Chyba przerzucimy się z końca na początek. Tak, to całkiem dobre.
Chyba. Zauważyłam też moją tendencję do wciskania Spółki Popierdolonych Artystów gdzie się da. Trudno. Hizaki jest na tyle barwną postacią, że można z nim zrobić wszystko. Dosłownie.
Dodam, że pisałam w środku nocy, więc wybaczcie wszelkie błędy.
Mniejsza. Oto opowiadanie otwierające serię inspirowaną disneyem. W celu zachowania głównej merytoryki bajek zachowałam wątek miłosny. Witam w świecie gejozy według Koro.
Powitajcie najbardziej zryte fanfiction o Gazetto w sieci.
Ślicznie dziękuję za taką ilość komentarzy pod poprzednim wpisem. Cieszyłabym się niezmiernie, gdyby ten poziom się utrzymał, bo miło jest coś czytać. Dajcie znać, czy pisać tego więcej, czy raczej sobie odpuścić. Wiecie, akcja-reakcja.. Hehe. Okej, Już się zamykam, bo przed Wami jedno z dłuższych opowiadań na tym blogu. Miłego czytania ^^
______________________________________________________
Dawno, dawno te… Dawno?
W tym sęk, że nie było to wcale tak
dawno. Po prostu z przyzwyczajenia zaczynam tak gadać, bo wszystkie historie,
jakie opowiadał mi ojciec w dzieciństwie charakteryzowały się tym, że początek
miały identyczny. Kiedy byłem bardzo małym trytonem nie przeszkadzało mi to tak
bardzo, ponieważ uwielbiałem, gdy coś mi opowiadał. Jednak z upływem lat
zaczęło mnie to nudzić i skupiałem się na wszelkich niedociągnięciach. Ach, ten
zmysł perfekcjonisty…
- Kouyou! Ileż mam cię prosić,
żebyś opuszczał deskę jak wychodzisz z kibla? – wrzasnęła moja siostra.
Wywróciłem oczami.
- Przecież opuściłem… -
odpowiedziałem. Zawsze musiała się do czegoś doczepić. Właśnie ona była naszą
największą udręką. Jedna, jedyna syrena w rodzinie. Mimo, że Ruki był do niej
całkiem podobny, to i tak nie był aż tak irytujący. Żyliśmy pod wodą, w końcu
się odmoczy.
- Uruha, zrobiłeś mi syf na
łóżku!
No dobrze. Jednak Ruki też był wkurzający.
Popłynąłem na miejsce popełnionej przeze mnie zbrodni i oparłem się o stary
koralowiec. Ten mały pryszcz pływał sobie od jednego rogu pokoju do drugiego,
nosząc jakieś rzeczy i zamykając w skrzyniach. Cały czas nie rozumiałem tej
chorej grawitacji, która panowała w naszym domu. W całym królestwie wszystko –
prócz tego że pływaliśmy w wodzie – było jak na lądzie.
- Nie pruj się, bo obudzisz
Masashiego. A on ci nie daruje. – uśmiechnąłem się diabelsko i zrzuciłem na
podłogę jakiś pojemnik z jego komody. Mały wyglądał jakby miał zaraz
eksplodować ze złości. Zaśmiałem się pod nosem i szybko opuściłem pokój.
Okazało się, że jednak byłem w błędzie, bo Masashi wcale nie spał. Z jego
pokoju nie dochodziło dzikie chrapanie, a ten jego futrzasty stwór z akwarium
na głowie dryfował sobie bezwładnie wokół mnie. Pomiziałem go po brzuszku i
zaśmiałem się. Przez nieuwagę uderzyłem w coś twardego. Otrząsnąłem się i
spojrzałem na przeszkodę. Przeszkoda miała szerokie barki, kruczoczarne włosy
i… różowy ogon mieniący się srebrzystymi, pojedynczymi łuskami. Czyli to, czego
Masashiemu tak bardzo zazdrościł Ruki i to, czego brunet tak bardzo
nienawidził.
