piątek, 7 sierpnia 2015

Rolnicza Rola Rolnika

     Jedzie Gackt przez wieś. Setki jeńców wiezie. A przez dziurkę, jeńcy ciurkiem sypią się za Gacktem.
    - Dzień dobry. Chciałbym kupić ciągnik. - Gackt zdjął okulary i zawiesił je na dekolcie koszulki. Sprzedawca popatrzył na niego niemo i sarkastycznie pytając go wzrokiem, czy dać do tego frytki. Mężczyzna wyszedł zza biurka i zaprowadził Okabe do hali, w której znajdowały się maszyny.
    - Co konkretnie pana interesuje? Ursus, Belarus, T...
    - Czarny.
    - Słucham?
    - Czarny. Musi być czarny.
Sprzedawca znów przekrzywił głowę i popatrzył na wokalistę jak na kogoś, kto właśnie powiedział mu że wyewoluował z ziemniaka. Ten jednak stał niewzruszony i z pewnością siebie wpatrywał na hali pojazdu w kolorze węgla. Minutę zajęło mu znalezienie jedynego okazu w takim kolorze.
    - Ile płacę? - zapytał z uśmiechem Gackt.
    Kiedy uszczęśliwiony wyjechał z salonu, podbiegła do niego ciemnowłosa i blada... kobieta? Ubrana była w gotycką suknię.
     - Mana-sama?! - zapytał Gackt.
     - Nie, twoja stara. - odpowiedział Mana, z lekkim uśmiechem na ustach.
     - Wskakuj na ciągnik, lasia. - Okabe spojrzał zza okularów na znajomego i gestem dłoni zaprosił go do środka.
     - Mała....eeee... Mana...? Lubisz raperów? - zapytał kierowca po kilkunastu minutach jazdy.
     - Nie nazywaj mnie "mała", mały. Lubię.
Gackt ucieszony znalezieniem Many w lesie i wiezieniu go na pokładzie swojego nowego wózka może zaprezentować swoje umiejętności wokalne.
Ciągnik.
Kupiłem czarny ciągnik
Kupiłem czarny ciągnik
Kupiłem czarny ciągnik
Kupiłem czarny ciągnik
Kupiłem czarny ciągnik
Kupiłem czarny...
Alufelgi, ciemne szyby...
Zawsze chciałem mieć takie coś,
Właśnie po to, by wozić ...
    - Jasna cholera, zamknij się. - Mana-sama wplótł palce we włosy.
    - Nie rób tego! - krzyknął Gackt dramatycznie.
    - Czego? - zapytał zdziwiony gitarzysta i spróbował wyjąć rękę ze swojej fryzury. Skończyło się to mizernym skutkiem, gdyż ręka bruneta nieugięcie tkwiła w bujnym tapirze. - Zawsze to się tak kończy... - westchnął gitarzysta.
    - Na stanik Hizakiego, cóż to za hołota! - wypowiedział niezidentyfikowany głos z pola. Głos widocznie nie był świadom tego, co ściągnął na siebie wywołując w tym momencie imię samego strachu. Demona. Czy to nie ciekawy zbieg okoliczności, że czytając apokalipsę świętego Jana od tyłu, przy biblii obróconej do góry nogami znajdzie się wszystkie litery, składające się na Jego imię. Gackt zatrzymał ciągnik i wyłączył silnik.
    - Któż odezwał się pośród tychże łanów złocistych?
    - Nie pierdol, daj browca.
    - Uruha? Co ty robisz na polu? - zapytał wokalista.
    - Daj. Browca. Nie wiem skąd tu jesteś, ale musisz mieć browca.
Kiedy blondyn wskoczył na ciągnik, Mana podał mu puszkę piwa, a wokalista ruszył w drogę.
    - Fajny wóz. Ile pojemności?
   
Czterysta.
Pojemność dwa czterysta
Pojemność dwa czterysta
Pojemność dwa czterysta
Pojemność dwa czterysta
Pojemność dwa czterysta
Pojemność dwa czterysta
Pojemność dwa czterysta
Pojemność dwa....
Siedem jeden ma do setki...
Zawsze chciałem mieć takie coś,
Właśnie po to, by wozić .

