poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Dir en... Banane? (II)


                 Cudownego i pięknego dnia, Kaoru obudził się pierwszy raz w od dawna przed godziną piętnastą. Do jego czarnego pokoju, o ścianach pokrytych plakatami Kyary Pamyu Pamyu i Babymetal, zaglądały poranne promienie słońca, wesoło rażąc w oczy gitarzystę. Przeciągnął się, czując poranną rześkość i wypoczęcie, przy okazji przewracając stertę pudeł po pizzy, mierzącą dokładnie metr i siedemdziesiąt osiem centymetrów.
               - Witaj, Antoinette. - pogładził czerstwą już bagietkę, która leżała obok niego na poduszce. Odsunął kołdrę.
Złocistą, twardą jak kamień skórkę pieczywa pokrywał jasny meszek. Kaoru pokręcił głową i uśmiechnął się lekko. 
                - Och, kochana... Dojrzewasz! - zapiszczał. Zgarnął przyjaciółkę z pościeli, podbiegł do okna, otworzył je i wyrzucił ją jak najdalej potrafił. Zdecydowanie wolał "nieletnie" bagietki, zdatne do ewentualnego spożycia gdyby przypadkiem znalazł się w pułapce. Nie był pedofilem, nic z tych rzeczy. Lubił po prostu, gdy pod twardą powłoką, kryła się delikatna niczym obłoki na błękitnym, majowym niebie osobowość. Był także fanem gładkiej skóry, którą Antoinette niestety nie mogła się poszczycić. Tak szybko dorosła... Kaoru powędrował do łazienki, by pozbyć się oleju nałożonego wieczorem na włosy. Co jak co, ale czupryna była dla niego sprawą pierwszoplanową. Można by skwitować go stwierdzeniem "włosomaniaczka reprezentująca płeć męską". Choć... Co do płci Kyo i Die miewali czasem wątpliwości. Tak czy siak, lider rockowego zespołu musi posiadać piękną kaskadę błyszczących włosów, opadającą zmysłowo na ramiona, by przyciągać fanki... fanów... i bagietki, w ostateczności. Szorując kasztanowe fale, gitarzysta stwierdził, że skończy z chwytaniem za ostatnią deskę bagietkę ratunku i zakończy jakże niedumny rozdział swego życia, traktujący o miłosnych podchodach w piekarni. 

***

             - Zabieraj stąd tego buciora! - głośny szept basisty rozległ się w ogródku lidera, pod samym balkonem, który właściciel pozostawił otwarty nie wykazując się przy tym zdolnością abstrakcyjnego myślenia, jaką natura obdarzyła już małpy.
            - Którego? - zapytał niewinnie Shinya, wspinając się po przyjacielu, by dosięgnąć rogu balkonu. 
            - Najlepiej i ten z mojego nosa i ten z ramienia.
            - Lecę! - krzyknął perkusista i runął między grządki piwonii i petunii.
            - Shin-chan... Drzwi są otwarte... - mruknął zażenowany Toshiya, pociągając za klamkę. Perkusista zaklął, podniósł się i pozbywszy się ziemi z ciemnych jeansów, dosłownie wskoczył do środka. Za nim spokojnie i w ciszy wszedł brunet, cicho zamykając drzwi. Z łazienki dobiegał szum wody i zawodzenie. Shinya wzdrygnął się.
           - Czyli to prawda... - szepnął.
           - Co?
           - Że on hoduje lwy morskie w wannie...
           - To nie lwy morskie, to foczka Kaoru-san... - westchnął ciemnowłosy, drapiąc się po głowie.
Obaj wiedzieli, że rytuał kąpielowy gitarzysty trochę potrwa. Mieli więc wystarczającą ilość czasu na poszukiwania. Tylko tu nasuwało się pytanie - gdzie mógł znajdować się puchaty zeszycik z zapiskami dotyczącymi życia fana Francji?
         