- Cześć, Masaś – wyszczerzyłem
się. Ciemnowłosy złapał kota za ogon i przyciągnął do siebie, mijając mnie z
kamiennym wyrazem twarzy. Zmierzał do pokoju Rukiego. Czyli jednak go obudził.
Zmyłem się z miejsca zdarzenia jak najszybciej się dało. Po drodze natknąłem
się na moich pozostałych braci – Yukiego i Zina. Chyba właśnie robili sobie
zawody w puszczaniu bąków. Wolałem nie wnikać. Zależało mi tylko na tym, żeby w
końcu znaleźć ojca, którego nie było nigdzie. Zatrzymałem się i popatrzyłem na
podłużny przedmiot wciągany do jakiegoś pokoju. Zaciekawiony podpłynąłem do
niego. Nieco rozmoczona, złota rzecz, który była kwintesencją tmoich wyobrażeń
na temat tego, o czym kiedyś opowiadał mi Kaoru, czyli właśnie ta osobistość,
która tak ciężko pracowała.
- Czy to ta bagażniczka? –
zapytałem, patrząc jak krab z wielkim wysiłkiem wciągał przedmiot do swojej
kanciapy.
- Bagietka, Kou, bagietka. –
poprawił mnie. – Mógłbyś pomóc starszemu, a nie.
Wyrwałem się z transu i podniosłem lekką bagietkę, wnosząc ja do pokoju i
stawiając pod ścianą. – Dziękuję. – krab westchnął przeciągle.
- Widziałeś gdzieś może tatę?
- Yoshiki? Wydaje mi się, że
śpi…
- Śpi, powiadasz…
- Nawet o tym nie myśl!
Jego krzyk brzmiał dla mnie już jak niemalże nieme echo. Wystrzeliłem w czeluści
oceanu niemalże jak z procy. Po drodze dołączył się do mnie Teru – mój
zaprzyjaźniony delfin. Wypłynęliśmy na powierzchnię. Przysiadłem na skale,
chowając ogon za jedną z nich. Tak najlepiej obserwowało się to wszystko.
Ludzi, mewy, słońce. Oparłem głowę na skale i zacząłem wyplątywać z włosów
jakieś muszelki. Zawsze się wkręcały. Zawsze. I nigdy nie umiałem ich
wyciągnąć. W efekcie mógłbym założyć na głowie hotel dla ślimaków.
- Pięknie tu, prawda? – westchnąłem,
układając się wygodnie na skale.
- Prawda. – odpowiedział Teru.
Chwila. To wcale nie był Teru. On miał inny głos.
- Teru?
- Pudło. – głos zaśmiał się
cicho. – Mam na imię Yuu.
Wydarłem się głośno, widząc przed sobą ryj tego człowieka. Wielkie wary, nos i
fryzura na Tarzana po prostownicy. Schowałem ogon pomiędzy skały i odchyliłem
się nieco do tyłu.
- Spokojnie, śliczny. Powiedz
lepiej, co tu robisz. – zapytał. Przyglądałem się mu, zapominając o mruganiu.
- S-siedzę… - zająknąłem się. Po
całym czasie, jaki przeznaczyłem na wgapianie się w niego stwierdziłem, że był
całkiem przystojny.
- Oj, zajechało rybą… - brunet
skrzywił się i usiadł po drugiej stronie kamienia.
- SSAKIEM! – fuknął Teru. Wyskoczył
z wody, a w locie trzepnął Wielką Warę przez łeb ogonem, co spowodowało że obaj
znaleźli się w wodzie, a raczej pod wodą. Skoczyłem za nimi, łapiąc człowieka i
widząc, że się krztusi, odruchowo zacząłem ciągnąć do królestwa. Po kilku
metrach zorientowałem się, że oddychanie pod wodą ludziom nie wychodzi
najlepiej i już nieprzytomnego wyciągnąłem go na powierzchnię. Położyłem go na
piasku.
