czwartek, 3 września 2015

Sabotaż (II)

         W ciepły jesienny dzień, ku zachodzącemu słońcu maszerował człowiek. Pogrążony w głębokiej melancholii ciągnął za sobą obudowę od plastikowego telewizora.

         - Zero, tłuczek być niemożliwy! – jęknął Meto, wpadając do tymczasowego miejsca pobytu nowego przyjaciela, które zresztą z nim dzielił.
         - My odzyskać tłuczek! – zakrzyknął wojowniczo basista.
         - Nie dać rady. Telewizor bum. – perkusista wzruszył ramionami, przecierając smutno oczka, co sprawiło że makijaż stał się jeszcze bardziej rozmazany niż przed chwilą. Zero zagwizdał pod nosem i przytulił Meto w pierwszym odruchu, nie wiedząc jak go pocieszyć.
         - Zero śmierdzieć banan. – zaszlochał niższy, odpychając od siebie przyjaciela. Po chwili położył się twarzą do podłogi i wydał z siebie odgłos prawdziwego bólu.
         - Meto być spokój, tłuczek być niedługo nasz! – basista usiadł przy nim i poklepał go po plecach. Gdy jednak nie zauważył żadnej reakcji ze strony Meto, postanowił spróbować smakowicie różowej kokardki przy jego sukience. Pochylił się i już chwycił ją w zęby, gdy właściciel odzienia gwałtownie się podniósł, wykręcając przy tym głowę Zero i kładąc go w nienaturalnej pozycji na podłodze. Z kokardką w zębach.
        - Nadzieja wrócić! – rozpromienił się Meto, machając radośnie znalezioną szczotką.

        Niestety, maszerując ulicą Meto nie przewidział że obudowa od telewizora może być nieco zbyt nachalnie rzucającym się w oczy obiektem dla wścibskiego obywatela.  Karyu postanowił, że w końcu powinien zyskać taką świadomość. Po rozmowach z członkami Mejibray nie miał wątpliwości, że to właśnie Meto jest sprawcą obydwu zdarzeń. A że Zero także bardziej przypomina zwierzę aniżeli człowieka? Pewnie siedzą gdzieś razem i knują coś przeciwko nim. Wszedł do apartamentu, gdzie właśnie trwało zgromadzenie, z którego udało mu się wyjść za potrzebą kupna ryb do dzisiejszego sushi. Poczuł smród co najmniej ośmiotygodniowej bielizny i kilograma podpsutych bakłażanów. Coś jak…

 Tsukasa.