            - Jak dla mnie trzyma to z bielizną.
            - Brudną, czy czystą?
            - To to się rozdziela? - Toshiya zdawał się być zaskoczony.
            - Eee... - zawahał się blondyn. - Nieważne. Ty sprawdzasz. - skrzywił się.
Niestety, nie było tam niczego co wskazywałoby na obecność dziennika. Znaleźli jedynie parę myszy, prawdopodobnie ser pleśniowy i opakowanie po czerwonej fasoli. W wyglądającym na czyste mieszkaniu zupełnie nie spodziewaliby się takich znalezisk. Nie spodziewaliby się, gdyby owe mieszkanie nie należało do tak dobrze znanej im osoby, która swój lunch wyciąga z kapelusza, niczym jakiś średniej klasy magik. Kiedy przetrzepali wszystkie możliwe i niemożliwe miejsca, najciemniejsze dziury i zagłębienia domu gitarzysty i nie znaleźli ani jednego, najmniejszego nawet skrawka papieru, który nie pochodził z książki, spojrzeli się po sobie ze zrezygnowaniem.
             - Nie ma...
             - Kąpie się z nim, czy co? - żachnął się ciemnowłosy.
             - Nie wiem, ale zjadłbym coś... - perkusista zaczął zmierzać w stronę kuchni, przy akompaniamencie kolejnych, oślich brzmień dochodzących z miejsca szatańskich obrzędów mycia włosów. Toshiya osunął się, pozbawiony wszelkiej nadziei, na kanapę.
            - Jest! - na dźwięk słów Shinyi, basista wstał i pobiegł do kuchni. Blondyn stał przy lodówce z zachwytem w oczach, wpatrując się w jej zawartość.
            - Jajka? Serio, obłożył to jajkami? - zdziwił się starszy. Shinya, nie dbając o nic wyciągnął szybkim ruchem dziennik z lodówki. Schował go szybko pod koszulkę i zatrzasnął lodówkę.
           - Zmywamy się.
***
     Kochany Pamiętniczku
Będę tu zapisywać swoje życie, od początku do końca, z każdym szczegółem. 
Dzisiejszy dzień można zaliczyć do udanych. Udało nam się uformować zespół. Poznałem czterech przychlastów, są trochę głupi ale i tak ich lubię. Gitarzysta chciał umówić się z perkusistą, więc będzie ciekawie. 

              - Stop! - jasnowłosy przerwał czytanie. - Mam rozumieć, że Die...
          - Nie, myślał że jesteś babą. - wyjaśnił mu przyjaciel. - Czytaj dalej.
Perkusista przewrócił kartki do bardziej aktualnych wpisów, gdyż te interesowały go najbardziej.

                    Zmoczyłem spodnie z radości.

Ten fragment rzucił mu się w oczy, co sprawiło, że zaczął przewracać strony w zastraszająco szybkim tempie. Dopiero, gdy Toshiya złapał go za ręce, a łokciem przysunął dziennik bliżej siebie, uspokoił się. Basista podniósł pamiętnik, otworzył na przypadkowej stronie i zaczął czytać.

                  Nie wiem już, co mam robić. Zakochałem się. Ona jest w mojej głowie, w mojej pamięci, nie może odejść sprzed mych oczu. Jest w snach, marzeniach... Wszędzie. Ona, cudowna, egzotyczna, tak bliska, a jednocześnie tak odległa... Jest piękna i zachwycająca w każdym calu. Kocha sztukę, a jej historia porusza mnie i zachwyca do granic możliwości...

         - Ale on jest głęboki...
         - Skąd wiesz?
         - Zamknij się... - perkusista odwrócił się w stronę okna.

                   Kocham każdy jej cal. Gdy morze obmywa złoty, piaskowy odcień jej ciała, gdy obsypują ją krople letnich deszczy...
Po prostu, tam zostawiłem swoje serce. Jeden, jedyny raz pokochałem jakiekolwiek istnienie z taką niewysłowioną siłą.
O, moja muzo, kiedyż będę mógł znów cię ujrzeć?
Francjo!