- Teru… Co zrobimy jak on nie
żyje?
- Zakopiemy. – odparł delfin,
zanurzając się z powrotem.
Pochyliłem się nad Yuu i zauważywszy, że nie oddycha już rozchylałem jego usta.
Podstawy pierwszej pomocy miałem… głęboko w nosie. Zbliżyłem swoje usta do jego
i już miałem wykonywać pierwszy wdech, kiedy brunet zaczął kaszleć.
- Yuu, słyszysz mnie? –
zapytałem, potrząsając lekko jego ręką. Odpowiedział mi atak kaszlu. Mężczyzna
podniósł się do siadu i wypluł mnóstwo wody. Z tego wszystkiego zapomniałem, że
siedzę obok człowieka na piasku i nie zasłaniam przy tym ogona. Zlustrował mnie
spojrzeniem i zemdlał.
- Kurwa… - bąknąłem pod nosem.
Uderzyłem go w twarz po przeciwnej stronie do tej, gdzie trafił Teru. Niestety,
nie poskutkowało.
- Kouyou, nie wyrażaj się tak.
Podskoczyłem ze strachu, usłyszawszy niski głos Kaoru za plecami. Czy on zawsze
musiał się tak bezszelestnie skradać? Wszedł na stopę ciemnowłosego i przyjrzał
mu się dokładniej.
- Kiedyś się uczyłem, że ludzie
mają taki punkt, którego ból powoduje że się budzą i bardzo głośno krzyczą… -
zastanowił się przez chwilę. Wlazł pod materiał okrywający nogi mężczyzny i
powędrował do miejsca, gdzie jego tułów rozszczepiał się na dwie części tworząc
dwa wyrostki umożliwiające mu chodzenie. Usłyszałem chrzęst szczypiec Kaoru, a
Yuu zaczął wrzeszczeć w niebogłosy. Zdezorientowany usiłowałem go uspokoić,
więc w miejsce, gdzie niedawno był Kaoru przyłożyłem mu pięścią. W skutku znów
stracił przytomność. Wkurzyłem się. Policzkowałem go raz za razem z pasją godną
wykonywania zajęcia, które raczy największą przyjemnością.
- Ile można, do cholery, mdleć!?
– warknąłem. Zauważyłem, że otwiera oczy. – W końcu. Mięciutki jesteś. Ile
można tracić i odzyskiwać przytomność? To twoje hobby?
- Już, uspokój się…
Dłonią przesunął po moich łuskach w miejscu, w którym skóra zmieniała swoją
strukturę. Drgnąłem i już chciałem uciekać w popłochu. On jednak objął mnie i
przytrzymał przy swoim ciele. Dziwnie ciepłym. Pod wodą wszystko było chłodne.
Spodobało mi się to, więc prawie przykleiłem się do niego.
- Ty jesteś… Syreną? – zapytał ze
zdziwieniem.
- Jasne… Mam na imię Ariel i
szukam swojego księdza. – prychnąłem sarkastycznie.
- Chyba księcia.
- Wal się. Nie jestem syreną. Syreny
to babsztyle z zadem jak karp. Ja jestem trytonem. Trytony to na twój mały
rozumek takie męskie syreny. – odparłem.
- Ciekawe. Jesteś zimny.
- Gadasz! To wcale nie
dlatego że trzydzieści lat przeżyłem w oceanie! – parsknąłem.
- Czemu się do mnie
przytulasz?
- Bo nie jesteś mokry, zimny
ani oślizgły.
- To chyba dobrze? – zapytał,
wyjmując z moich włosów jakąś muszelkę. Może w końcu uda mi się pozbyć
wszystkich.
- Też tak myślę.
Popatrzyłem na wcześniej poobijane przeze mnie miejsce. Ruszało się….
Kaoru!
