poniedziałek, 21 września 2015

Mała, męska syrenka (Aoi x Uruha)

Chyba przerzucimy się z końca na początek. Tak, to całkiem dobre.
Chyba. Zauważyłam też moją tendencję do wciskania Spółki Popierdolonych Artystów gdzie się da. Trudno. Hizaki jest na tyle barwną postacią, że można z nim zrobić wszystko. Dosłownie.  


Dodam, że pisałam w środku nocy, więc wybaczcie wszelkie błędy.
Mniejsza. Oto opowiadanie otwierające serię inspirowaną disneyem. W celu zachowania głównej merytoryki bajek zachowałam wątek miłosny. Witam w świecie gejozy według Koro.
Powitajcie najbardziej zryte fanfiction o Gazetto w sieci.

Ślicznie dziękuję za taką ilość komentarzy pod poprzednim wpisem. Cieszyłabym się niezmiernie, gdyby ten poziom się utrzymał, bo miło jest coś czytać. Dajcie znać, czy pisać tego więcej, czy raczej sobie odpuścić. Wiecie, akcja-reakcja.. Hehe. Okej, Już się zamykam, bo przed Wami jedno z dłuższych opowiadań na tym blogu. Miłego czytania ^^
______________________________________________________

     Dawno, dawno te… Dawno?
     W tym sęk, że nie było to wcale tak dawno. Po prostu z przyzwyczajenia zaczynam tak gadać, bo wszystkie historie, jakie opowiadał mi ojciec w dzieciństwie charakteryzowały się tym, że początek miały identyczny. Kiedy byłem bardzo małym trytonem nie przeszkadzało mi to tak bardzo, ponieważ uwielbiałem, gdy coś mi opowiadał. Jednak z upływem lat zaczęło mnie to nudzić i skupiałem się na wszelkich niedociągnięciach. Ach, ten zmysł perfekcjonisty…
       - Kouyou! Ileż mam cię prosić, żebyś opuszczał deskę jak wychodzisz z kibla? – wrzasnęła moja siostra. Wywróciłem oczami.
       - Przecież opuściłem… - odpowiedziałem. Zawsze musiała się do czegoś doczepić. Właśnie ona była naszą największą udręką. Jedna, jedyna syrena w rodzinie. Mimo, że Ruki był do niej całkiem podobny, to i tak nie był aż tak irytujący. Żyliśmy pod wodą, w końcu się odmoczy.
        - Uruha, zrobiłeś mi syf na łóżku!
No dobrze. Jednak Ruki też był wkurzający.
Popłynąłem na miejsce popełnionej przeze mnie zbrodni i oparłem się o stary koralowiec. Ten mały pryszcz pływał sobie od jednego rogu pokoju do drugiego, nosząc jakieś rzeczy i zamykając w skrzyniach. Cały czas nie rozumiałem tej chorej grawitacji, która panowała w naszym domu. W całym królestwie wszystko – prócz tego że pływaliśmy w wodzie – było jak na lądzie.
        - Nie pruj się, bo obudzisz Masashiego. A on ci nie daruje. – uśmiechnąłem się diabelsko i zrzuciłem na podłogę jakiś pojemnik z jego komody. Mały wyglądał jakby miał zaraz eksplodować ze złości. Zaśmiałem się pod nosem i szybko opuściłem pokój. Okazało się, że jednak byłem w błędzie, bo Masashi wcale nie spał. Z jego pokoju nie dochodziło dzikie chrapanie, a ten jego futrzasty stwór z akwarium na głowie dryfował sobie bezwładnie wokół mnie. Pomiziałem go po brzuszku i zaśmiałem się. Przez nieuwagę uderzyłem w coś twardego. Otrząsnąłem się i spojrzałem na przeszkodę. Przeszkoda miała szerokie barki, kruczoczarne włosy i… różowy ogon mieniący się srebrzystymi, pojedynczymi łuskami. Czyli to, czego Masashiemu tak bardzo zazdrościł Ruki i to, czego brunet tak bardzo nienawidził.
        - Cześć, Masaś – wyszczerzyłem się. Ciemnowłosy złapał kota za ogon i przyciągnął do siebie, mijając mnie z kamiennym wyrazem twarzy. Zmierzał do pokoju Rukiego. Czyli jednak go obudził. Zmyłem się z miejsca zdarzenia jak najszybciej się dało. Po drodze natknąłem się na moich pozostałych braci – Yukiego i Zina. Chyba właśnie robili sobie zawody w puszczaniu bąków. Wolałem nie wnikać. Zależało mi tylko na tym, żeby w końcu znaleźć ojca, którego nie było nigdzie. Zatrzymałem się i popatrzyłem na podłużny przedmiot wciągany do jakiegoś pokoju. Zaciekawiony podpłynąłem do niego. Nieco rozmoczona, złota rzecz, który była kwintesencją tmoich wyobrażeń na temat tego, o czym kiedyś opowiadał mi Kaoru, czyli właśnie ta osobistość, która tak ciężko pracowała.
        - Czy to ta bagażniczka? – zapytałem, patrząc jak krab z wielkim wysiłkiem wciągał przedmiot do swojej kanciapy.
         - Bagietka, Kou, bagietka. – poprawił mnie. – Mógłbyś pomóc starszemu, a nie.
Wyrwałem się z transu i podniosłem lekką bagietkę, wnosząc ja do pokoju i stawiając pod ścianą. – Dziękuję. – krab westchnął przeciągle.
         - Widziałeś gdzieś może tatę?
         - Yoshiki? Wydaje mi się, że śpi…
         - Śpi, powiadasz…
         - Nawet o tym nie myśl!
Jego krzyk brzmiał dla mnie już jak niemalże nieme echo. Wystrzeliłem w czeluści oceanu niemalże jak z procy. Po drodze dołączył się do mnie Teru – mój zaprzyjaźniony delfin. Wypłynęliśmy na powierzchnię. Przysiadłem na skale, chowając ogon za jedną z nich. Tak najlepiej obserwowało się to wszystko. Ludzi, mewy, słońce. Oparłem głowę na skale i zacząłem wyplątywać z włosów jakieś muszelki. Zawsze się wkręcały. Zawsze. I nigdy nie umiałem ich wyciągnąć. W efekcie mógłbym założyć na głowie hotel dla ślimaków.
