poniedziałek, 25 lipca 2016

Chlebonado

      Szli we dwoje wąską, nieco ciemną i nieprzyjemną uliczką. Pokazywał swojemu przyjacielowi różne dziwaczne graffiti, prowadząc przy tym niesamowicie ciekawą rozmowę na temat preferencji seksualnych autora malunków. Niegdyś ludzi zachwycały antylopy, więc dekorowali nimi jaskinie. Współczesnych jaskiniowców od neandertalczyków odróżniała tylko zdolność całkowitego pozbycia się owłosienia. Reszta pasowała do siebie jak ulał. Obydwa pokolenia tworzyły kultowe malunki, przesiadywały w skupiskach oraz udawały się na polowania. Mimo, że prawdopodobieństwo spotkania takich właśnie osób w tym miejscu było spore, zupełnie się nie przejmował i dzielnie kroczył dalej. W końcu towarzysz gdzieś zniknął. Został sam. Sam z pochylonym, pogrążonym w ruinie ogromnym budynkiem. Był świadom plotek, że kiedyś zamordowano tam niemowlę, a jednak szedł dalej. Zajrzał w krzywe okno. Zauważył ledwo czytelny napis, po czym usłyszał śmiech. 
Dziecięcy śmiech. 
Odsunął się i rozejrzał. Na starym parapecie stało na swoich krzywych nóżkach niemowlę w niebieskich śpioszkach. Odepchnął je i zaczął uciekać. Czuł jednak, że ono go goni. Że nie zaprzestanie, póki nie skosztuje jego krwi...

