli od siebie, uśmiechając się przesadnie.
        - Meto mówi, że zgodzi się jeżeli będziemy mieli pokój z dużą szafą. – perkusista pochylił się nad uchem mówiącego i powiedział coś po swojemu. – I dywanem.
        - To da się załatwić. – oświadczył Tsuzuku, splatając ręce na piersi. W efekcie Meto czknął radośnie i odchylił się do tyłu, spadając z oparcia z głuchym rumorem. Koichi złapał szklankę w ostatnim momencie.
        - Jedziemy. – wyszczerzył się basista. Mia odwzajemnił uśmiech.
        - Tylko dokąd? – zapytał.
        - Jak to „dokąd”? Na Riukiu!

***

      - Torby? – czytał Tsuzuku z listy.
      - Są! – zakomunikował Mia.
      - Pieniądze?
      - Są!
      - Jedzenie?
      - Spakowane!
      - Meto?
      - Jest! – odparł Koichi, zamykając bagażnik. 
Finalnie udało się wyruszyć. Mia z tyłu, Tsu za kierownicą z Koichim w roli pilota. Zadaniem blondyna było pilnowanie Meto, żeby nie obgryzał foteli. Pozwolił jednak perkusiście wychylić się do przodu i wystawić głowę za okno.

W końcu cały zespół mógł cieszyć się widokiem spokojnego morza. Przenieśli na wypożyczoną łódź cały bagaż i wypłynęli w morze. Z początku Koichi nie chciał puścić metalowego słupa portowego, ale dał się przemóc. Tsuzuku wsiadł za ster. 
Po pewnym czasie wszyscy zorientowali się, że zbyt długo trwa ta z założenia dziesięciominutowa podróż. Koichi podniósł nogi z Meto i odgonił go na bok gestem dłoni. 
         - Nie udawaj, że wiesz gdzie płyniesz. - powiedział Koichi z grobową powagą w stronę lidera. Nieskończenie rozległe połacie wrogo połyskującego wokół nich granatu rozciągały się dalej niż można było sięgnąć wzrokiem. Brunet obruszył się i spojrzał na mapę. 
        - Wiesz chociaż jak się nazywa ten ocean? - zapytał różowowłosy, kwestionując tym samym odwieczną zasadę dręczenia wyłącznie gitarzysty, jako głupiej blondynki.
       - Doskonale wiem gdzie płynę. - odparł wokalista, lekko wytrącony z równowagi.
       - Nie masz pojęcia. Mapa nic ci tu nie da. Mógłbyś chociaż znać morskie sposoby nawigacji... 
       - Koi-chan, spokojnie. Gdzieś dopłyniemy, nie? - odezwał się Mia. 
       - Jak tak dalej pójdzie to jutro będziemy w Chile. - westchnął basista. - A tak poza tym, to twój horoskop nie jest za dobry więc siedź lepiej cicho. 
      - Ty ciągle o tych horoskopach i innych czarach...
      - Gdyby nie mój horoskop, już byś nie żył. 
      - Fakt, zabiłeś książką na ten temat czarną wdowę na mojej nodze. Ale zawartość nic do tego nie miała.
      - A skąd wiesz? Przeznaczenie jest zapisane w gwiazdach!
Meto od dłuższego czasu ciągnął Koichiego za włosy, co nie dawało żadnego efektu. Rezultat pojawił się dopiero w momencie gdy poirytowany perkusista ugryzł przyjaciela w bark. Różowowłosy podniósł się gwałtownie do góry. Meto wskazał mu dziurę w pokładzie i fakt, że łódź nabiera powoli wody. 
       - Tsu... Radzę znaleźć jakąś wyspę, bo jeśli nie to się potopimy... 
       - Ląd! - wrzasnął wokalista. - Mówiłem, idioci! 
       - Płyń szybciej. - nakazał mu Mia. 
       - Nabieramy wody! 
 Meto zaczął natrętnie uderzać w dziurę pięściami, warcząc przy tym gardłowo. Koichi odciągnął go i głaskał po głowie, żeby zwierzątko się uspokoiło się.
W ostatnich metrach przed  dopłynięciem do brzegu, perkusista wskoczył do wody, ciesząc się przy tym. Pobiegł w stronę lasu zaraz za plażą i wdrapał się na palmę. Koichi i Mia wysiedlili z łodzi, zdejmując buty. Wyrzucili Tsuzuku na brzeg i dociągnęli dziurawą, pełną wody łódź z bagażami do brzegu. 
        - I gdzie ten twój kurort, szkocki puddingu? - zapytał z pretensją Mia. Koichi pobiegł za Meto pod drzewo i zaczął wabić go na dół wieszakiem. Fioletowowlosy zaskrzeczał tylko i cisnął w basistę bananem. 
       - Zejdź na dół, dostaniesz wieszak...
       - Hiiiiiik!