   - O, stary, było mówić, że to piwo tak trzepie. - Kouyou spojrzał na etykietę trunku, na którym widniał jak wół napis "bezalkoholowe". To oznaczało, że Gackt rzeczywiście potrafił śpiewać także w ten sposób. Owszem. Potrafił. I to bez zastosowania nawet najmniejszych ilości napojów z zawartością tych jedynych, prawilnych procentów. 
     - Jak tam nagrania? - zapytał Mana, spoglądając na Uruhę.
     - Jakoś. Ostatnio Reita z Kaiem spili się winem mszalnym i w jednej piosence mamy Bogurodzicę w tle... Co ci się stało? - blondyn wskazał na rękę niezmiennie od pewnego czasu przyklejoną do głowy Many. 
     - Jak by to ująć... Error 404.
     - Rozumiem. To tak jak kiedy Ruki u mnie nocuje i mam rury pozapychane brokatem. - parsknął Uruha, przeczesując włosy. - Problemy techniczne. - mruknął cicho.
     - Gackt? W ogóle to jakiej marki jest ten twój cią...           
Nie jest to zwykły Ursus, mamy skórę i komputer,
Klimatyzę, serwo, wiatrak, szyber, kółko z futer
Piskacz piszczy, aż oponki się topią
A ty miła sprawdź czy ma niezłego kopa
- A.... Dzięki. - odparł Mana. A gdzie jedziemy?
Zabiorę cię do siebie
Zabiorę cię do siebie
Zabiorę cię do siebie
Zabiorę cię do siebie
I w oborze obok niego...
Kwadrans później Gackt razem z dwojgiem gitarzystów z tyłu zajechał na swoje podwórko. Wjechał do obory i zamknął bramę na kłódkę.
Jednak kłódka przed demonami nie chroni. Kłódka nie chroni przed złem.
Wyciągnął Manę i Uruhę z ciągnika i posadził na stogach siana. Trzymał siano tam gdzie swoje ciągniki tylko dlatego, żeby nie było im zimno. To wcale nie tak, że wszyscy uważali go za dziwaka. W tym sęk, że było to całkiem normalne. Przynajmniej dla niego. Dla kogoś, którego jedyną rodziną są jego własne kombajny i zestaw pługów. W takim też towarzystwie Okabe się obracał, dlatego właśnie nikt nie miał mu tego za złe, ani nawet nienormalne. W sumie, to nikt nie miał nic przeciwko, bo nikt o tym nie wiedział. Do teraz.
      - Dlaczego trzymasz maszyny na słomie? - zapytał Mana-sama, układając się wygodnie z ręką bezustannie wplecioną we włosy. Okabe zaczął swój wywód na temat samopoczucia maszyn.
     
       Tym czasem czyste zło we własnej osobie siedziało pod kombajnem. Ktoś go wezwał, więc przybył. Ktoś stroi sobie z niego żarty, bo wezwał go na daremno. Ktoś poniesie karę. Hizaki wyciągnął telefon i zadzwonił po resztę Spółki. Jego odwiecznym sposobem na zmuszenie ich do bycia na miejscu w pół godziny był fakt, że jeśli tak się nie stanie, kara będzie bardziej sroga niż mogą sobie to wyobrazić. Nikt wolał nie próbować.


***

    Odkąd w sali prób The Gazette zanotowano nieobecność gitarzysty, a Aoi wypatrzył za oknem wojskową furgonetkę opatrzoną napisem SPA z Yukim za kierownicą, zapanowało ogólne poruszenie. Wiedzieli, że Uruha jest na wsi Gackta. Wiedzieli też, że wieś znajduje się dokładnie w tamtym kierunku, w którym zmierzała furgonetka.
    - Kai, prowadzisz. Do samochodu! - wrzasnął Ruki. - Aoi, pakuj kozy!
Gitarzysta nie czekał długo. Tamara i Pysio siedzieli po chwili w bagażniku, liżąc wesoło szyby. Wesoło, ponieważ ślady ich języków układały się na kształt pentagramów. Kai usiadł za kierownicą, ale nie ruszał.
     - Ruchy! - warknął Reita, poprawiając bandanę z Hello Kitty.
     - Nie mogę, piłem!
     - Co?
     - Wino!
     - No błagam, pijesz tylko mszalne... Ruszaj bo Aoi da ci kozę na kolana.
Nie trzeba było tego perkusiście dwa razy powtarzać. Po chwili pędzili na wieś Gackta z prędkością bliską dwustu kilometrów na godzinę. Kai wiedział, że pokuta będzie cięższa niż zwykle.
     - Boję się o niego... - mruknął Reita. Przejechał palcem po policzku, zbierając obsypany z powiek brokat.
     - Zwyciężymy Cthulhu raz na zawsze. Zobaczycie. - stwierdził Ruki.
     - Zaatakujesz tego mistrzowskiego separatystę pilniczkiem czy lakierem do paznokci? - Aoi uniósł kpiąco brew.
     - Twoją aortą, kasztanie. - syknął wokalista i odsunął się od machającej jęzorem Tamary. Taka już była zależność. W Mejibray jęzorem macha Meto, w D'espairsRay Zero, a w Gazetto zastępczyni wokalisty - Tamara.
      Nie minęło pół godziny, a różowy van w brokatowe krzyże z różańcem na lusterkach zajechał na pole przy posesji Gackta. Kiedy Aoi wysiadł i otworzył bagażnik, dumnie wytarabaniły się z niego dwie kozy. Wszyscy stanęli z dumnie uniesionymi głowami, wyglądając jak aktorzy ze starych, dobrych westernów. Wsłuchiwali się w złowrogą ciszę. To oznaczało, że zło wisi w powietrzu.