         - Pięknie tu, prawda? – westchnąłem, układając się wygodnie na skale.
         - Prawda. – odpowiedział Teru. Chwila. To wcale nie był Teru. On miał inny głos.
         - Teru?
         - Pudło. – głos zaśmiał się cicho. – Mam na imię Yuu.
Wydarłem się głośno, widząc przed sobą ryj tego człowieka. Wielkie wary, nos i fryzura na Tarzana po prostownicy. Schowałem ogon pomiędzy skały i odchyliłem się nieco do tyłu.
         - Spokojnie, śliczny. Powiedz lepiej, co tu robisz. – zapytał. Przyglądałem się mu, zapominając o mruganiu.
         - S-siedzę… - zająknąłem się. Po całym czasie, jaki przeznaczyłem na wgapianie się w niego stwierdziłem, że był całkiem przystojny.
         - Oj, zajechało rybą… - brunet skrzywił się i usiadł po drugiej stronie kamienia.
         - SSAKIEM! – fuknął Teru. Wyskoczył z wody, a w locie trzepnął Wielką Warę przez łeb ogonem, co spowodowało że obaj znaleźli się w wodzie, a raczej pod wodą. Skoczyłem za nimi, łapiąc człowieka i widząc, że się krztusi, odruchowo zacząłem ciągnąć do królestwa. Po kilku metrach zorientowałem się, że oddychanie pod wodą ludziom nie wychodzi najlepiej i już nieprzytomnego wyciągnąłem go na powierzchnię. Położyłem go na piasku.
        - Teru… Co zrobimy jak on nie żyje?
        - Zakopiemy. – odparł delfin, zanurzając się z powrotem.
Pochyliłem się nad Yuu i zauważywszy, że nie oddycha już rozchylałem jego usta. Podstawy pierwszej pomocy miałem… głęboko w nosie. Zbliżyłem swoje usta do jego i już miałem wykonywać pierwszy wdech, kiedy brunet zaczął kaszleć.
        - Yuu, słyszysz mnie? – zapytałem, potrząsając lekko jego ręką. Odpowiedział mi atak kaszlu. Mężczyzna podniósł się do siadu i wypluł mnóstwo wody. Z tego wszystkiego zapomniałem, że siedzę obok człowieka na piasku i nie zasłaniam przy tym ogona. Zlustrował mnie spojrzeniem i zemdlał.
        - Kurwa… - bąknąłem pod nosem. Uderzyłem go w twarz po przeciwnej stronie do tej, gdzie trafił Teru. Niestety, nie poskutkowało.
        - Kouyou, nie wyrażaj się tak.
Podskoczyłem ze strachu, usłyszawszy niski głos Kaoru za plecami. Czy on zawsze musiał się tak bezszelestnie skradać? Wszedł na stopę ciemnowłosego i przyjrzał mu się dokładniej.
         - Kiedyś się uczyłem, że ludzie mają taki punkt, którego ból powoduje że się budzą i bardzo głośno krzyczą… - zastanowił się przez chwilę. Wlazł pod materiał okrywający nogi mężczyzny i powędrował do miejsca, gdzie jego tułów rozszczepiał się na dwie części tworząc dwa wyrostki umożliwiające mu chodzenie. Usłyszałem chrzęst szczypiec Kaoru, a Yuu zaczął wrzeszczeć w niebogłosy. Zdezorientowany usiłowałem go uspokoić, więc w miejsce, gdzie niedawno był Kaoru przyłożyłem mu pięścią. W skutku znów stracił przytomność. Wkurzyłem się. Policzkowałem go raz za razem z pasją godną wykonywania zajęcia, które raczy największą przyjemnością.
         - Ile można, do cholery, mdleć!? – warknąłem. Zauważyłem, że otwiera oczy. – W końcu. Mięciutki jesteś. Ile można tracić i odzyskiwać przytomność? To twoje hobby?
         - Już, uspokój się…
Dłonią przesunął po moich łuskach w miejscu, w którym skóra zmieniała swoją strukturę. Drgnąłem i już chciałem uciekać w popłochu. On jednak objął mnie i przytrzymał przy swoim ciele. Dziwnie ciepłym. Pod wodą wszystko było chłodne. Spodobało mi się to, więc prawie przykleiłem się do niego.
         - Ty jesteś… Syreną? – zapytał ze zdziwieniem.
         - Jasne… Mam na imię Ariel i szukam swojego księdza. – prychnąłem sarkastycznie.
         - Chyba księcia.
           - Wal się. Nie jestem syreną. Syreny to babsztyle z zadem jak karp. Ja jestem trytonem. Trytony to na twój mały rozumek takie męskie syreny. – odparłem.
            - Ciekawe. Jesteś zimny.
            - Gadasz! To wcale nie dlatego że trzydzieści lat przeżyłem w oceanie! – parsknąłem.
            - Czemu się do mnie przytulasz?
            - Bo nie jesteś mokry, zimny ani oślizgły.
            - To chyba dobrze? – zapytał, wyjmując z moich włosów jakąś muszelkę. Może w końcu uda mi się pozbyć wszystkich.
            - Też tak myślę.
Popatrzyłem na wcześniej poobijane przeze mnie miejsce. Ruszało się….
       Kaoru!
Korzystając z tego, że brunet zajął się moimi włosami, powoli zacząłem orientować się jak uwolnić kraba uwięzionego tam, gdzie światło nie dociera. W pewnej chwili Yuu odskoczył do tyłu, sprawiając, że upadłem na piasek. Odskoczył ode mnie i patrzył na mnie przerażony.
           - Co ci?
           - Wyskoczyłeś z morza. Bijesz mnie, potem się przytulasz a teraz obmacujesz! Co to za popieprzony sen?! – jazgotał.