Obudził się zlany zimnym potem, czując szybkie bicie serca. Rozejrzał się po pokoju, po czym z radością popartą uczuciem ulgi stwierdził, że nie można stwierdzić tu obecności absolutnie żadnych niemowląt. 
Yo-ka od zawsze lubił dzieci, ale to była już przesada. 
Kiedy po lekkim ogarnięciu się wyszedł z pokoju, nikt już nie spał. Przywitał się z resztą, po czym postanowił zjeść śniadanie. Wsypał sobie płatki do miski i przechylił butelkę mleka. Zaspany nie za bardzo zwracał uwagę na to, co właśnie robił. Po jakimś czasie zdał sobie sprawę, że miska wypełniła się klarowną cieczą o czerwonej barwie.
     - Wino? Co do cholery? - oburzył się, patrząc z niemym pytaniem w oczach na siedzącego najbliżej niego Tatsuyę. 
     - Na mnie patrzysz? Zawsze wszystko ja!
W pewnej chwili z łazienki wyszedł Shoya. Rozpromienił się na widok miseczki na stole, nad którą stał Yo-ka. 
       - Nie musiałeś, ale to urocze. - uśmiechnął się i zabrał miseczkę na stół, po czym zaczął jeść. W spojrzeniu wokalisty było już tylko zaskoczenie i całkowita dezorientacja. 
     - Zbierać się, kleszcze. Za dwie godziny mamy być w studio. - zakomunikował Kei i udał się do łazienki.
W dzisiejszym dniu tego właśnie najbardziej obawiał się Yo-ka. Lubił występować, odpowiadać na pytania, ale zawsze coś szło nie tak. Potrafił godzinami pluć sobie w brodę, że czegoś nie przewidział. A dzisiaj razem z nimi w wywiadzie miał uczestniczyć nie kto inny, a Sam Wiesz Kto we własnej osobie. Odetchnął głęboko. Czuł w Hizakim konkurencję. Tyle się o nim nasłuchał, tyle ofiar ujrzały jego małe azjatyckie oczka... Nie mógł tego tak zostawić. 
Te dwie godziny minęły jak mrugnięcie okiem. 
W końcu niechciane zawsze zbliża się o wiele, cholera, szybciej. 
Weszli do studia, w którym siedział już długowłosy. 
       - Witam was serdecznie. - uśmiechnęła się dziennikarka. W tej chwili wiele osób, łącznie z Tatsuyą, odkryło jej płeć. Kei pomyślał, że mogłaby spokojnie występować w Parku Jurajskim zamiast tyranozaura i film   byłby równie emocjonujący. Hizaki miał wszystko w czterech literach i wgapiał się w telefon, robiąc tym samym dokładnie tę samą rzecz co Shoya. 
       - A więc zacznijmy od zespołu planującego wydać nowy singiel w nadchodzącym miesiącu. Yo-ka, wróćmy do waszych początków. Co tak właściwie znaczy wasza nazwa? 
       - Otóż Diaura... Tak, to ma głębsze znaczenie. 
Tak naprawdę nie miało, ale kiedy się tak powiedziało, ludzie zawsze widzieli w człowieku artystę. 
      - Nie pierdol. Każdy wie, jaka była prawda. - roześmiał się Kei. 
      - A więc możemy poznać prawdę?
      - Jak się najebał to przycisnęły go problemy gastryczne. Mówił wtedy po angielsku, a że sraczka to po angielsku diarrhea...
      - Nieprawda! - uniósł głos wokalista.
      - Już się nie tłumacz. Sraczkowa aura, to właśnie Diaura.
      - O kurwa, Charizard! - krzyknęli jednocześnie Shoya i Hizaki. Cała reszta aż podskoczyła. Usłyszeli jakiś hałas. Gitarzysta i basista siedzieli z telefonami skierowanymi w stronę okna, w którym siedziało jakieś ogromne... Coś. Miało skrzydła, szpiczasty pysk i z pewnością nie było pokemonem. Kiedy wybiło szybę głową, obaj zapaleni gracze zamiast uciekać, rzucali w dziada pokeballami. Tatsuya szarpnął Hizakiego w swoją stronę za włosy, a Yo-Ka rzucił się na Shoyę, zrzucając go z krzesła. Najbardziej opóźnioną reakcję miała dziennikarka. "Charizard" chwycił ją za ramiona, gdy tylko wleciał do środka. 
       - Ratunku! 
       - Sayonara... - Tatsuya pomachał kobiecie spod stołu używając w tym celu chusteczki higienicznej. 
      - Mężczyzna powinien pomóc damie w opresji! - wrzeszczała dziennikarka ciągnięta przez stwora w górę. 
      - A co ja niby zrobiłem?! - Tatsuya uniósł dłoń, w której trzymał włosy Hizakiego, po czym dostał w twarz z pięści przyozdobionej jakimiś cholernymi sygnetami. 
      - Na cholerę ci to, Hizaki? - zapytał, łapiąc się za policzek. 
      - Hizakiego już nie ma. 
      - A więc z kim mam przyjemność? Nie znam drugiego, który umie tak przyłożyć. 
      - Gotard. 
      - Słucham?
      - Jestem Gotard. Czarodziej Gotard. 
W akompaniamencie wrzasków porywanej przez tajemnicze stworzenie kobiety wszyscy obecni wybuchnęli śmiechem. Pomijając Tatsuyę. 
     - Jehowa nie lubi czarów... - powiedział, wpatrując się w Hizakiego zahipnotyzowanym wzrokiem. 
Ten wzruszył ramionami. Wykorzystując przerażenie perkusisty, wykonał w jego stronę ruch sugerujący to, że mógłby w każdej chwili rzucić na niego klątwę. 
Szatyn pisnął i schował się za Yo-Ką. 
Usłyszeli ryk.
Wszyscy pisnęli i schowali się za Yo-Ką. 
       - Cholera, no! - jęknął wokalista i zaczął uciekać w stronę drzwi. Reszta poszła w jego ślady. Drzwi niby trzasnęły za nimi, ale odbiły się od futryny, po czym stopniowo zaczęły otwierać się coraz szerzej i szerzej...