***

     - Zabraliśmy to MP5, M16, M4 i dwa AK, a do tego P99, o które prosiłeś... - mruknął Kamijo, taszcząc walizki z karabinami w stronę ubranego w rosyjski mundur Hizakiego. Ten otworzył arsenał i zaczął się zastanawiać. Wziął P99 i wsunął do kabury, a przez ramię przewiesił sobie M16 i ulubionego kałacha.
     - Resztę schowaj.
     - Co? A my?
     - Mięso armatnie nie strzela. - wyszczerzył się długowłosy. Zabrał ze sobą kilka zapasowych magazynków i ruszył do budynku, w którym zamknął się Gackt. Krótką bronią przestrzelił kłódkę. Jedynie krótka nie była repliką na plastikowe kulki.
      Mana i Uruha podskoczyli, słysząc strzał. Gackt zaczął piszczeć.
      - Kobiety i dzieci! Kobiety i dzieci najpierw!
      - Jezus, człowieku, opanuj się. - Uruha wywrócił oczami.
      - Nie wzywaj Pana Boga na daremno. - rozległ się głos Kaia. Kouyou zorientował się, że jego zespół właśnie wchodzi przez okno  budynku.
      - Na zeza Hizakiego, co wy tu robicie?
      - Nie wzywaj Pana Boga na daremno.
      - Kai, daj mi spokój. - gitarzysta popatrzył na przyjaciela. Z jego miny wyczytał tylko przerażenie.
      - Tego nie mówiłem... Ja...
      - Raz i dwa - Hizaki już cię ma.
        Trzy i cztery -  zaraz ci łeb odstrzeli.
        Pięć i sześć - krzyż ze sobą nieś.
        Siedem, osiem - myśl o swoim losie.
        Dziewięć, dziesięć....
       - TAMARA DO ATAKU! - wydarł się Aoi. Koza zabeczała i położyła się na ziemi. Aoi westchnął boleśnie. W tym czasie, Hizaki trzymał już Uruhę na muszce. Zza niego wyłonilisię kolejno Kamijo, Teru, Yuki i Masashi.
      - Dzieci drogie, nie osmieszajcie się. - Teru wywrócił oczami. Nikt nie musiał wiedzieć, że nie skończył trzydziestu pięciu lat.  I nikt nie wiedział
     - Hizaki, proszę, uspokój się. Co ci zrobił ten człowiek?  - zapytał Yuki. Gackt stal otumaniony i wpatrywał się w całą scenkę, jaka odgrywała się bezpośrednio pod jego nosem.
W tym czasie Mana-sama otworzył szerzej bramę i właśnie opuszczał garaż ciągnikiem Okabe.
    - Sayonara, misie! - krzyknął i opuścił garaż jak najszybciej się dało. Hizaki wrzasnął i zaczął strzelać z jednego karabinu do Many, a z drugiego do Uruhy. Gitarzysta zawył z bólu, po czym uciekł między swoich i schował się za Rukim. Wyglądało to dosyć sympatycznie ze względu na kontrast jaki stanowił wzrost obydwojga. Gackt zaś, zauważywszy brak ciągnika uklęknął na ziemi i jęknął teatralnie. Kai przyklęknął obok i zaczął się modlić.
    Od tej pory, kiedy we wsi ktoś widzi czarny ciągnik zwykle ucieka. Czerń stała się symbolem końca. Końca i Many-samy.
    Gdy Hizakiemu skończyła się amunicja, oklapł zrezygnowany na podłogę. Westchnął żałośnie i przypatrzył się uważnie klęczącym oraz obydwu zespołom. Pokręcił głową i zabezpieczył broń.
    - Nie wiecie co tracicie. Oj, nie macie pojęcia...
Ruki spojrzał na Reitę, Aoi na Tamarę, a Uruha na widły.
   - Hizaki? - zaczął jasnowłosy gitarzysta.
   - Tak?
   - Dlaczego jesteś aż tak opętany?
   - Ignoranci... - długowłosy pokręcił głową. Czuł się nierozumiany.
   - A ty Gackt? Po cholerę ci był ciągnik? - Ruki przekrzywił głowę i kopnął Pysia, który próbował mu zeżreć buty.
Zawsze chciałem mieć takie coś,
Właśnie po to, by wozić ją!
_______________________
KORO RUSZYŁA DUPĘ!
Jest tygodniowy odstęp! Yay. Powrót do regularnych założeń.
Zgadzam się, że zrobiło się nudno. Wkurza mnie to, ale zwyczajnie non stop jestem wyjazdowa i nie mam jak pisać. Ta notka jest napisana w całości na telefonie, dlatego wybaczcie błędy w formatowaniu i jakiekolwiek inne. Nienawidzę pisać na telefonie, grr. Ale jak jest W
wena to trzeba rwać! Wracam do cotygodniowych notek. Nie ma sensu obiecywać, że będę dodawać częściej, bo napisanie opowiadania zajmuje mi minimum dwa dni, a przy tej ilości czasu jaką mam teraz... W sam raz. Poza tym są wakacje, nie myślę i nie chcę zjeść sobie wszystkich pomysłów. *ma zaplanowane 10 opowiadań do przodu*
Dzięki wszystkim komentującym! Jedno wbiło mi się pamięć.
Militarne RP Saggie. Wiesz jak bardzo mnie tym zaintrygowałaś? x'D
Miesiąc został. MIE-SIĄC. Dlatego za miesiąc prawdopodobnie zacznę  szkolną serię. Taki mały spoiler, bo tak. Miłego dnia! ^^'
Teraz tak. Mała reklama. Blog Syo - osoby, która jest często źródełkiem weny (tak, jesteś XD)
>>MY DARK BOX<<
*notka dodawana w bólach i cierpieniach braku zasięgu