           - Żaden sen. Masz tam kraba i po prostu chciałem ci go wyjąć…
           - Kraba?!
           - WĘGORZ! SPŁYWAJ, OKRUTNIKU! – zapiszczał Kaoru, intensywniej wiercąc się pod materiałem okrywającym nogi ciemnowłosego, który podskoczył i zaczął piszczeć. Uciął go na sto procent. Ale węgorz? To ludzie przechowują między nogami morskie stworzenia?  Tego bym nie powiedział, ale wszystko było możliwe. Może ludzie są po prostu niedorobionymi syrenami i trytonami, którym stwórca wpakował jakąś  rybę między nogi, bo nie zdołał ich całkowicie nią zastąpić? Jakby moich rozważań było mało, Yuu zrzucił z siebie ten przeklęty materiał i uwolnił przeklinającego na wszelkie możliwe sposoby Kaoru. Krab przydreptał do mnie i wspiął mi się na ramię, chowając się we włosach.
          - Nienawidzę węgorzy. Są ohydne. – bąknął mi do ucha. – Wyglądają jak bagietki, ale nimi nie są i to jest w nich najgorsze.
          - Oj, nie dramatyzuj.
          - Te, Wielkousty. To tam… To takie są wasze genitalia? – zapytał. Zakryłem twarz dłonią, uderzając się w czoło. Kaoru miał przecudowne wyczucie chwili i sytuacji.
          - Kouyou… Co tu się dzieje?! Dlaczego ten krab mówi?! – piszczał brunet.
          - Ty też mówisz i nikt nie narzeka. – wywróciłem oczami.
          - Ale ja jestem normalny!
          - Tak jak my. Uspokój się, Yuu. – bąknąłem. Mężczyzna nieśmiało podszedł bliżej i usiadł na skale.
          - Mógłbyś mi pomóc dostać się do wody? Jestem cały w piasku…
Wykonał moją prośbę i przysiadł na brzegu. Podziękowałem kulturalnie i uśmiechnąłem się szeroko. Spodobał mi się ten człowiek. Nagle na morzu pojawiły się fale. To był znak.
          - Muszę wracać. Spotkajmy się jeszcze kiedyś. – uśmiechnąłem się i już miałem się odwracać, kiedy Yuu złapał mnie za rękę.
          - Jeśli nie jesteś snem, to będę tutaj codziennie.
          - Przynieś mi świeżą bagietkę. – rozkazał Kaoru, wyłaniając się spomiędzy moich włosów.
        Jakiś czas później byliśmy już w domu.
        Zdałem sobie sprawę, że byłem jakoś nienaturalnie szczęśliwy. Cudowne uczucie, sardynki w brzuchu i wieczny uśmiech, który był całkowicie niemożliwy do zdjęcia z twarzy. I tak mijały dni. Codziennie bywałem na powierzchni, wyczekując Yuu. Jednak przez trzy dni nie było go widać. Wróciłem zrezygnowany do domu. Kiedy zauważyli mnie moi bracia – Yuki i Zin – wiedziałem że przed nimi smutku nie ukryję.
          - Kou, a tobie co? – zaczął szatyn, obejmując mnie ramieniem.
          - Gdy ci smutno, gdy ci źle… - zaczął Zin.
          - Wypuść z zadu bąble, uśmiechnij się! – dokończył Yuki, uśmiechając się głupkowato. Nagle obydwaj zaczęli pływać dookoła mnie i puszczać bąki. A później ludzie narzekają, że morza brudne i śmierdzą…
          - Co tu się wyrabia? – usłyszałem głos ojca. Sam Yoshiki przypłynął do własnych synów, by popatrzeć jak wesoło pierdzą, tańcząc. Cudownie.
          - Znaleźli sobie zabawę. – odparłem.
          - Ale to jest takie śmieszne. – parsknął Zin, zatrzymując się. – Zobacz, ojciec. Zepnij się i rozluźnij, a poczujesz ulgę jakiej nigdy nie poczułeś.
Yoshiki postąpił według instrukcji, a za nim pojawiło się kilka mknących w górę baniek. Wywróciłem oczami. Wciągnęli go w to. Zgodnie z konstytucją powinienem uruchomić alarm dotyczący skażeń na podstawie paragrafu dotyczącego królewskich gazów.  Zostawiłem szczęśliwego tatę i jego dwóch zidiociałych synów sam na sam ze swoją zabawą. Po drodze minąłem Masashiego, owijającego swój różowy ogon jakimiś czarnymi glonami, ku niezadowoleniu zazdrosnego Rukiego. Mnie pochłaniał smutek związany z tym, że tyle czasu nie widziałem już Yuu. Zdesperowany popłynąłem w najciemniejszy skrawek oceanu. Tam, gdzie nie ma życia, bo wszystko co się rusza zostało już zjedzone lub przerobione na torebkę.
        Jak mawiali – tam gdzie Hizaki, tam malaria i apokalipsa.
W tym rzecz, że źle mawiali. Nawet bakterie, wirusy i wszelkie inne drobnoustroje bały się żyć w pobliżu tego stwora. Śmiałem twierdzić, że nawet struktura wody mogła być wokół jego miejsca pobytu mniej zwarta ze względu na przerażone cząsteczki wody. Prawdopodobnie wszelkie apokalipsy także bały się przyjść, dlatego każdy koniec świata był zapowiedziany i tylko na zapowiedziach się skończyło. Hizaki był czymś więcej niż apokalipsa. Nie stanowiło dla niego problemu rozpalenie ognia na dnie oceanu.
         - Witaj, słonko… - czerwonooka półkałamarnica wyłoniła się ze swojego koralowca. – Czego ty tu szukasz, jeśli mogę wiedzieć?
         - Ja… Chciałbym zamienić ogon na nogi. – oświadczyłem.
         - Och… Żaden problem, ale ogonek zostaje dla mnie. – zaśmiał się złowieszczo.
         - A bierz go sobie.