       - Wiem, że nie ma szafy ale to nie jest powód do paniki. - odpowiedział Koichi, kiwając głową ze zrozumieniem. Tsuzuku złapał go za rękaw. 
      - Chodź, pomożesz. - powiedział. Popatrzył na szczyt palmy. - Meto, nie wygłupiaj się i już mi tu, kurwa, na ziemię! 
Odpowiedziało mu tylko prychnięcie i lecący wprost na jego czoło kokos. Rozległo się głuche stuknięcie i wokalista w końcu leżał na ziemi nieprzytomny.
       - Mówiłem, żebyś był kulturalny... - westchnął basista, sprawdzając czy z liderem wszystko w porządku. 
      - Jezu, w końcu spokój. - odetchnął Mia. - Meto? - zapytał Koichiego.
      -  Kokos Meto. 
      - Dzięki, Meto! 
      - KOKOS! - odpowiedział mu perkusista. Różowowłosy dał gitarzyście znać, by podziękował również palmie. Gitarzysta pogładził pień drzewa.
      - Dzięki, kokos! - krzyknął. - Dobra, gdzie go zakopujemy? 
      - Żyje przecież... - Koichi spiorunował Mię spojrzeniem. Nagle na leżącego wokalistę spadł deszcz bananów. 
       - Meto! Uspokój się bo nigdy nie dostaniesz szafy! - wzasnął basista, ciągnąc za nogi Tsuzuku. Przetransportował go na bezpieczną odległość, na brzeg, żeby fale go ocuciły. Poczekał na większą i uciekł. Gdy lider był już mokry, zabrał go na piasek i uderzył w twarz. Nic to nie dało, więc zostawił go na środku plaży. Usiadł pod drzewem obok Mii. 
         - No to co? 
         - No to leżymy. - odparł blondyn, odkręcając sok pomidorowy. Jednym haustem opróżnił pół butelki. - Może w końcu schudnę. 
         - Idiota. 
         - Chcę być jak Ewka. 
         - Ewka jest od ciebie grubsza... - mruknął Koichi, otwierając kokosa.
Mia zajrzał w telefon, ale zasięgu wciąż nie było. 
         - Musimy przygotować jakieś schronienie. - stwierdził basista.
         - To przygotuj, ja zajmę się jedzeniem. - oświadczył Mia, po czym poszedł w stronę toreb. 
          - Meto, pałki. - zakomendował Koichi. Perkusista runął z palmy z kiścią bananów i deszczem kokosów. Wyjął z kieszeni pałeczki. Koichi wcisnął mu na szyję wieszak i pociągnął do lasu. Przeciągnął go przez las bez słowa. Po wyjściu, Meto trzymał zasoby wojenne idealnie prostych kijków i cieszył się do nich. 
         - A teraz, potworku, oddajesz mi to. - Koichi dostał w głowę kawałkiem drewna. Zamknął oczy i odetchnął, licząc do dziesięciu. - Oddaj, to może dostaniesz szafę. 
Basista został zasypany patykami. Meto stał przed nim i patrzył się tępo. Nagle zza pleców Koichiego wyłonił się Mia i rzucił patykiem, jak się okazało w głowę Tsuzuku. Meto pobiegł za kijkiem. Gitarzysta napchał sobie policzki pomidorami koktajlowymi. 
         - Założyłem plantację pomidorów, jakbyśmy mieli tu spędzić resztę życia. 
         - To, że spędzimy tu resztę życia jest tak samo prawdopodobne, jak to że dasz radę rozłożyć Tsuzuku w dupie parasol. 
         - W tej chwili to akurat wykonalne. 
         - Koniec. Tematu. - Koichi powstrzymał Mię przed rozwinięciem. 
         - Zgadzam się. Pomidorka?
         - A daj... - różowowłosy sięgnął po warzywo, po czym dramatycznie wgryzł się w jego skórkę. - One... Są pyszne! - zapiszczał. Meto, wróciwszy z patykiem pod nogi przyjaciela przekrzywił ze zdziwienia głowę. Sam żywił się wyłącznie kebabami. Z surowego mięsa i bez bułki. Nie lubił też nadmiaru warzyw. 
          - Mówiłem? Mam jeszcze dwadzieścia litrów soku pomidorowego, mrożone pomidory, sałatkę z pomidorów, pomidory koktajlowe, gargamele... 
         - Biorę wszystko. Co powiesz na na mały trening "turbospalanie"? 

        Koichi obudził się o wschodzie słońca. 
To wszystko... było tylko snem. - pomyślał z ulgą.
Wstał z łóżka i napił się wody. Oddychał głęboko, próbując przyswoić sobie w jakiś sposób to, co właśnie wykreowała jego głowa.
__________
Często przywoływany w komentarzach zespół, nie? 
No to miłego długiego weekendu. ;)