sobota, 1 sierpnia 2015

Bandit

„Co, kapusta?! Głowa pusta!”

        W sprawie pustki w główce kapusty można by było się rozwodzić wiele, wiele czasu. Utarte przysłowie krążące wśród dzieci jest stwierdzeniem bardzo mylnym i tym samym używane jest zupełnie bezpodstawnie. Otóż z kapustą sprawa wcale taka prosta nie jest. Ba! Nie jest w ogóle prosta. Wnętrzności kapusty są bowiem delikatnie pofalowane. Swoją strukturą nieco przypomina fakturę mózgu, co jest kolejnym dowodem na to, że porównanie kapusty do głowy niemyślącego osobnika jest nietrafione co najmniej tak, jak połowa strzałów do bramki w wykonaniu Reprezentacji Polski w piłce nożnej. Dlatego właśnie Kaya nie wybrał kapusty. Ciągnie swój do swego, a ciemnowłosy zbyt inteligentny raczej nie był. Właśnie dlatego ulubionym narzędziem Kayi były równie rozgarnięte co on gwoździe i nieco mniej skomplikowana w budowie sałata. A do czego owe narzędzia mu służyły? Odpowiedź na to pytanie ma niesamowicie długie rozwinięcie.
***
          - Na Święty Młyn! – darł się Kaoru.
          - Co się stało? – zapytał wchodzący akurat  do jego mieszkania Toshiya. Kiedy wszedł do pokoju, jego oczom ukazała się... Istna rzeź. Rzeź bagietek poprzebijanych gwoździami i polanych obficie ketchupem. Tak potraktowane pieczywo było rozrzucone po całym salonie gitarzysty.
         - Cała rodzina… - lamentował lider. – Antoinette v50, Antoinette v51, 52… - wzdychał, a z jego oczu ciekły najprawdziwsze w świecie łzy. Toshiya z zaciekawieniem patrzył na twarz zrozpaczonego gitarzysty, próbując wyczytać z niej oszustwo i właściwą liderowi postawę piekarnianego rozbójnika. – Pomożesz mi je uratować? – zapytał po chwili klęczący na podłodze mężczyzna z proszącym wyrazem twarzy. Basista jakby obudził się z transu.
        - Turlaj mango! – prychnął i wybiegł z pomieszczenia, zamykając za sobą z hukiem drzwi.  Kaoru jęknął boleśnie i otworzył teatralnie ręce w stronę sufitu.
        - Czymże zawiniłem, w udręce me rozdarte serce! – krzyknął, po czym nie bezceremonialnie przystąpił do zmywania zaschniętego ketchupu ze ścian.