Korzystając z tego, że brunet zajął się moimi włosami, powoli zacząłem
orientować się jak uwolnić kraba uwięzionego tam, gdzie światło nie dociera. W
pewnej chwili Yuu odskoczył do tyłu, sprawiając, że upadłem na piasek.
Odskoczył ode mnie i patrzył na mnie przerażony.
- Co ci?
- Wyskoczyłeś z morza. Bijesz
mnie, potem się przytulasz a teraz obmacujesz! Co to za popieprzony sen?! –
jazgotał.
- Żaden sen. Masz tam kraba i
po prostu chciałem ci go wyjąć…
- Kraba?!
- WĘGORZ! SPŁYWAJ, OKRUTNIKU! –
zapiszczał Kaoru, intensywniej wiercąc się pod materiałem okrywającym nogi
ciemnowłosego, który podskoczył i zaczął piszczeć. Uciął go na sto procent. Ale
węgorz? To ludzie przechowują między nogami morskie stworzenia? Tego bym nie powiedział, ale wszystko było
możliwe. Może ludzie są po prostu niedorobionymi syrenami i trytonami, którym
stwórca wpakował jakąś rybę między nogi,
bo nie zdołał ich całkowicie nią zastąpić? Jakby moich rozważań było mało, Yuu
zrzucił z siebie ten przeklęty materiał i uwolnił przeklinającego na wszelkie
możliwe sposoby Kaoru. Krab przydreptał do mnie i wspiął mi się na ramię,
chowając się we włosach.
- Nienawidzę węgorzy. Są
ohydne. – bąknął mi do ucha. – Wyglądają jak bagietki, ale nimi nie są i to
jest w nich najgorsze.
- Oj, nie dramatyzuj.
- Te, Wielkousty. To tam… To
takie są wasze genitalia? – zapytał. Zakryłem twarz dłonią, uderzając się w
czoło. Kaoru miał przecudowne wyczucie chwili i sytuacji.
- Kouyou… Co tu się dzieje?!
Dlaczego ten krab mówi?! – piszczał brunet.
- Ty też mówisz i nikt nie
narzeka. – wywróciłem oczami.
- Ale ja jestem normalny!
- Tak jak my. Uspokój się, Yuu.
– bąknąłem. Mężczyzna nieśmiało podszedł bliżej i usiadł na skale.
- Mógłbyś mi pomóc dostać się
do wody? Jestem cały w piasku…
Wykonał moją prośbę i przysiadł na brzegu. Podziękowałem kulturalnie i
uśmiechnąłem się szeroko. Spodobał mi się ten człowiek. Nagle na morzu pojawiły
się fale. To był znak.
- Muszę wracać. Spotkajmy się
jeszcze kiedyś. – uśmiechnąłem się i już miałem się odwracać, kiedy Yuu złapał
mnie za rękę.
- Jeśli nie jesteś snem, to
będę tutaj codziennie.
- Przynieś mi świeżą bagietkę. –
rozkazał Kaoru, wyłaniając się spomiędzy moich włosów.
Jakiś czas później byliśmy już w
domu.
Zdałem sobie sprawę, że byłem
jakoś nienaturalnie szczęśliwy. Cudowne uczucie, sardynki w brzuchu i wieczny
uśmiech, który był całkowicie niemożliwy do zdjęcia z twarzy. I tak mijały dni.
Codziennie bywałem na powierzchni, wyczekując Yuu. Jednak przez trzy dni nie
było go widać. Wróciłem zrezygnowany do domu. Kiedy zauważyli mnie moi bracia –
Yuki i Zin – wiedziałem że przed nimi smutku nie ukryję.
- Kou, a tobie co? – zaczął szatyn,
obejmując mnie ramieniem.
- Gdy ci smutno, gdy ci źle… - zaczął
Zin.