          - Niczego nie żałuję. Robimy ksero, za parę lat będzie z tego niezła książka. - zaśmiał się jasnowłosy.
          - On jest chory.
          - Jak do tego doszedłeś?

                     Francjo, ojczyzno mej duszy...

                     W jej imię zadecydowałem zmienić się na lepsze. Muszę spróbować przeżyć wewnętrzną przemianę. 

Poznałem także kobietę.






Jej imię brzmi Antoinette. 
Poznaliśmy się w piekarni. Skusiła mnie zmysłowym zapachem od jej złocistej skóry. Piękny kształt jej ciała, ideał w każdym calu pobudzał moje zmysły do czerwoności. 




                Na odwrocie strony wklejone było kolorowe zdjęcie rzeczonej piękności. Piękności, z którą bliskie spotkanie odbyło kiedyś czoło Shina. Mężczyźni zlustrowali fotografię wzrokiem, który na pewno nie wyrażał "pobudzenia zmysłów". Toshiya przewrócił kilka kartek w tył. Powrócił do czytania na głos.


                 Dzisiaj koncert. A ja zjadłem wczoraj czternaście ogórków i popiłem maślanką. Boję się.
Ogólnie, zapowiada się dobrze. Shinya prawie wywalił się ostatnio, wchodząc na scenę, a Toshiya znowu odmówił sprzątania nam łazienek. Pewnie przez te ogórki... Starałem się dobrze wyperfumować kibel...
Ostatnio czuję się jakoś źle ze samym sobą. Oczywiście nadal jestem cudowny, ale tylko cudowny. Nie podoba mi się to, że brakuje mi na siebie określeń. Powinienem chyba porozmawiać z psychologiem o problemach z samoakceptacją.
Moja mama miała urodziny! Wysłałem jej książkę "Jak radzić sobie ze starością?". Nie wiem, dlaczego nie odbiera...
I poczciwy Kyo dał mi płytę Fasolek. Podziękowałem mu pięknie, ale potraktował to jako żart. Jako fan mocnego grania, ten polski klasyk jest bardzo bliski mojemu sercu.
       "Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda...
        Tak się zaczyna wielka przygoda!"
Naprawdę, są niesamowici. Lubię też oglądać ich PV.

             Wokół tego wpisu znajdowało się tyle serduszek rysowanych kredkami świecowymi, że basista zatrzasnął zeszycik w trybie natychmiastowym.
              - Pan Francja jest psycholem. - stwierdził.
              - Pan Francja skopie nam tyłki.
 Nagle w pokoju rozległ się dźwięk telefonu. Shinya odblokował ekran. Zbladł. 
Dzwonił Kaoru.

___________________________

Przybywam z drugą częścią moich psychoz! Będzie ich z pewnością jeszcze więcej.
Bardzo cieszy mnie, że na blogu jest jakakolwiek aktywność i odzew z Waszej strony. Motywujecie ^^ Dziękuję!

Wena dosłownie się ze mnie wylewa, niczym woda z łazienki Kaoru. Tak więc... Czy są jakieś zespoły, o których rzeczy tego typu chcielibyście tu znaleźć? Pomijając Gazetto, bo tu już zbieram pomysły.

Niech ten tydzień szybko minie, byle do majówki!