***

           Mia krążył zdenerwowany wokół stolika kawowego, patrząc na zawartość słoika podpisanego (gotycką czcionką) „Przecier Pomidorowy”. Tsuzuku leżał rozwalony na kanapie i przeglądał jakieś czasopismo pornograficzne.
           - Możesz przestać się kręcić? – mruknął pod nosem.
           - Nie. Nie mogę. Ktoś usiłował mnie zabić.
           - Nie przesadzasz? Sałata w twoim przecierze pomidorowym to jeszcze nie morderstwo… - stwierdził wokalista, nawet nie patrząc na blondyna. Przewrócił kolejną stronę, po czym pewna noga z niesamowitą siłą wykopała mu magazyn z ręki. Była to oczywiście noga należąca do Mii.
          - Ja wiem, że ktoś usiłuje mnie zabić! Rozumiesz? Mogłem umrzeć! Mam alergię!
          - Tja. I byłby spokój. Podasz mi gazetkę?
Mia zawarczał tylko i kontynuował zataczanie kół wokół stolika. Wtem do domu wrócił Koichi.
           - Mia, zmieniłeś upodobania? – uśmiechnął się basista.
           - Co masz na myśli? – Mia zatrzymał się i popatrzył na niego ze zdziwieniem.
           - Zasadziłeś w ogródku sałatę. Dużo tego nawet…
           - CO?
           - Stwierdzam fak… - różowowłosy urwał, gdyż blondyn wybiegł na balkon z prędkością Formuły 1. Chwilę później rozległ się krzyk przechodzący w ryk zdenerwowania.
           - Co mu? – zapytał Koichi, przysiadając na oparciu sofy.
           - Myśli że go ktoś chce zabić sałatą.
           - A. To wiele wyjaśnia. – mruknął pod nosem, otrzymawszy odpowiedź.

            W tym samym czasie, w apartamencie obok rozbrzmiewała kłótnia o to, kto wsadził sałatę do akwarium w pokoju Karyu. Najwyższy oskarżał wszystkich, łącznie z sąsiadami, z którymi zaplanowali niedawno akcję, mającą pozwolić odebrać telewizory obydwu zespołom.
          - Rozumiecie, gołębie, że ryby nie jedzą sałaty ani resztek z obiadu? – Karyu zwrócił się do Hizumiego – Nie jedzą też kotów i dewocjonaliów. A ty, Tsukasa… - brunet spojrzał się na gitarzystę niewinnie. – Śmierdzisz. Idź się umyć. – dodał. Perkusista wywrócił oczami i poszedł do łazienki.
         - A czy ty, do ciężkiej cholery, rozumiesz, że nikt w tym mieszkaniu nie dotykał twojego akwarium ani twoich ryb? – warknął Hizumi znudzony nieco kolejną gadką gitarzysty. Wtem ktoś sypnął garścią metalowych wkrętów w okno. Karyu podskoczył i podbiegł do okna. Nie udało mu się nic zobaczyć, prócz główki sałaty turlającej się niewinnie po chodniku. Zdenerwował się już nie na żarty.
        - Może mi ktoś powiedzieć co tu się dzieje?! – skierował wzrok ku górze.
        - Ja nie wiem. Nie mam pojęcia. – Hizumi rozłożył ręce. Moment później podskoczył wystraszony, gdyż Tsukasa złapał go za ramię.
        - W ogóle… Zauważyliście że Zero nie wrócił od wczoraj? – zapytał grobowym tonem.
        - Pewnie siedzi u psiej fryzjerki, nie wiecie że ona mu lubi dawać ciastka? – westchnął Karyu, siadając bez siły na kanapie. Fakt faktem, alibi Zero było dobre, jednakże niepewne. Mógł on rzucać żelastwem w szyby, ale bardziej prawdopodobne było to, że zajada psie ciasteczka od w połowie ślepej psiej stylistki. Nikt nic nie wiedział.