         Obudziłem się na brzegu oceanu. Chłodne, poranne fale obmywały moje stopy. Chwila. Stopy! Dotknąłem moich nowych kończyn, patrząc na nie jak na coś świętego. Zaśmiałem się sam do siebie i spróbowałem wstać. Niestety skończyłem na glebie szybciej niż zdałem sobie sprawę że stoję. To da się opanować. Nagle zauważyłem Yuu. Moje serce zabiło szybciej. Tylko dokąd on biegł? Kawałek dalej, na skale siedział… Siedział ktoś, kto wyglądał niemalże identycznie jak ja do wczorajszego wieczora. Od razu domyśliłem się, o co tu chodziło. To było samo Zło. Hizaki tulił się właśnie do Mężczyzny Moich Marzeń. Podszedłem nieco bliżej. Brunet przypatrywał się uważnie twarzy alternatywnego Kouyou. Przecież było widać, jak mu oko ucieka. No błagam, czy ja naprawdę byłem taki… Nieprzystojny? Powinienem był brać pod uwagę taką ewentualność. Zauważyłem, że sprawy nie miały się dobrze, kiedy Hizaki właśnie przyssał się do tych ogromnych warg. Warknąłem sam do siebie pod nosem.
         - Jakbym jadł śledzia… - mruknął Yuu po pocałunku.
         - Bo jesz. – odpowiedziałem mu. – Hizaki to najbardziej śmierdząca rybą postać w całym oceanie. Jak mogłeś mnie z nim pomylić? – zapytałem z wyrzutem, wyglądając zza skały. Popatrzył na nas ze zdziwieniem. Skrzywił się, patrząc na Hizakiego, który kleił się do niego jak spocony tyłek do lakierowanej ławki. Wyszedłem zza skały i rzuciłem się na mojego księdza.
           - Stęskniłem się. – mruknąłem.
           - Masz gołą dupę. – oświadczył błyskotliwie Yuu.
           - Powinieneś powiedzieć, że też się stęskniłeś.
           - Też się stęskniłem.
           - Teraz już za późno, spaliłeś. – mruknąłem. Uniosłem nieco głowę, by mógł zasmakować mniej rybich ust. Ja przynajmniej nie wpieprzałem pod wodą nałogowo wszystkiego co żyło.
            - A ty trochę takim anchois zajeżdżasz… - bąknął brunet. Wywróciłem oczami. – Idziemy cię ubrać. – stwierdził, podnosząc się. Ja niestety znalazłem się na piasku.
            - Nie umiem jeszcze chodzić. Nowe nogi od tego śmierdziela. – uprzedziłem pytanie. Yuu wzruszył ramionami i przerzucił mnie sobie przez ramię.
Nie byłem do końca pewien, czy właśnie tak kończyły się romantyczne historie, które kiedyś opowiadał mi ojciec. Czułem się raczej jak w jakimś prehistorycznym pornosie dla Neandertalczyków, ale jak się później okazało – nie pomyliłem się. Yuu zdarzało się myślenie prymitywne. Mimo wszystko…