Zatkał nos świeżym kawałkiem łososia i zrzucił buty, wchodząc do pomieszczenia, w którym zabawa trwała w najlepsze. Niedawno umyte przez Hizumiego okna przysłonięte były czarnymi roletami. W kręgu ustawionym ze świec na podłodze leżał Mia i Koichi. Ich ciała krzyżowały się pod kątem prostym. Dookoła nich rozłożono po dwie karteczki z napisem „yes” i „no”.
             - Charlie, Charlie, are you here? – wypowiedział drżącym głosem Tsuzuku. Mia klepnął się w tyłek, sprawiając że wokalista z dzikim piskiem wskoczył Tsukasie na plecy. |
             - Boże święty, Mia! Chciałeś żebym dostał zawału?
             - Komar gryzł mnie w dupę… - syknął gitarzysta, drapiąc się po pośladku.
             - Traktuj to poważnie! Ty masz być pośrednikiem ducha, który pomoże nam znaleźć telewizor.
             - Telewizor? Myślałem, że raczej Meto szukamy… - wymamrotał Koichi, podnosząc się do siadu. Siadu na plecach Mii, czym spowodował  napad kaszlu u blondyna.
             - Zabieraj ten kościsty tyłek! – wycharczał gitarzysta, napinając mięśnie grzbietu w daremnych próbach zrzucenia z siebie basisty. Różowowłosy wywrócił oczami i podniósł się, uwalniając przyjaciela, który odetchnął z ulgą i opadł bezwładnie  na podłogę, tworząc podmuch wiatru na tyle silny, by zgasić kilka świeczek. Nagle zgasły wszystkie. W pokoju zapanowała niezupełna ciemność, gdyż ciemne rolety pomimo swojej barwy przepuszczały jeszcze trochę światła dziennego. Zaraz po zgaszeniu świec Tsukasa zaczął piszczeć i pobiegł z Tsuzuku na plecach do łazienki. Tam podniósł jeszcze większy raban, prawdopodobnie na widok mydła. Kiedy wrócił do pokoju, kręcąc się w amoku, Tsuzuku zeskoczył z niego i zestresowany kopnął go z całej siły w kostkę. Był przerażony faktem, że nie za bardzo wiedział co się właśnie wydarzyło. Kręciło mu się w głowie, więc przewrócił się na kanapę.
            - Śmierdzi tu. – stwierdził nieprzyzwyczajony jeszcze do osobliwego zapachu perkusisty do niedawna wrogiego zespołu Koichi.
            - O nie. – zaszlochał Tsukasa. Hizumi uśmiechnął się ze złowrogą radością.
            - O tak. – wypowiedział mrocznym tonem. Zaczął zbliżać się do perkusisty powolnym krokiem. – O tak. – powtórzył.
            - Nie!
            - Tak…
            - Nie.
            - Tak…
            - Błagam, nieeeee! – rozpłakał się Tsukasa.
            - Ale o co chodzi? – zapytał Mia, podnosząc się z pomiędzy świec i kartek.
            - Chodzi o ten smród, złotko. – odpowiedział mu Hizumi, nie odrywając wzroku od swojej ofiary.
            - Ja nie śmierdzę! – zaszlochał perkusista.
            - Nie, wcale… - Karyu wywrócił oczami.
            - Jestem jeszcze młody! Nie chcę umierać!
            - Wyluzuj, mydło i woda cię nie zabije. – wywrócił oczami jedyny przytomny wokalista. – Karyu, szykuj wannę. Mia, Koichi… Musicie mi pomóc.
Karyu bez narzekania wykonał polecenie, gdyż jemu również doskwierał smród. Pozostali otoczyli perkusistę i schwycili jego ciało odbierając mu jakąkolwiek możliwość poruszenia się.
            - Ja chcę żyć! – zawyła ofiara.
            - Będziesz żył. Przynajmniej bez przeszkadzania innym… - westchnął Hizumi, unosząc do góry nogi Tsukasy. W trójkę zanieśli go do wanny, gdzie Karyu wsypał proszek do prania i wlał żel do kąpieli do wanny. Wrzucili go do wanny w ubraniach, przykrywając ją specjalnie zamówioną pokrywą. Kneblując ciemnowłosego zostawili go do wymoczenia się. Po fakcie po kolei starannie umyli ręce. Należało to raczej do konieczności niż czynności dobrowolnej. Usiedli spokojnie w salonie, przedtem otwierając na oścież wszystkie okna. Bez wyjątków.
             - Widziałem Meto. Myślę, że to wszystko to ich sprawka… - zaczął ściszonym głosem Karyu.
             - Meto i Zero? – dopytał Tsuzuku, przebudziwszy się z niespokojnego snu.
             - Dokładnie oni. Meto ciągnął obudowę od waszego telewizorka… - mruknął.
             - Zbieramy się i prowadzisz nas tam. – Hizumi uderzył ręką w stół.
             - Tylko uwolnij Tsukasę. – wymamrotał gitarzysta.