         Nikt nic nie wie. I nie będzie wiedział.

         Tak przynajmniej zakładał Kaya, idąc z wiadrem śrubek i torebką pełną sałaty przez zatłoczone miasto.

         Wtem w SPA rozdzwoniły się telefony. Hizaki prowadził bowiem parę innych działalności pod ladą o których wiedział tylko on i osobistości pozbawione umiejętności mówienia pokroju na przykład samej Antoinette. Po odebraniu zgłoszenia jasnowłosy wstał, przebrał się w robocze ubranie w postaci niemieckiego munduru, schował przeklęty już wielokrotnie przez Kamijo pistolet na kulki do kabury i poszedł obudzić resztę. Otworzył kopniakiem schowek na szczotki i ujrzał  Teru śpiącego na Yukim, który spał na Kamijo, który spał na Masashim, który prawdopodobnie spał na swoim kocie. Cztery pary oczu wpatrywały się w niego z przerażeniem.
         - Myśleliście że nie wiem? Nikt normalny nie idzie w cztery osoby po szczotkę. Wstawać. Mamy fuchę.
Kamijo wywrócił oczami i ziewnął. Teru przetoczył się i zaczął przysypiać, Yuki beknął i próbował spać dalej, a Masashi odgrzebywał spod siebie prawdopodobnie już szczątki Piisuke. Długowłosy warknął pod nosem i wyciągnął broń z kabury. Wycelował, przeładował i wystrzelił. Wszyscy posłusznie zerwali się do pozycji stojącej, tylko kot był w niesamowicie przyziemnym humorze.  – A więc, Watsonie… - gitarzysta pogładził Kamijo lufą po policzku. Ten przełknął ślinę dobrze wiedząc że w tym języku Watson oznacza nic innego, jak mięso armatnie.
         - Tak… Sherlocku? – bąknął, co było błędem, gdyż blondyn nadepnął go z całej siły.
         - Nie mów tak do mnie, złomie. – prychnął. Odsunął się od upatrzonej ofiary, której skrycie zazdrościł pozycji lidera. – Mamy zadanie. W okolicy grasuje przestępca zasypujący swoje ofiary metalem i sałatą.
Masashi parsknął śmiechem. Hizaki z prędkością światła stanął na palcach przed nim.
          - Bawi cię to? – zapytał upiornym głosem.
Od tego momentu mógł liczyć na całkowitą ciszę.
          - Naszym zadaniem jest uchwycić przestępcę. Żywego lub martwego.