            

wtorek, 7 kwietnia 2015

Dir en... Banane? (I)

      - Etto… To jak nazwiemy nasz zespół? – zapytał Kaoru leniwie mieszając swoją kawę.
      - Nie wiem… O, zobacz. Tam siedzi Niemiec, Francuz i Anglik! – niski mężczyzna wyprostował się, usłyszawszy języki, które udało mu się rozpoznać  i wskazał dyskretnie palcem „Międzynarodowy Stolik”.
      - Stary, jesteś świetny! – rozradował się wyższy i z hukiem wstał od stołu. Pognał w kierunku obcokrajowców.
      - Ale…  - Tooru zastygł z uniesioną ręką. Wzruszył ramionami, zabrał kawę i podążył za przyjacielem.
      - A więc powiedzcie pierwsze słowo w waszym języku, jakie przyjdzie wam na myśl. – mówił wyższy łamanym angielskim, szczerząc  się do Europejczyków.
      - Die Banane!
      - La banane?
      - Banana?
      - Ech… Nie o to do końca chodziło… Coś krótszego i prostszego?
      - En…
     - Dir!
     - Grey. 
     - O, lepiej. O bananach będziemy pamiętać, dzięki!


      - Banane en Grey?
      - Dir en banana?
      - DIR EN GREY, IDIOCI!

       I tak oto zaczęła się cała ta historia. Historia niezbyt błyskotliwych wokalisty i gitarzysty, chcących wsadzić banana nawet w nazwę własnego zespołu oraz niewiele odróżniającej się od nich pod tym względem reszty.  I tak oto zespół ten po latach działalności przygotowywał się do trasy po Europie. I nie, wcale nie zespół Aspergera, Downa, czy też Turnera, choć pierwsze wrażenie po przeczytaniu wstępu tak mogłoby wyglądać. Najzwyczajniej w świecie, kolejnego pięknego dnia, Shinya, Kyo, Die, Toshiya i Kaoru odbywali rutynową próbę.
      - Merci! – skłonił się lider, kończąc próbę. – Zaraz wrócę! – oznajmił nie przestając mówić z francuskim akcentem. Zamknął za sobą drzwi. 
      - Od kiedy on już tak…? – zapytał Shinya, odkładając pałeczki.
      - Ee… Miesiąc temu przykleił sobie tego wąsa, a mówi tak chyba od tygodnia. – odpowiedział Die drapiąc się po głowie. Lider-sama bowiem, zaczął czuć się Francuzem odkąd ustalono przebieg trasy koncertowej. Stwierdził, że francuski wąsik będzie mu pasował, a gdyby dodać do tego nieco słówek z języka miłości… Ce magnifique. Efekt był jednak taki, że biedny Kaoru stał się obiektem drwin.
      - Dobra, trzeba trochę tu dzisiaj ogarnąć. – rzeczony obiekt drwin ponownie zjawił się w sali razem z… Wielką bagietką. 
      - Tak, tak, możesz nam tylko powiedzieć, po jaką cholerę… - zaczął Toshiya, nieco zaskoczony nową towarzyszką przyjaciela.
      - Milcz, szarlatanie i wynieś śmieci!
      - Dlaczego znowu ja?! – oburzył się ciemnowłosy.
      - Bo jesteś basistą. – Kaoru machnął bagietką i rozsiadł się w fotelu.
      - Kiedy osrał mnie ptak powiedziałeś to samo. – basista zaplótł ręce na piersi i spojrzał się z irytacją na lidera.
      - Nie widzisz związku? – otrzymał w odpowiedzi. Prychnął i wywrócił oczami.