- Wypuść z zadu bąble,
uśmiechnij się! – dokończył Yuki, uśmiechając się głupkowato. Nagle obydwaj
zaczęli pływać dookoła mnie i puszczać bąki. A później ludzie narzekają, że
morza brudne i śmierdzą…
- Co tu się wyrabia? –
usłyszałem głos ojca. Sam Yoshiki przypłynął do własnych synów, by popatrzeć
jak wesoło pierdzą, tańcząc. Cudownie.
- Znaleźli sobie zabawę. –
odparłem.
- Ale to jest takie śmieszne. –
parsknął Zin, zatrzymując się. – Zobacz, ojciec. Zepnij się i rozluźnij, a
poczujesz ulgę jakiej nigdy nie poczułeś.
Yoshiki postąpił według instrukcji, a za nim pojawiło się kilka mknących w górę
baniek. Wywróciłem oczami. Wciągnęli go w to. Zgodnie z konstytucją powinienem
uruchomić alarm dotyczący skażeń na podstawie paragrafu dotyczącego królewskich
gazów. Zostawiłem szczęśliwego tatę i
jego dwóch zidiociałych synów sam na sam ze swoją zabawą. Po drodze minąłem
Masashiego, owijającego swój różowy ogon jakimiś czarnymi glonami, ku
niezadowoleniu zazdrosnego Rukiego. Mnie pochłaniał smutek związany z tym, że
tyle czasu nie widziałem już Yuu. Zdesperowany popłynąłem w najciemniejszy
skrawek oceanu. Tam, gdzie nie ma życia, bo wszystko co się rusza zostało już
zjedzone lub przerobione na torebkę.
Jak mawiali – tam gdzie Hizaki,
tam malaria i apokalipsa.
W tym rzecz, że źle mawiali. Nawet bakterie, wirusy i wszelkie inne
drobnoustroje bały się żyć w pobliżu tego stwora. Śmiałem twierdzić, że nawet
struktura wody mogła być wokół jego miejsca pobytu mniej zwarta ze względu na
przerażone cząsteczki wody. Prawdopodobnie wszelkie apokalipsy także bały się
przyjść, dlatego każdy koniec świata był zapowiedziany i tylko na zapowiedziach
się skończyło. Hizaki był czymś więcej niż apokalipsa. Nie stanowiło dla niego
problemu rozpalenie ognia na dnie oceanu.
- Witaj, słonko… - czerwonooka półkałamarnica
wyłoniła się ze swojego koralowca. – Czego ty tu szukasz, jeśli mogę wiedzieć?
- Ja… Chciałbym zamienić ogon na
nogi. – oświadczyłem.
- Och… Żaden problem, ale ogonek
zostaje dla mnie. – zaśmiał się złowieszczo.
- A bierz go sobie.
Obudziłem się na brzegu oceanu.
Chłodne, poranne fale obmywały moje stopy. Chwila. Stopy! Dotknąłem moich
nowych kończyn, patrząc na nie jak na coś świętego. Zaśmiałem się sam do siebie
i spróbowałem wstać. Niestety skończyłem na glebie szybciej niż zdałem sobie
sprawę że stoję. To da się opanować. Nagle zauważyłem Yuu. Moje serce zabiło
szybciej. Tylko dokąd on biegł? Kawałek dalej, na skale siedział… Siedział
ktoś, kto wyglądał niemalże identycznie jak ja do wczorajszego wieczora. Od
razu domyśliłem się, o co tu chodziło. To było samo Zło. Hizaki tulił się
właśnie do Mężczyzny Moich Marzeń. Podszedłem nieco bliżej. Brunet przypatrywał
się uważnie twarzy alternatywnego Kouyou. Przecież było widać, jak mu oko
ucieka. No błagam, czy ja naprawdę byłem taki… Nieprzystojny? Powinienem był
brać pod uwagę taką ewentualność. Zauważyłem, że sprawy nie miały się dobrze,
kiedy Hizaki właśnie przyssał się do tych ogromnych warg. Warknąłem sam do
siebie pod nosem.