 Niespełna godzinę później Hizaki prowadził swój oddział ulicami miasta. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy była Samara Morgan biegająca po ulicy z dwoma telewizorami pod pachami.
         - Padnij! – krzyknął i gwałtownie obniżył pozycję. Kamijo, Yuki, Teru i Masashi stali za nim niewzruszeni i obserwowali jak księżniczka czołga się po asfalcie ku ofierze. Kiedy był w odległości kilku metrów podniósł się i wycelował w Samarę. – Poddaj się! – wrzasnął. Stworzenie krzyknęło i podniosło ręce do góry, z rumorem upuszczając telewizory ma chodnik.
        - Meto chcieć oddać, Hizaki udupić Meto. – mruknęła Samara i uciekła w krzaki. Hizaki machnął ręką i przeszedł po brutalnie zamordowanym sprzęcie. Około pięciuset metrów dalej spotkał na swojej drodze niecodziennie wystrojoną osobę. Miała na sobie czarną lolicią sukienkę, wymalowane oczy i usta, misternie upięte włosy przyozdobione gigantycznym, czarnym kwiatem. W dłoni trzymała torbę z logo Biedronki i czarne wiadro, a na stopach miała kultowe, firmowe klapki Kuboty w zestawieniu z czarnymi skarpetami, by nie gryzły się z sukienką.
          - Hizaki?! – ucieszyła się postać.
          - Kaya?! – rozpromienił się Hizaki.
          - Nie mów na mnie Kaya. Zmieniłem pseudonim.
          - A jakiego używasz teraz?
          - Zielony Wkrętas. – oświadczył z dumą brunet. Reszta załogi Hizakiego dołączyła do niego i stanęła za nim, wpatrując się w rozmówcę o nietypowym przezwisku.
          - Skaryfikacja twarzy! – zakrzyknął radośnie Teru. Widząc, że zgromadzeni nie za bardzo wiedzą o co chodzi, przystąpił do tłumaczenia. – Nie słuchacie Gangu Albanii? Kamijo, przecież śpiewałeś ostatnio pod prysznicem ich numer!
Wokalista spąsowiał i pokręcił głową.
          - Nie, coś ci się popieprzyło…
          - Ja riba! ja riba! – zaczął Teru. - Wjeżdżam do Dubaju na dzikim ośle, którego se kupiłem w Albańskim Raju…
          - Gang z Albanii, wydziarane na siodle obok kieszonki pełnej towaru.
Prostytutki skaczą z dachu Burj Khalifa, krzycząc 'Królu złoty, zajebista płyta!'
Król Dubaju na kolanach płacze ze szczęścia, wszyscy robią mi zdjęcia,
gdzie jest ta kamerka?
Podjeżdża po mnie szejk Arabski, mój rodzony brat tylko z innej matki,
Jeden z moich braci z Albańskiej szajki podbiega i krzyczy 'NIECH ŻYJE KRÓL!'
Jeden z Beduinów chce mi dać wielbłąda, ja mu daję osiołka mówiąc 'Ech i ochhaa'
Delegacja do Dubaju tak to wygląda, jest tu Brudna Darianna i Borata siostra!
Wchodzę do hotelu który ma 9 gwiazdek, Alibaba i Borixon już tam są,
Nie wiem co tam robi ksiądz Natanek, pytam się go 'Ojcze czy walisz koks?' – dokończył Kamijo.
            - Wspomnienia z trasy koncertowej? – uśmiechnął się porozumiewawczo Masashi.
            - Się wie. – wokalista znacząco poruszył brwiami. – To jak, Ka.. Zielony Wkrętasie? Myślisz nad skaryfikacją?
             - Szczerze to nie…
             - Kaya-chan, nie słuchaj tych debili! – zapiszczał Hizaki. Zbliżył się do przyjaciela i szepnął mu coś na ucho. Brunet spojrzał na niego radośnie, także zapiszczał, po czym zrzucił Kuboty i radośnie pobiegł za Hizakim w stronę zachodzącego słońca, zostawiając przy tym reklamówkę, z której wysypała się sałata i wiadro, wypełnione na oko kilogramem gwoździ.
            - Znaleźliśmy przestępcę? – zapytał Yuki.
            - Chyba tak. – odparł Kamijo.
            - Wracamy, czy idziemy się nawalić do nieprzytomności? – Teru przekrzywił głowę, patrząc na sałatę.
            - Możesz powtórzyć? – zdziwił się Masashi.
            - Idziemy się nawalić.
Reszta potraktowała to jak rozkaz. Odwrócili się za siebie, poprawili fryzury i niczym Odlotowe Agentki ruszyli na podbój okolicznych barów. W stuprocentowym spełnieniu. Brak Hizakiego równa się bezpieczeńs… Prawdziwe laski! Kamijo miał już dosyć tych z niespodzianką pod spódnicą.
             - Teru? – zaczął wokalista.
             - Tak?
             - Zarzuć bita…
             - „ Jebać blachary, co się nie chcą jebać...”

__________

Stęskniłam się! Nie było mnie chyba najdłużej jak dotąd, za co przepraszam, bo obiecałam więcej. No i wyszło jak zwykle...
Zastój weny, brak czasu i internetu, takie czynniki.
I boję się wstawiać tą notkę XD

Teraz tak jak parę(może naście) wpisów temu proszę o pomoc.
Proszę o taki durny zlepek wyrazów. Coś jak...

kisiel, szczotka, łóżko, dywan, latanie

Zasady są proste. Żadnych imion, tylko rzeczowniki i czasowniki. To jakoś... No, to działa! 




   Plus zauważam u siebie objawy fetyszu spożywczego. Kaoru, Mia, Kaya... To zaraza.