             Kiedy perkusista na powrót cieszył się wolnością i z przekleństwami cisnącymi się na usta zmienił ubranie na czyste oraz został skrupulatnie zabezpieczony antyperspirantem i perfumami przez wokalistę, wyskoczył z mieszkania śpiewając „Mydełko Fa”. Hizumi przekrzywił głowę, skupiając na nim swoją uwagę. Ta kąpiel odbiła mu się na psychice. Karyu poprowadził swoją trasą całą zgraję muzyków złaknionych telewizora i oczywiście zemsty. Kiedy gitarzysta wszedł na drogę, którą wcześniej podążał Meto, od razu w oczy rzucił im się szałas ze szczotek i powygryzanych w fantazyjne wzorki dziecięcych kaloszy. Takich apartamentów nie tworzy nikt inny, poza dwojgiem ludzi na całym wielkim, długim i szerokim świecie.
Jednak mimo małego talentu architektonicznego ponadprzeciętną zdolnością Meto okazała się obserwacja. Podniósł alarm w postaci wymachiwania spódniczką w górę i w dół, co przyprawiło Zero o mdłości.
          - Meto nie robić porno, prosić.
          - Zero słuchać, musieć uciekać!
To  słysząc, basista zwinął swoje kalosze i wybiegł z szałasu. Zaraz za nim biegł Meto, ciągnąc za sobą dwie taktyczne szczotki. Niestety nie przewidział, że jeśli zabierze choćby najmniejszy patyczek z i tak już niestabilnej konstrukcji, spowoduje jej runięcie. Niewiele myśląc obejrzał się za siebie i ujrzał Karyu. Gitarzysta był za blisko. ciemnowłosy wydał z siebie bojowy okrzyk i pieprznął go kijem od szczotki, zbierając się do ucieczki. Nikt nie miał z nim szans. Nawet Zero i jego kalosze, pomimo faktu, że szczotki daleko miały do Nimbusa 2000. (dop. aut. miotła z HP, jakby kto nie wiedział). Bieg był heroicznym dla nich wyczynem. Minęli Kayę, wysypując mu z wiadra gwoździe. Po drodze nieomal zabili również Kaoru, który właśnie wyprowadzał Antoinette na spacer. Obrzucił ich jakimiś francuskimi obelgami, ale mało ich to ruszyło. Gdy Meto już gasł, tracił nadzieję na koniec maratonu, Zero dał mu sygnał, że wróg został zgubiony. Obaj z ulgą zatrzymali się. Los chciał, że postój miał miejsce przy drzwiach pewnego baru. Było już dosyć późno, o czym świadczyło zachodzące słońce i większe zgromadzenie osób wokół barmana. Weszli do środka, ogarniając szybko wzrokiem pomieszczenie. Zauważyli normalnych ludzi, spokojnie pijących piwo i śmiejących się między sobą. W kącie siedzieli jednak trochę dziwniejsi ludzie. Jeden z nich charakteryzował się niemalże zupełnie siwą czupryną, drugi ponadprzeciętnym wzrostem, trzeci leżał pijany pod stołem, ale wciąż patrzył na kolegów z wyższością, a czwarty wyglądał jak dinozaur. Podeszli do nich niepewnie.
           - Móc siadać? – zapytał Zero, bawiąc się kaloszem.
           - Jasne, siadajcie. – odezwał się dinozaur i wskazał wolne miejsca, które basista z perkusistą bez słowa zajęli.
           - Dziękować. – odparł Meto, stawiając swoje szczotki obok krzesła.
           - Ja być Zero, to być Meto. Kto wy być?
           - Łełkym tu Wełusaył! – zawył mężczyzna leżący pod stołem, na co białowłosy kopnął go w bok.
           - To miało być „Welcome to Versailles”, głąbie. – wywrócił oczami.
           - Jestem Yuki, to jest Teru, Masashi i… Kamijo.
           - Bonjour, honey!* – rozdarł się blondyn, podnosząc się z podłogi, po drodze uderzywszy czołem o blat. Pozwoliło mu to zapaść w dłuższy sen.
           
            Tymczasem dwójka wokalistów, gitarzystów i nieszczęśni basista z perkusistą właśnie dotarli pod ten sam bar, w którym właśnie przesiadywali Meto i Zero.
           - Widzisz ich?
           - Są tam?
           - Siedzą?
           - Nie tylko oni… - mruknął Hizumi.
           - Nie są sami? Przegrupowali się! – zapiszczał Mia.
           - Gorzej. Tam jest Armia Czerwona.
           - Kto?! – pisnął Koichi.
           - Banda Hizakiego. – odparł ponuro wokalista, odwracając się tyłem do okna, jednocześnie stając przodem do swojej załogi. – Bez samego Cthulhu.
           - Kim, kuźwa, jest Hizaki? – zapytał Tsukasa.
           - No właśnie, kim? – dopytywała reszta.
           - Nie znacie go?
           - Nie. – burknął Karyu.
           - A więc opowiem wam historię… Otóż pewnego dnia, gdy Słońce ułożyło się w jednej linii z Księżycem narodził się On. Ten, którego imię budzi ptaki do lotu. Ten, którego imię wybudza niedźwiedzie ze snu zimowego. Ten, który włada śmiercią i nie boi się nikogo.
Jest jak bazyliszek. Potrafi jednocześnie podążać wzrokiem za osobami idącymi w dwie różne strony. Jak kameleon. Dostosowuje ubarwienie do otoczenia i nie sposób go wykryć. Potrafi obserwować cię jednym okiem. Jedyne czego nie umie to przewlekanie nici przez dziurkę w igle. To naprawdę niebezpieczny człowiek. Legenda głosi, że sam się spłodził. Mawiają, że wybudował dom, w którym przyszedł na świat.