      - Dobra, wyniosę z tobą te śmieci. – mruknął Shinya i podniósł głowę, uderzając nią o jeden z talerzy perkusyjnych. Zaklął pod nosem.
      - Shin, zrób tak jeszcze raz! – Kyo wyprostował się rozentuzjazmowany.
      - Bawi cię to, hobbicie?
      - Nie wiem czy mnie bawi, ale takiego dźwięku mi brakowało do intro nowego numeru… Możesz z łaski swojej powtórzyć? – Die umierał ze śmiechu, podczas gdy biedny Tooru nie miał zielonego pojęcia, o co chodzi. Bez przerwy gapił się w ekran swojego smartphona, grając w Słodki Flirt.
     - To, że jestem perkusistą, nie znaczy że będę napieprzał dla ciebie głową w gary.
     - Głową? – wokalista roześmiał się. – Shin-chan, chyba będziemy stosować nowe techniki gry. 
     - Chyba trzecią nogą… - warknął Shinya, za co Kaoru rzucił w niego bagietką.
     - Uspokoicie się w końcu i wyniesiecie te śmieci?
     - A ty nie możesz? – zapytali chórem Toshiya i Shinya ze zdenerwowaniem w głosie.
     - Ja muszę zjeść w końcu śniadanie. 
     - Rzuciłeś nim we mnie…
     - Antoinette? Nie, co ty, jej bym nie zjadł. – gitarzysta pokręcił głową i zaczął grzebać w kieszeniach skórzanej kurtki w poszukiwaniu czegoś zdatnego do spożycia. 
     - Antoinette? Chcesz nam powiedzieć, że nazwałeś bagietkę Antoinette? – blondyn spojrzał się na wypieczone na złoty kolor pieczywo, które trzymał w ręku.
      - Nie rozumiesz. Antoinette nie jest zwykłą bagietką. Antoinette nie jest tylko bagietką.
      - A czym niby? – perkusista zaczął podrzucać, jakby nie patrzeć, bagietkę.
      - Oddaj mi ją. – Kaoru obrzucił go nienawistnym spojrzeniem.
      - Die, a ty? Co o tym sądzisz?
      - Kyo chyba puścił bąka… - bąknął gitarzysta z degustacją wypisaną na twarzy. Shinya wzdychając, wywrócił oczami i odrzucił Antoinette jej właścicielowi. Złapał w rękę worek ze śmieciami, drugi podając basiście. Wyszli za drzwi. 
      - Czasami się zastanawiam… Co ja tutaj robię… - mruknął pod nosem ciemnowłosy. Nie uzyskał odpowiedzi. Shinya doskonale go rozumiał. To on był dręczony jako pierwszy, ale znudził się, jakby nie było, starszym kolegom. Wszystko przeszło więc na biednego basistę. Wiadomo jednak, że najlepszych przyjaciół miesza się z błotem, by okazywać im miłość. 
      - Wiesz co mu odwala? – zapytał blondyn, gdy pokonywali kolejne stopnie w dół. 
      - Kryzys wieku średniego. – zaśmiał się basista. Kaoru ostatnio robił dziwne rzeczy. Gdy skacowany Die biegał do toalety, latał za nim i dobijał mu się do drzwi, błagając by go wpuścił i dał ze sobą porozmawiać. Jak można się domyślić, drugi gitarzysta nigdy mu nie otworzył. Dodatkowo, lider pisał pamiętnik. Zamykany na kłódeczkę, różowy zeszycik, do którego nikt nigdy nie zaglądał. Po pierwsze – każdy się bał, po drugie – nikogo raczej nie interesują miłosne rozterki Niikury.
      Raczej.