 W budynku panowała ogólna panika. Jakiś mężczyzna podbiegł do Hizakiego i wcisnął mu dziecko do rąk.
       - Niech pani się nim zajmie, potem znajdę matkę! - krzyknął i zaczął biec. Dziecko płakało i wierzgało nóżkami. 
       - Kto lubi dzieci?
       - Yo-Ka! - stwierdzili wszyscy chórem. Hizaki podchodził do niego, trzymając teraz już wystraszone, wpatrujące się szeroko otwartymi oczyma na wokalistę, który odsuwał się małymi kroczkami w tył. 
Yo-Ka od zawsze lubił dzieci, ale to była już przesada. 
Kiedy jego plecy natrafiły na ścianę, niee miał innego wyjścia jak wziąć dziecko do rąk. Za chwilę jednak posadził je na podłodze. 
Usłyszeli rumor. 
       - Biegniemy! 
Popędzili na sam dół po schodach. Wybiegli na zewnątrz, gdzie Hizaki obejrzał się na budynek. Z okna na samej górze wyfrunął sporych rozmiarów znajomy jemu samemu od kilku ładnych tygodni pterodaktyl.
        - Cała naprzód! - zakomunikował. Każdy posłusznie popędził za nim. Jasnowłosemu wokaliście nie za bardzo podobało się to wszystko. Dlaczego każdy tak się bał tej brzydkiej baby w barokowych kieckach? Nikt nie był w stanie mu wmówić, że Hizaki jest wart uwagi. Bolało go, że mimo jego starań każdy miał go w nosie. 
        - Nie! - wyrównał krok z Hizakim. Gitarzysta spojrzał na niego zaskoczony. 
        - O co ci chodzi, blondi?
        - Dlaczego, do cholery, każdy się ciebie boi i słucha? Nie jesteś nawet mądry!
Hizaki wbiegł do pobliskiego marketu. Ten dzieciak nie wiedział chyba z kim rozmawia. Gdy drzwi się zamknęły, a starsza kasjerka powitała ich milutkim "dzień dobry", długowłosy zatrzymał się i wbił w Yo-Kę okropne spojrzenie. Każdemu innemu krew dosłownie stanęłaby w żyłach, bojąc się płynąć dalej. Ale nie Yo-ce. Wokalista chwycił leżący na półce krojony chleb i zaczął ciskać kromkami w Hizakiego. 
      - Chlebonado! 
      - Myślisz, że tym mnie pokonasz? 
      - Tak.    
 Gitarzysta złapał jedną kromkę i posilił się nią w wyjątkowo obrzydliwy sposób. Wyciągnął spod falbanek swoje nowe M-16, ale Yo-Ka już przy nim był powalił go na ziemię i odebrał mu broń. 
       - Gdybyś był taki mądry... - zaczął Hizaki. - To wiedziałbyś, dzieciaczku, że Hizaki nigdy nie używa innych broni niż kałaszków! - ryknął i zrzucił z siebie wokalistę, który wymierzył mu w krocze, nie przejmując się niczym. W tym czasie Hizaki przeładował swojego kałasznikowa i wypuścił serię kul prosto między nogi Yo-Ki, który bezskutecznie naciskał na spust nienaładowanego karabinu. Z jego ust wydarł się głośny skowyt. 
        - Obalimy krwawe rządy! - wrzasnął przez łzy. 
        - Jehowo, pomocy! - wydarł się Tatsuya. 
        - Daruj sobie. - szturchnął go Kei. Shoya korzystając z asortymentu sklepu zalał sobie płatki winem i obserwował walkę, konsumując danie w słowiańskim przykucu na taśmie przy kasie. 
       - Czarodziej Gotard ma wywalone na wasze Jehowy... Heil!
       - Heil Hizaki. - odpowiedział przerażony Tatsuya, klękając. Gitarzysta pogłaskał go po głowie, uśmiechając się ciepło. Trwało to do momentu, w którym oberwał kromką chleba w tył głowy. 
      - Jeszcze Diaura nie zginęła... Ale perkusistę wywalimy. 
      - Znooowuu? Daj spokój, Yo. - wywrócił oczami Shoya, zabierając się za dopijanie wina po płatkach. 
      - Dobra, misiaczki, sprawa jest prosta. - zaczął Hizaki. - Bez buntowników mi tu, bo odstrzelę wam jaja. 
Kiedy ruchome drzwi się otworzyły i stanął w nich ten sam pterodaktyl, który zaatakował w studio, zapadła cisza. Ptarodaktyl wszedł i ustawił się w szeregu obok Tatsuyi. To był właśnie ten moment, w którym Yo-Ka się załamał. 
        - To jak? - zapytał Hizaki, złowieszczo się uśmiechając. 
        - Nigdy się nie poddam. - wycedził wokalista przez zaciśnięte zęby. Gitarzysta roześmiał się przepełniony sfatysfakcją. Był niezwyciężony. Niepokonany. 
Był czarodziejem Gotardem. 
W pewnym momencie zgiął się z bólu i upadł. Zza niego wyrosła niewielkich rozmiarów staruszka - ta sama, która siedziała przy kasie kiedy wchodzili. W jednej dłoni miała parasolkę, a w drugiej torebkę. Uderzała Hizakiego na oślep, czasem dźgając parasolką dla urozmaicenia. Kiedy pterodaktyl zaczął powarkiwać, zatrzymała się w bezruchu. 
        - Masz pojęcie, z czego jest ta torebka, hultaju? Wypad, drapichrusty! Huncwoty! -krzyczała, uderzając parasolką naprzemiennie Hizakiego i pterodaktyla. Po niedługim czasie obydwaj uciekli z kwikiem. 
       - A wy, syneczki, weźcie sobie od babci po cukiereczku. - uśmiechnęła się ciepło i wyciągnęła z torebki garść lodowych karmelków. Duma Yo-ki właśnie tarzała się deptana jej butami ortopedycznymi.

------------------------------------
Długo mnie nie było. Chyba się wypalam. Miłych wakacji.