Hizumi odetchnął, gdy skończył opowiadanie.  Miał wrażenie, że na ten moment cały świat się zatrzymał, a czas stanął w miejscu. Szkoda, że nie wiedział o tym, że Cthulhu właśnie maluje sobie paznokcie szczebiocząc przez telefon z najlepszym przyjacielem.
              - Trzeba uratować Meto! – Koichi wyrwał się do drzwi, jednak Tsuzuku złapał go za ramię.
              - Narażasz życie!
              - Dla przyjaciela zrobię wszystko! Nie zatrzymasz mnie!
              - Koichi? – zaczął Mia.
              - Co?
              - Rozmazałeś się… O, tu. – jasnowłosy wskazał na kącik swojego oka.
              - Jezu Chryste, daj mi lusterko!
              - Tyle wyszło z ratowania… - skomentował Karyu. Wszedł do baru, wyciągnął Zero i Meto za włosy nim się zorientowali i dał im świeżym pstrągiem po twarzach.
          - Telewizory! Gdzie są telewizory?! – zapytał pretensjonalnym tonem jedyny w miarę przytomny perkusista w towarzystwie.
          - Nie ma. Hizaki i bum. – oświadczył Meto, rozkładając bezradnie rączki.
          - Mówiłem, że jest niebezpieczny… - Hizumi pokręcił głową. Koichi i Mia byli tak zaaferowani poprawianiem makijażu basisty, że nawet nie zauważyli co się właśnie wydarzyło.
          - A ty coś wiesz? – Tsukasa zwrócił się już nieco łagodniej do Zero. Spotkał się jednak tylko z niemym kręceniem głową.
          - Idziecie do roboty. Kaoru szukał pomocników. – mruknął Karyu, który zauważył w rybnym ogłoszenie dotyczące pracy. Meto i Zero popatrzyli po sobie jak zbite szczenięta.
          - A Meto chcieć tylko tłuczek…


___________

*>>Bonjour Honey<< - Kamijo i jego piosenka.

Wróciłam, tarararira. I zostaję. Laba się skończyła, nie będę leniuchować. Nie było mnie, bo nie było też czasu ani weny. A tu nagle się pojawiła, pewnie przyszła razem z poautografowanym plakatem Jupitera i w raptem półtorej godzinki powstało to powyżej. Czujecie to? Mam autograf Zła Wcielonego!
Muszę wprowadzić małą zmianę.
Co dwa tygodnie post, żeby Was tu nie oszukiwać. Między wpisami aktualizacja psychiatryka i tworzenie profili zespołów.
Przeżyjcie rok szkolny, jeszcze tylko 295 dni!

Z tej okazji wolałabym nie zapadać na brak weny... Zmiana planów co do szkolnej serii, tego się nie da pisać. Wymyślę coś innego xD

No to miłego dnia, wieczora, nocy wszystkim. 

3 komentarze:

  1. To było genialne!
    Eh, ale Ci zazdroszczę ;) Nie byłam jeszcze na żadnym koncercie i pewnie szybko nie będę.
    Ten, którego imię wybudza niedźwiedzie ze snu zimowego. Ten, który włada śmiercią i nie boi się nikogo.
    "Jest jak bazyliszek. Potrafi jednocześnie podążać wzrokiem za osobami idącymi w dwie różne strony. Jak kameleon."- mistrzostwo ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś na pewno nadarzy się okazja ^^ Warto być cierpliwym,
      Cieszę się, że się podoba ^^

      Usuń
  2. Odmóżdżyłam się (w pozytywny sposób XD) po przeczytaniu, co najlepiej widać po tym, że dopiero teraz się pozbierałam, żeby napisać komentarz.
    I znowu zaczynałam wybuchać śmiechem czytając ,,Cthulhu''... (Dobrze, że pożyczyłam zbiór opowiadań Lovecraft'a kumplowi brata, bo w przeciwnym razie, gdybym to teraz czytała, całą grozę by szlag trafił.) Przynajmniej teraz wiem, czemu loczki Hizasia zaczęły kojarzyć mi się z mackami XD
    ,,Gorzej. Tam jest Armia Czerwona.'' - myślałam, że się uduszę. XD
    To samo z charlie-charlie, opisem smrodu Tsukasy, chwilowymi bohaterskimi zapędami Koichiego i...
    ...chwila, musiałabym wypisać plan wydarzeń. XD
    I pomyśleć, że Meto chciał tylko odzyskać tłuczek. Świat jest okrutny.
    I w ogóle świetny wstęp. XD
    Nie ma to jak pochwalić wstęp na końcu, do tego nadużywać ,,i'', ok.
    Szkoda, że to tylko dwu-strzałowiec. XD

    A teraz lecę komentować piątkowe, najnowsze opko. >w<

    OdpowiedzUsuń

Skoro już to czytasz, może byłoby warto coś po sobie zostawić? :D