- A co ty na to, żeby ten jego zeszycik… No, pożyczyć na kilka dni?
- No, no, Shin… Kusząca propozycja. – basista ucieszył się i wrzucił worki ze śmieciami do blaszanego kubła.

_______________________________________

Oto taki mały wstęp. Co prawda, krótki. Ale, ale! Będzie tego więcej i będzie częściej. Z pewnością.
Co będzie w uroczym pamiętniczku? O tym w następnej części ^^

Zapowiedzi, plany, informacje...

     Mimo, że niewiele osób tu zagląda - ja wciąż mam nadzieję, że z czasem znajdzie się więcej zagubionych w odmętach sieci dusz! Dlatego właśnie podzielę się z tymi nielicznymi planami co do... Tego co będzie się tu pojawiać, tak. Póki co rozwija się tylko pierwsza seria, a blog z powodzeniem mógłby nazywać się "versailles-comedy". Tak jednak nie będzie. Kiedyś w komentarzu padło pytanie, czy będę pisać wyłącznie o Versailles. Otóż, ja słowa dotrzymuję! Odpowiedziałam, że nie. No to nie.

     W drodze opowiadanie z Dir En Grey, mogące być początkiem serii albo tylko pojedynczym wybrykiem natury. Znając mnie, rozbiję to jednak na części, ewentualnie po dodaniu całości i tak zachce mi się kontynuować. Tak więc honor Diru, a zwłaszcza biednego lidera można już spisać na straty.

     Przygotowuję także coś o Gazetto, o tak. Tu jednak jestem pewna, że nie skończy się na jednej notce z nimi związanej. Ale nie będzie to też drugie AS. Najprawdopodobniej kilka serii, gdzie gazetkowy team wcieli się w wiele, wiele różnych postaci. Jednak to już dalsze plany.

     Myślę też o postawieniu Jupiterów w roli księżniczek Disneya, albo czegoś w tym rodzaju. Myślę, co nie znaczy że wymyślę ani że koncepcja nie ulegnie zmianie. AS będzie kontynuowane w miarę weny i kolejnych obejrzanych koncertów, wywiadów i dosłownie - źródeł zabawnych sytuacji.

     Postaram się też zaglądać tu częściej.
     W końcu, wow.
     O ile czas pozwoli. Ma pozwolić, inaczej ja mu pozwolę.

                         Tyle w temacie, ciepłe pozdrowienia dla obecnych!

                                                      Szczególne dla ludzi-inspiracji, którzy wiedzą, że o nich mowa ;)

Komentarz to miód na serce! ^^

piątek, 3 kwietnia 2015

Aristocrat's Symphony III

       Smaczny sen Kamijo, nie zakłócony niczym był odskocznią od tego harmideru w zespole. Nie zakłócony niczym? Wolne żarty. Od czego jest Ameba? Otóż zapamiętajmy i nauczmy się – Ameba jest od zatruwania życia, a jednocześnie od przyprawiania go o odrobinę słodyczy.  Wokalista spał na miękkim materacu, rozłożony od krawędzi do krawędzi łóżka. 