- Jakbym jadł śledzia… - mruknął Yuu po
pocałunku.
- Bo jesz. – odpowiedziałem mu. – Hizaki to
najbardziej śmierdząca rybą postać w całym oceanie. Jak mogłeś mnie z nim
pomylić? – zapytałem z wyrzutem, wyglądając zza skały. Popatrzył na nas ze
zdziwieniem. Skrzywił się, patrząc na Hizakiego, który kleił się do niego jak
spocony tyłek do lakierowanej ławki. Wyszedłem zza skały i rzuciłem się na
mojego księdza.
- Stęskniłem się. – mruknąłem.
- Masz gołą dupę. – oświadczył
błyskotliwie Yuu.
- Powinieneś powiedzieć, że
też się stęskniłeś.
- Też się stęskniłem.
- Teraz już za późno,
spaliłeś. – mruknąłem. Uniosłem nieco głowę, by mógł zasmakować mniej rybich
ust. Ja przynajmniej nie wpieprzałem pod wodą nałogowo wszystkiego co żyło.
- A ty trochę takim anchois
zajeżdżasz… - bąknął brunet. Wywróciłem oczami. – Idziemy cię ubrać. –
stwierdził, podnosząc się. Ja niestety znalazłem się na piasku.
- Nie umiem jeszcze chodzić.
Nowe nogi od tego śmierdziela. – uprzedziłem pytanie. Yuu wzruszył ramionami i
przerzucił mnie sobie przez ramię.
Nie byłem do końca pewien, czy właśnie tak kończyły się romantyczne historie,
które kiedyś opowiadał mi ojciec. Czułem się raczej jak w jakimś
prehistorycznym pornosie dla Neandertalczyków, ale jak się później okazało –
nie pomyliłem się. Yuu zdarzało się myślenie prymitywne. Mimo wszystko…
… i żyli długo i szczęśliwie.
Nie wiem, jakim cudem jeszcze nikt nie skomentował tego arcydzieła. ._.
OdpowiedzUsuńBędę pierwsza, yuupii~
Naprawdę świetne opowiadanie i takiee dłuugie. Opowiadanie jamnik normalnie. A najlepsze jest, to że jest długie, ale nie nudzi - wręcz przeciwnie.
Hizaki, kałamarnica - piękne, wciskaj SPA, gdzie się da. *O, nawet się trochę zrymowało* I te wszystkie postacie tak do nich pasowały XDDDD
I jeszcze to ,,Wielkie wary, nos i fryzura na Tarzana po prostownicy.'' Okay, przyznam - brak mi słów, żeby wyrazić zachwyt nad tym opisem.
,,Jakbym jadł śledzia...'' - Na stanik Hizakiego! Skąd bierzesz te pomysły!? XD Teach me, senpai. ;-;
Świetne, że nawet ta miłość nie jest w ogóle przesłodzona i... pralkowo śmieszna. XD
Poniższym zdaniem mogłabym podsumować to wszystko, ale nie. Saggie lubi się rozpisywać, bo jest zbyt zachwycona, i mogłaby napisać ,,OMFGjdhwdkjwhdjkqwCUDOjdnwjknKYAAxjwkjPOWIETRZAwkldjqw''... :')
Jednym sło...khe. Zdaniem:
Najlepsza Aoiha jaką czytałam. <3
Pisz dalej te pralkowe-disneyowe-yaoicowe shoty~!
Inni się nie odezwali, bo pewnie brak im słów. ;w;
A ja już myślałam, że napisałam taki shit, że ludzie wolą pozostawić bez komentarza xD Chyba rozwiałaś moje wątpliwości, dziękuję! <3 Plany na następne disneyowskie shoty są. I tym razem SPA w roli głównej... Mały spoiler. ^^'
UsuńBardzo fajny wpis i historia
OdpowiedzUsuń