…  i żyli długo i szczęśliwie.


         

3 komentarze:

  1. Nie wiem, jakim cudem jeszcze nikt nie skomentował tego arcydzieła. ._.
    Będę pierwsza, yuupii~
    Naprawdę świetne opowiadanie i takiee dłuugie. Opowiadanie jamnik normalnie. A najlepsze jest, to że jest długie, ale nie nudzi - wręcz przeciwnie.
    Hizaki, kałamarnica - piękne, wciskaj SPA, gdzie się da. *O, nawet się trochę zrymowało* I te wszystkie postacie tak do nich pasowały XDDDD
    I jeszcze to ,,Wielkie wary, nos i fryzura na Tarzana po prostownicy.'' Okay, przyznam - brak mi słów, żeby wyrazić zachwyt nad tym opisem.
    ,,Jakbym jadł śledzia...'' - Na stanik Hizakiego! Skąd bierzesz te pomysły!? XD Teach me, senpai. ;-;
    Świetne, że nawet ta miłość nie jest w ogóle przesłodzona i... pralkowo śmieszna. XD
    Poniższym zdaniem mogłabym podsumować to wszystko, ale nie. Saggie lubi się rozpisywać, bo jest zbyt zachwycona, i mogłaby napisać ,,OMFGjdhwdkjwhdjkqwCUDOjdnwjknKYAAxjwkjPOWIETRZAwkldjqw''... :')
    Jednym sło...khe. Zdaniem:
    Najlepsza Aoiha jaką czytałam. <3
    Pisz dalej te pralkowe-disneyowe-yaoicowe shoty~!
    Inni się nie odezwali, bo pewnie brak im słów. ;w;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja już myślałam, że napisałam taki shit, że ludzie wolą pozostawić bez komentarza xD Chyba rozwiałaś moje wątpliwości, dziękuję! <3 Plany na następne disneyowskie shoty są. I tym razem SPA w roli głównej... Mały spoiler. ^^'

      Usuń

Skoro już to czytasz, może byłoby warto coś po sobie zostawić? :D