     - Witaaaaaaaaj! – Teru wskoczył na niego zadowolony drąc się z niesamowitą mocą. Nagle w pokoju rozległ się pisk.
     - Kamijo, głosem to ty się tu nie popisuj… - gitarzysta przekrzywił głowę i przypatrzył się widocznemu dosyć wyraźnie przerażeniu malującemu się w oczach lidera. Zszedł z niego po chwili i jak gdyby nigdy nic się nie stało, zaczął doprowadzać się do stanu używalności.
Kamijo podniósł się otępiały tak nietypową, chodź niemalże rutynową już pobudką. Przeciągnął się i przystąpił do porannych rytuałów. Po godzinie układania włosów, przepychanek przy lustrze z Teru i szukania ubrań do ich pokoju wpadł Masashi, a raczej został wepchnięty przez Hizakiego. Masashi jak nie Masashi. Miał na sobie srebrny diadem z białym puchem, kasztanową perukę i złoto-różową sukienkę. Za nim stał Hizaki, usiłujący wcisnąć mu różdżkę z puchatą gwiazdką do ręki. Mina basisty mówiła sama za siebie.
     - Nowy image! – wyszczerzył się długowłosy gitarzysta, wieszając się brunetowi na plecach pokrytych falbankami.
     - Dla kogo nowy, dla tego nowy… - mruknął czarnowłosy. Wszyscy spojrzeli się na niego zaskoczeni.
     - No co… Chodziłem kiedyś na wolontariat do domu dziecka.
     - Oooooo, słodko. Ładnie ci w tym kolorze. – Teru stanął na palcach i zaczął uważnie przyglądać się twarzy przyjaciela.
      - Super… Hizaki… Co ty u diabła robisz? – odwrócił się z niepewnością.
      - Przyczepiam ci skrzydełka! – odpowiedział złotowłosy swoim najcieńszym głosikiem.
      - Wróżka odlatuuuuuje… - Masashi wyślizgnął się z rąk gitarzysty, strząsnął z siebie perukę i ruszył do przodu, potrącając przy tym Teru. Białowłosy oparł się o ścianę.
      - Duży, ja tu jestem! – fuknął. Nagle wszyscy umilkli i zmierzyli go wzrokiem. Dziś wielki dzień. Dziś wielki dzień, w którym to nogi gitarzysty przestają dobrze prezentować się odsłonięte. Kamijo skinął głową na Hizakiego. Przyjrzał mu się pierwszy raz tego dnia i stwierdził, że naprawdę umie wyglądać jak mężczyzna. Zrezygnował z wąskich i ekscentrycznych t-shirtów, na rzecz zwykłej, czarnej bluzy założonej do luźnych spodni.
Gitarzysta posłał mu porozumiewawcze spojrzenie. Wyszedł z pokoju.
      - Coś się stało? – zapytał niepewnie Teru.
      - Masashi, rozpocznij odczarowywanie się, jesteś potrzebny. – rozkazał Kamijo. Basista posłusznie zaczął wyplątywać się z falbanek i błyszczących materiałów. Rzucił wszystko w kąt. Przez ten czas, Hizaki powrócił, ciągnąc ziewającego Yukiego za rękę.
      - To dzisiaaaaaj? – przeciągnął się. Kamijo wywrócił oczami. Młodszy gitarzysta zaczął przeczuwać coś niedobrego, patrząc na bitchface, jaki prezentował Masashi. Wycofał się. Nie miał pojęcia jakim cudem, ale Kamijo złapał go za nadgarstki i stanął za nim, uniemożliwiając mu ruch. Basista sprawnie złapał drobnego Teru za biodra i uniósł do góry. Przeniósł go na łóżko. Ameba zaczęła szamotać się i krzyczeć.
       - Nie, błagam, nie dzisiaj!
       - Dzisiaj, bo wczoraj myśląc że głaskałem Piisuke, głaskałem twoje udo.
Yuki rozbudził się nieco. Usiadł na łóżku, dając najmłodszemu oparcie i przejmując jego ręce od wokalisty. Przyszpilił je do materaca. Kamijo dołączył do Hizakiego i patrzyli jak zespołowy plebs usiłuje unieruchomić i obezwładnić bezustannie szarpiącego się gitarzystę.
Aktualnie nieksiężniczkowa księżniczka wyciągnęła zza pleców plastry. Podała księciowi kilka i zaczęli rozcierać je w dłoniach. Masashi mordował się ze spodniami gitarzysty. Gdy w końcu je ściągnął, Teru oszalał.
      - Masashi! Wykastruję ci kota! Ciebie też wykastruję! Wykastruje ci wszystko! – Masashi przeraził się tak bardzo, że aż wcale.
      - Dasz radę, jesteś mężczyzną! – pocieszał go Yuki dwa razy głośniej.
      - Polemizowałbym – mruknął Hizaki. Nagle zapanowała cisza i wszyscy spojrzeli na złotowłosego.
      - No co? Mam większego…
      - HIZAKI! – krzyknęli chórem.
      - To się jeszcze okaże – Yuki zaśmiał się złowieszczo. Reszta mu zawtórowała. Hizaki nie za bardzo wiedział o co chodzi. Wzruszył ramionami i kontynuował przygotowywanie plastrów. Kiedy obaj z Kamijo uznali, że wystarczy, przykleili je do skóry srebrzystowłosego, który dzięki tekstom starszego gitarzysty zaprzestał prób ucieczki. Pogodził się z faktem, że tak musi być. Zresztą nie chciał teksturą swojego ciała upodabniać się do tej kreatury, którą basista tak czule nazywa „Pii-chan”. Na sam dźwięk tego imienia było mu niedobrze. Nie dość, że ten kot ważył więcej niż sam Teru, to jeszcze był wredny. Pamiętał, gdy Hizaki położył mu go na twarzy, a niewzruszony kot po prostu wypuścił toksyczne substancje spod ogona prosto w jego twarz. O tak, zemsta będzie słodka… Oczywiście na jednym i na drugim.
Z chwilowego zamyślenia wyrwało go odliczanie. Zorientowanie się o co chodzi zajęło mu ułamki sekundy.
    - Osiem… Siedem…
    - NIEEEEEEEEE…
    - Pięć…
    - …EEEEEEEEE!
    - THIS IS SPARTA! – wrzasnął Hizaki i oderwał plaster przed czasem.
    - Falstart, łysa pało. – ochrzanił go lider. Nikt nie przejmował się płaczem Teru, prócz poczciwego Yukiego. Był on bowiem tak poczciwy, że płakał razem z nim. Ze śmiechu.
    - WELCOME TO… VERSAILLES – zawył wokalista swoim głosem z czasów Lareine, odrywając plaster ze skóry gitarzysty. (dop. aut. głosem wykastrowanej kozy/owcy/kaczki)
 W jego wykonaniu to jakże flagowe dla zespołu zdanie brzmiało jak bełkot skacowanego pięciolatka.
Kiedy wszystkie plastry i owłosienie najmłodszego wylądowało w śmietniku, sam ich właściciel nie miał już nawet czym płakać, a Yukiego bolał brzuch ze śmiechu, Hizaki sprawiał wrażenie zamyślonego.
     - Skąd wiesz, że depiluję okolice… Bikini? – zapytał wokalistę z powagą równą świadkowi Jehowy pod drzwiami prezydenta.
     - No błagam… Nie wiedziałem DOTYCHCZAS. – warknął Kamijo zakrywając oczy dłonią. Reakcja reszty była mniej więcej podobna.
     - Kto jest za, ręka w górę. – odezwał się Masashi, podnosząc w końcu swój mroczny tyłek z bioder Teru, tym samym przyprawiając go o westchnienie ulgi. Rękę podniósł każdy, prócz Hizakiego, który nie wiedział o co chodzi. Basista przerzucił go sobie przez ramię i rzucił na łóżko. Pozostali doskonale wiedzieli, co robić. Teru złapał kota, po czym ułożył go starszemu koledze po fachu na twarzy, unieruchamiając ręce. Oplótł mu szyję wydepilowanymi nogami i delektował się cierpieniem Hizakiego. Masashi znów pełnił rolę ciężarka, a zaszczyt przyprawiania królewny o jęki przypadł Yukiemu oraz ponownie – Kamijo. Kiedy spodnie gitarzysty wylądowały na podłodze, a plastry na swoim miejscu, kot uciekł za drzwi. Hizaki w końcu mógł mówić.
    - Przecież ja mam długie sukienki… - zawył cierpiętniczo.
    - Zapomniałem ci powiedzieć że jutro masz sesję w miniówie. – lider przeniósł wzrok na malinowe bokserki Hizakiego. – No i wcale nie masz większego… - uśmiechnął się na widok czerwonej twarzy przyjaciela. Bez ostrzeżenia oderwał pierwszy plaster.
    - Ach!
Drugi plaster oderwał perkusista.
     - Och…
Następnie zaczęli szaleńczo pozbywać się szatańskich kawałków papieru z nóg księżniczki.
     - KAMIJO TY MORDERCZA KOZO! – wydarł się długowłosy, sprawiając, że meble w pokoju zadrżały.
     - Mee, królewno. – adresat obelgi zacmokał po idealnym zaprezentowaniu brzmienia tego godnego zwierzęcia.
     - Jak tylko stąd wstanę…

   

_______________________________________
Dawno mnie tutaj nie było... Klawiatura nie gryzie ^^ Zachęcam do zajrzenia nieco niżej!